piątek, 18 sierpnia 2017

Świątynia czy nie - okraść warto

  Złodzieje żydowscy z przedwojennego Białegostoku, zwłaszcza ci z chanajek nie żywili specjalnego szacunku dla przedmiotów zapełniających miejscowe synagogi .Był to dla nich taki sam łup, jak każdy inny. Jeśli oczywiście udało się im go łatwo zdobyć, a potem, najczęściej już poza miastem bezpiecznie opylić. Przykładem niech będzie owocna działalność szajki złożonej z trzech osób, operującej w świątyniach w pierwszej połowie lat 20.
  Byli to Szloma Muzykant, Hersz Karafil i Izrael Nedelman.Pierwsze skrzypce w tym przestępczym trio odgrywał Muzykant. I wcale nie z powodu nomen omen swojego nazwiska.
  Był on wykwalifikowanym ślusarzem potrafiącym operować różnymi złodziejskimi statkami (wytrychami) potrzebnymi do każdego włamu.
  Bezczelny szubrawiec pilnie uczęszczał do okolicznych synagog i to wcale nie ze swojej gorliwości do modłów. Interesowały go tam przede wszystkim zamki i zatrzaski w tamtejszych drzwiach i oknach.Ciekawość ta nie wynikała wcale z faktu, że Szloma był ślusarzem i chciał zaoferować zarządowi tej czy innej świątyni swoje zawodowe usługi, lecz z zupełnie innej przyczyny. Dzięki bowiem wiedzy z odwiedzanych w dzień miejsc religijnych, mógł on później swobodnie dostać się do nich w nocy. Towarzyszyli mu wówczas jego dwaj kompani - Karafil i Nedelman.
  Cel wizyty nie stanowiła bynajmniej modlitwa, ale zwyczajna, ordynarna kradzież. Muzykant był bowiem zatwardziałym złodziejem, który swoje pierwsze wyroki odsiadywał jeszcze w tiurmie carskiej. Trio Muzykanta kradło z synagog wszystko co się dało. Do przepastnych worów trafiały lichtarze wraz ze świecami, liturgiczne naczynia, obrusy, żydowskie księgi, a nawet rolety okienne.
  Kiedy złodziejaszkom zaczynał w Białymstoku palić się grunt pod nogami, zmywali się na prowincję, gdzie odbywali swoje gościnne występy.
  Tak było na przykład w 1922 r. po oczyszczeniu z przedmiotów kultu wartości kilku milionów marek, bożnicy przy ul. Brzozowej.
Trójka włamywaczy udała się na podbój Grodna, z którego powrócili po pewnym czasie z cennym majdanem. Policja miała już jednak na nich oko i wszyscy znaleźli się za kratkami.
  Świętokradczego Muzykanta przebiła niewątpliwie niejaka Pesa Birfas, panna lat 20, zamieszkała w Białymstoku przy Zamojskiej.
Związała się ona z szajką zawodowego złodzieja z Siedlec, Ickiem Lomem.
Ten zaś grupkę bandziorów skompletował około 1925 r. i chętnie do niej przyjął urodziwą i sprytną białostoczankę. Szajka ta również specjalizowała się w okradaniu bożnic i domów modlitwy z cennych rodałów (zwojów) Tory. Zapotrzebowanie na tego rodzaju towar było duże. Diaspora żydowska w Ameryce płaciła za każdy wartościowy egzemplarz nawet kilka tysięcy dolarów.
  Białostoczanka stała się wywiadowcą i kurierem bandy. Na początku stycznia 1928 r. na stacji kolejowej miało miejsce pewne wydarzenie.Po przybyciu pociągu nocnego relacji Warszawa - Wilno, przodownik Kuciłowski z dworcowego komisariatu zauważył dziwną postać. Była to młoda kobieta, która dźwigała wielkich rozmiarów walizę. Tragarz proponujący damulce pomoc został odprawiony z kwitkiem.Policjant zainteresował się więc bliżej ową samodzielną pasażerką. Najpierw zaprowadził ją na posterunek, gdzie wylegitymował.Pesa Birfas, bo to ona była we własnej osobie, oburzyła się na takie traktowanie przez pana władzę.
  Zaczęła wołać , że dzieje się jej giewałt. Krzyki i wymyślania niewiasty stały się jeszcze głośniejsze, kiedy policjant poprosił o klucz do walizki.
  Zatrzymana kobieta stwierdziła, że klucza nie ma, a w środku są święte rzeczy, które powierzył jej do przewiezienia wujek z Grodna. Na stacji Birfasównie nie uwierzono.Przy świadkach czemodan został otwarty. I co się okazało? W środku znajdowały się trzy rodały Tory, pisane na pergaminie, długości kilkunastu metrów. Birfasówna zmieniła zdanie.Teraz twierdziła, że trefną walizkę znalazła w pociągu. Ponieważ Tory wyglądały na warszawskie, Pesa Birfas trafiła do stolicy.A po śledztwie za kratki. Nie wydała wspólników. Sąd zaś wydał wyrok rok więzienia.

Kurier Poranny