środa, 21 marca 2018

Sańka z ulicy Sosnowej

   

   Aleksander Dresler, popularny Sańka. Niezwykły białostoczanin, który swoim barwnym życiorysem mógłby obdzielić kilka osób. Choć po wojnie los rzucił go do Danii, co kilka lat przyjeżdżał do rodzinnego miasta, by wspominać ludzi i miejsca swojej młodości. Zmarł na początku lipca, w wieku 93 lat.
Nie pamiętam, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Może w "Kurierze Podlaskim", spacerowaliśmy po mieście i słuchałem opowieści pana Aleksandra z wypiekami na twarzy. Powracał do swego Białegostoku, choć nie miał już tu ani jednego kolegi. Czasami dzwonił, pytał, co nowego.

Ulica Sosnowa

  To była jego ulica, urodził się przy Sosnowej 67, w domu starego Kozłowskiego 17 grudnia 1920 roku.W mieście już wolnym od czerwonoarmistów, ale okrutnie zniszczonym, jeszcze z dominantami carskimi i śladami okupacji niemieckiej. Wychował się w wolnej Polsce, został harcerzem, urwisował, miał moc pomysłów i niespożytą energię. Nasiąkał ukochanym miastem, dobrze zapamiętał jego mieszkańców, zwłaszcza tych z uboższych domów i zagraconych podwórzy. Zachował do końca życia mowę, o której napisał we wspomnieniach, że była łagodna jak krajobraz Podlasia, melodyjna jak szum zboża w lipcowym powiewie i tak szczera, jak serce przedwojennego białostoczanina. Nawet przekleństwo "Ibi twoju mać" brzmiało słodkawo.

   Napisał swoje wspomnienia - wydałem je w 1993 roku - po 50 latach pobytu za granicą. Denerwował się, gdy poprawiałem tekst, bo bał się, że ten tomik nie będzie na serio białostocki. A pamięć miał znakomitą, opisał kolejne posesje, lubował się w przypominaniu scenek krotochwilnych. Był szczery do bólu i rozkochany w detalach, pisał także o wojsku, szkołach (uczył się w "dziewiątce" koło cerkwi św. Mikołaja), harcerstwie (opiewał "matkę" panią Julię Zubelewicz - "kochaliśmy ją zresztą wszyscy"), o rynkach, wypadach wakacyjnych za miasto. Zapałał pasją do morza, więc został uczniem szkoły żeglugi rzecznej. Wybucha wojna, za Sowietów wylądował w więzieniu za "miełkoje [drobne] chuligaństwo", bo idąc ulicą gwizdał melodie patriotyczne), tuż przed wybuchem wojny rosyjsko-niemieckiej został wywieziony do obozu pod Hajnówkę. Za Niemców też trafił do obozu.

Obraz z getta

  Patrzył Sońka z bólem, jak pędzono Żydów do getta. Dostrzegł w tłumie znajomego jego ojca - Jankiela Kantorowskiego, fryzjera Samuela Rzeźnika z ulicy Brukowej i czapnika Berka Hirscha. Zauważył kolegę Lejzorka Goldsteina, sierotę, nadzwyczaj zdolnego i chętnego do niesienia pomocy, koleżeńskiego. "Szli starzy ludzie, kaleki, wystraszone kobiety i płaczące małe dzieci".
  Aleksander Dresler dwukrotnie przelazł przez mur do getta w słabiej strzeżonym miejscu koło Białki. Zaniósł jedzenie i odwiedził dobrych znajomych - państwo Sybirskich. "W getcie białostockim panowały nie do opisania straszne warunki, o litości dawno już tam zapomniano. W przepełnionej części miasta był straszliwy głód, ludzie spali i mieszkali gdzie tylko mogli, także między trupami i chorymi. Nagie trupy obdarte z ubrań, które to okrycia jeszcze można było sprzedać za żywność, walały się po ulicach, wyciągnięte z przepełnionych mieszkań. Do tych zwłok nikt nie chciał się przyznać, bo Niemcy żądali wysokiej opłaty za pogrzeb, czyli wywiezienie nieboszczyka na ręcznym wózku przez żydowską służbę sanitarną. Getto białostockie to było piekło na ziemi i wstyd dla ludzkości".

Marynarz z przymusu

  Trafiła się Dreslerowi niezła robota, należał do ekipy, która cięła na złom czołgi sowieckie zalegające na polach koło Dobrzyniewa. Na początku 1942 roku wrócił do domu rodzinnego, zastał siedzącą za stołem panią Sybirską. Była sąsiadka ucieszyła się na jego widok. Wychodząc chciała zabrać worek z kartoflami. Sońka pomógł zarzucić go na plecy, co omal nie skończyło się wywrotką osłabionej kobiety. Wtedy zaproponował, że kawałek podniesie. Było mu po drodze, chciał odwiedzić dziewczynę mieszkającą na Wygodzie. Oboje wiedzieli, czym to grozi. Doszli do krzaków za cerkwią, pani Sybirska wzięła worek. Niestety, przy Lipowej policjant wyrwał jej skarb, wysypał kartofle na bruk i wepchnął zapłakaną kobietę przez bramę do getta.
  Parę minut później Dresler został zatrzymany przez patrol niemiecki z Kripo. Nie miał przy sobie ausweisu, który zostawił w domu w marynarce. Nie znał języka niemieckiego, dostał kolbą karabinu po żebrach i znalazł się w komisariacie przy ulicy Lipowej. Znał to miejsce, przed paru miesiącami siedział tam razem z Władkiem Szumińskim z ulicy Stołecznej za pobicie cywilnego folksdojcza, tłumacza na usługach Kripo. Wyszedł na wolność dzięki interwencji pani Korniejowej z ulicy Sosnowej, "Niemki o polskim sercu", która poprosiła o pomoc pastora, a ten zwrócił się do Gestapo.
  Teraz Sońka zobaczył w pokoju tego samego cywila. "Ucieszył się na mój widok, częstując mnie kopniakiem. Zaczęło się bicie i przesłuchiwanie przy pomocy wspomnianego tłumacza. Byłem w bluzie i spodniach marynarskich. Pytając o zawód, Niemiec wskazał na moją bluzę: Seemann, matrose? Potwierdziłem, znając słowo matros".

Emigrant

  Przez, a może dzięki tej bluzie, Dresler został wysłany do obozu koło Lubeki, gdzie trzymano członków załóg handlowych statków alianckich. Więźniów brano do rozładunku w porcie rudy żelaza, ale jesienią 1943 roku komendant postawił ultimatum: obóz koncentracyjny w Dachau, albo pływanie na statkach niemieckich.
  Wszyscy przeszli na stronę "marynarską", zwietrzyli szansę przetrwania do końca wojny. Białostoczanin przeżył bombardowanie swego statku na Morzu Północnym i storpedowanie na Morzu Barentsa, potem prąd zepchnął parowiec na miny pod Świnoujściem.
  Na koniec dokooptowano "matrosa" do załogi statku szpitalnego, z Gdańska wzięli kurs na zachód. Rano zobaczył światła portu Kopenhagi. Wieczorem zdołał zbiec dzięki pomocy ludzi z duńskiego ruchu oporu. Było to 25 marca 1945 roku. I tak doczekał końca wojny.
  W Danii wreszcie został marynarzem z prawdziwego zdarzenia, opłynął świat. Na lądzie napisał czterojęzyczny język morski, działał ofiarnie w ruchu polonijnym, wspierał polskich olimpijczyków, wysyłał artykuły do prasy. Poznał i Ryszarda Kaczorowskiego, jako białostoczanie mieli zawsze wspólne tematy.
Wspomnienia "Sańka z ulicy Sosnowej" zakończył epilogiem "Ulica cudów" z wyznaniem: Ja Polonus
Dopóki serce polskie w tobie bije,
Dopóty nic cię z Polską nie rozłącza...
A wszystko łączy.
A spotkać mnie możecie wszędzie, bo cały świat jest moim domem…".
Aleksander Dresler zmarł w wieku 93 lat. Poszedł do swoich kolegów. Sosnowa też nie ta, co dawniej.

Adam Czesław Dobroński

Św.Rocha 25

 

   Przed 1885 r.pierwszymi potwierdzonymi właścicielami posesji przy ul.św.Rocha 25 byli bracia Władysław i Wawrzyniec Leszczyńscy. Rodzicami  byli  Józef i Marcella z Suszyńskich którzy pobrali się w białostockim kościele parafialnym w 1836 r.
  Oprócz dwóch wymienionych stnów mieli jeszcze trzeciego męskiego potomka o imieniu Józef ,który zmarł w 1881 r.,a także córkę Mariannę.Wawrzyniec żonaty był z Marianną Boratyńską,zaś Władysław  z Heleną.
    W 1880 r.spis parafian stwierdza iż wszyscy mieszkali w jednym gospodarstwie.Co ciekawe.odnotowano,że wraz z Leszczyńskimi mieszkał Stanisław Horman, syn Korneliusza,znany w Białymstoku przedsiembiorca handlujący wyrobami gumowymi, a później bronią. Leszczyńscy figuruja na początku spisu , a najstarszy z braci ,Józef  Leszczyński ,określony został jako "jaśnie pan" ,co zdaje się potwierdzać wysoką pozycję . W księdze adresowej z 1897 r. wśród wytwórców wozów i karet odnotowano niejakiego Leszczyńskiego,najpewniej jednego z wymienionych wyżej braci.
   W 1885 r. Władysław i Wawrzyniec sprzedali omawianą działkę Engelbertowi Hampelowi.Był on synem Leopolda,właściciela posesji przy ul.Piasta 5,pracującego jako introligator.Engelberg najstarszy z potomków Leopolda,osiągną najwięcej - zawodowo zajmował się wyrobem wędlin i kiełbas,co przyniosło mu całkiem pokaźny majatek.Spożytkował go nie tylko na zakup nieruchomości przy ul.św.Rocha  25,ale także nabywając plac na rogu Lipowej i Nowoszosowej (Dąbrowskiego) gdzie zbudował duąż piętrową kamienicę oraz sklep w  ratuszu.
   Na ul.św.Rocha 25 wzniusł dwa drewniane domy oraz budynki gospodarcze.Warto wspomnieć ,że jego najmłodszy brat ,Karol ,w 1882 r. otworzył w Białymstoku zakład fotograficzny (zmarł jednak w 1884 r. na gruźlicę).
    W 1902 r. Hampel pożyczył od  Oswalda Densta kwotę 6000 rubli pod zastaw omawianej nieruchomości. W 1906 r. nie mogąc spłacic długu,majatek Hampela został wystawiony na publiczna licytację, którą wygrał Denst.
   O nowym właścicielu nie wiemy praktycznie  nic,chociaż trzeba wpomnieć ,że intensywnie obracał majątkami oraz pożyczał duże kwoty różnym osobom..W każdym razie Denst przez jakiś czas mieszkał przy ul.św.Rocha ,ale w 1912 r.zdecydował się odsprzedać posesję wraz z domami zbudowanymi przez Hampela.
   Nabywca był lokator jednego z budynków  mieszkalnych, inżynier budowy dróg Stefan Richter.Świadkami przy akcie kupna - sprzedaży byli inni lokatorzy domów Densta , technik dystancji szosowej Antonii Maslewicz oraz Wacław Muszyński i Aleksander Leonc.Stefan Richter pozostawał właścicielem posesji  przy ul.św.Rocha 25 do 1924 r.
   Tego roku najpierw przyżekł sprzedaż,a potem zawarł stosowny akt kupna-sprzedaży z pastorem ks.PiotremGorodiszczem ,wówczas mieszkajacym w miasteczku Równe na Wołyniu , działającym w imieniu  pastora Samuela Schora. Jak wiadomo ,transakcja miała na celu pozyskanie poseji na potrzeby organizacji w Białymstoku Misji Barbikańskiej.
   Rzeczywiście jeszcze w  1924 r. przygotowano projekt budowy gmachu misji i domu dla   pastora,do wznoszenia których przystąpiono w kolejnym roku (wykonawcą prac wartych 82362 zł było "Biuro techniczno-budowlane inz. Teofila Szopa i Kazimierza Zimmermana") W latach 1935 - 1936 kaplicę rozbudowano o część frontową z wysoką wieżą,której projekt przypisuje sie Rudolfowi Micurze.
  W kolejnych latach rozszerzano posesję Misji Barbikańskiej o częśc sąsiednich nieruchomości.W zabudowaniach przy ul.św.Rocha mieściła się drukarnia,ambulatorium oraz biblioteka z czytelnia.Misja została zamknieta w 1939 r. , a ks.Gorodiszcz najprawdopodobniej  zgina  w czasie wojny.
   Budynek przetrwał w stanie nienaruszonym okres wojny,ale nowe władze przeznaczyły obiekt na cele najpierw sądowe ,a poźniej widowiskowe.
   W 1956 r. rozebrano wieże ,a we wnętrzu kaplicy urządzono kino."Syrena" które działało do początków XXI e.

Wiesław Wróbel

Karcelak Białostocki






                                 Prożektor, 1929 r.