Z Ermitaża oznajmiał, że "śniadania, obiady i kolacje z karty, składają się z samych świeżych produktów po umiarkowanych cenach". Kuchnia w tym lokalu była "ruska i francuska". Zapewniano też, że szef kuchni wspaniale zna się na rzeczy. Atrakcją restauracji był wykwintnie urządzony wielki balkon, na którym wieczorami grała orkiestra. Zaznaczano, że kelnerami są wyłącznie mężczyźni, a serwowane wina pochodzą z Rosji i "inostrannych firm".
W Ermitażu można było też zamówić dania do domu. Dostarczano je nawet do miejscowości za miastem. Tuż obok Ermitażu, na Rynku pod jedynką była restauracja Leśniewskiego. To w niej wieczorem 19 lutego 1919 r. częstowano ciastem i herbatą wkraczające do Białegostoku wojsko polskie.
Z drugiej zaś strony Kilińskiego, w pałacyku gościnnym należącym do niemieckiego przemysłowca Litterera, w październiku 1912 r. oczywiście też "pierwszej klasy" restaurację Renaissance, otworzył A. Wiśniewski. Renesans urządzony był z wielkim komfortem. Miał specjalne rodzinne loże i oddzielne "rozkoszne gabineciki". Obowiązkowo było rosyjskie i zagraniczne wino i kucharz wyśmienicie znający swój fach.
Od godziny 21 zaczynała grać w Renesansie smyczkowa orkiestra. Ale jaka! Składała się z samych młodych dziewcząt. Wejście do Renesansu było bezpłatne, ale dalej to lepiej milczeć. Było zdecydowanie drożej niż w Ermitażu. Przeto klienci woleli przesiadywać właśnie tam.
To nie przypadło do gustu Wiśniewskiemu. Postanowił działać. Razem ze swoim szwagrem Muszyńskim podpalił Ermitaż. Oczywiście, że wylądował w kryminale, a w październiku 1913 r. zamiast świętować rocznicę Renesansu, wraz ze swym szwagrem stanął przed sądem. Jakież było zdziwienie właściciela Ermitażu, gdy usłyszał od tegoż sądu, że podpalacze są niewinni. Ermitaż po spaleniu już nie podniósł się. Tymczasem Renesansowi udało się przetrwać wojnę.
W wolnym Białymstoku Wiśniewski ogłosił się natychmiast, że zatrudnia nowych, oczywiście wyśmienicie znających swój fach kucharzy.
W następnych latach w pałacyku lokale zmieniały się jak w kalejdoskopie. Najpierw była popularna cukiernia Hirsza Wiedera, a od 1934 roku był Savoy i Cafe - Bar. I właśnie w tym samym 1934 r., w dawnym lokalu Ermitażu otwarta została restauracja Bristol.
Nie wiadomo, czy ostrze jej reklamy skierowane było w stronę Kilińskiego 6, ale brzmiało wyzywająco i groźnie dla konkurencji. "Chcesz mieć zdrowy żołądek, nie chorować i zabawić się wesoło - wstąp do restauracji Bristol". "Mistrz Kulinarii" Henryk Filipkowski polecał doskonałe szaszłyki i inne frykasy kuchni wschodniej. Tak dobierał potrawy, że obiad składający się z trzech dań kosztował u niego tylko złotówkę. No i znów to samo, co 20 lat wcześniej doprowadziło do szaleństwa restauratora Wiśniewskiego. W Bristolu, w odróżnieniu od Cafe Baru, bufet był "zaopatrzony w różne napoje po cenach znacznie zniżonych". A do tego wszystkiego oczywiście "solidna obsługa" i "pierwszorzędna" orkiestra pod batutą niejakiego Brauna.
Co na to Cafe Bar? Nie, nie żaden szwagier nie wchodził tym razem w rachubę. Zbliżał się właśnie sylwester. Białostoczanie szykowali się do wielkiego szaleństwa. Właściciel Cafe Baru zapraszał na "Wesołą noc", sam śmiejąc się w duchu, że najweselszą zabawę to sprawi Bristolowi. Przed samym sylwestrem wystrzelił. "Karta wstępu wraz z kolacją od 2 zł 50 gr do 5 zł". A do tego całą noc miała grać "ulubiona orkiestra The Jullis Band".
Dwa pięćdziesiąt za sylwestra, wtedy gdy gazeta kosztowała 25 groszy! I to gdzie? W najmodniejszym lokalu sezonu, w Cafe Barze. Cios był celny. Wszystkie stoliki zarezerwowano jednego dnia. Na sali nadkomplet. Niepojęte! Takie były to czasy. A gdyby dziś za 20 zł spędzić sylwestra. No właśnie, gdzie?
Andrzej Lechowski