poniedziałek, 23 października 2017

Napad w centrum miasta

 

  Chodzenie o zmroku ulicami powojennego Białegostoku było ryzykowne, a nawet lekkomyślne. Brak dostatecznego oświetlenia i mała liczba policyjnych patroli pobudzały do działania drobnych rabusiów szukających łatwego zysku. Na spotkanie z bezczelnymi typkami, kryjącymi twarz pod mocno nasuniętą czapką w pierwszej kolejności narażone były samotne kobiety, powracające późno do swoich domów. Wśród międzywojennych, ulicznych bandziorów stało się modne pytanie przechodniów o czas na zegarku.
  Wrześniowym półmroczem 1921 roku wracała do domu panna Bekerminówna. W pewnym momencie podszedł do niej nieznany młodzieniec i zapytał grzecznie, która może być aktualnie godzina? Ponieważ było już ciemnawo, zapóźniona panienka nie mogła właściwie odpowiedzieć. Zakłopotany chłopak poświecił jej wydobytą z kieszeni małą latarką. Nie patrząc na wskazówki zerwał szybko z ręki zegarek ze złotą bransoletką i zbiegł. Wartość utraconego czasomierza wynosiła 40 tys. marek.
  Zegarkowych przygód nie brakowało też w tym czasie i mężczyznom. Ot na przykład w nocy z 4 na 5 maja 1922 roku na ul. Kraszewskiego zatrzymany został Jakub Fajens. Pytanie brzmiało krótko: która godzina? Gdy ten sięgnął do kieszeni po swoją cymę, poczuł cudzą rękę, która starała się wyrwać zegarek. Całe szczęście, że pojawili się inni przechodnie, którzy spłoszyli napastnika.
  Miesiąc później na ul. Kraszewskiego, być może ten sam złodziejaszek próbował ukraść zegarek z ręki R. Bernera. O godzinę zapytał po niemiecku. Podstęp się nie udał dzięki refleksowi towarzyszącego Bernerowi kolegi. Opryszek musiał wziąć nogi za pas.
Innym sposobem miejskich rabusiów na dokonanie prostej kradzieży, było zaczepianie przechodniów z prośbą o papierosa lub zapałki. Jeśli te słowa wypowiedziane były w sposób kulturalny a powierzchowność zafrasowanego palacza nie wzbudzała podejrzeń, zagadnięty zamożny - sądząc po odzieniu - obywatel przystawał. Wyciągał srebrną papierośnicę czy też pozłacaną zapalniczkę. O to przecież szło! Zwinny złodziejaszek wyrywał z ręki dobrodusznego białostoczanina cenny przedmiot i znikał w najbliższej bramie.
  Kiedy w sierpniu 1921 roku na ul. Szkolnej zaczepiony został w ten sposób niepalący muzyk F. Fidler, także nie obyło się bez straty. Nachalny drab sięgnął po prostu po tkwiące pod pachą muzykanta skrzypce. Do tego nastąpiło jeszcze silne uderzenie pięścią w głowę ofiary.
  Szczególnie niebezpiecznie było spacerować nocą po ul. św. Rocha. Była to najkrótsza droga prowadząca z dworca kolejowego do centrum miasta, gęsto uczęszczana przez przyjezdnych z nocnych pociągów, którzy nie chcieli wykosztowywać się na dorożkę. Tutaj padały zwykle z ust wyłaniającego się z mroku dużego typa dwa proste słowa: dawaj portfel! Typ ów miał zwykle w ręku solidną pałkę, czy też gazrurkę.
  W ten sposób w maju 1923 roku straciła blisko 200 tys. marek Halina Derfasztejn, w październiku tegoż roku teczkę z 5 mln marek postradał Bronisław Ciechowski, zaś nieco później napadnięta została uboga przyjezdna z Ostrołęki, Apolinia Napiórkowska, którą opryszek pozbawił torebki z sześcioma złotymi. Tego akurat amatora łatwego zarobku udało się policji schwytać. Okazał się nim Chil Malsowicz, znany w tym rejonie złodziej i zabijaka.
  Na możliwość ulicznego rabunku narażone były również dzieci. Szczególnie wtedy kiedy rano szły do szkoły. Wiosną 1922 roku policja białostocka zlikwidowała szajkę wyrostków, którzy zaczepiali uczniów pytaniem: co dostałeś na śniadanie? Jeśli któryś był oporny, sami przetrząsali tornister i zabierali co im się podobało.
  Uliczne rabunki odbywały się nagminnie i w dalszych latach międzywojnia. Niektóre z nich były wręcz kuriozalne, ale równie niebezpieczne.
  Oto przykładowo zimą 1927 roku na ul. Fabrycznej dwóch oprychów, Paweł Gertner i Konstanty Sacharke, mający za sobą bogatą przeszłość kryminalną, a aktualnie czujący nieprzepartą chęć wypicia kolejnej butelki wódki, zabrali przygodnemu przechodniowi tylko tyle, ile było im potrzeba na alkohol i zakąskę - 2 zł i 50 groszy.  Sąd jednak nie uznał tego minimalizmu i skazał obu z art. 51 i 589 kodeksu karnego na cały rok więzienia.

Włodzimierz Jarmolik