poniedziałek, 26 lutego 2018
Oszust zawsze znajdzie dla siebie jakieś zajęcie
Wolf Lichter, młodzian z ul. Miłej karierę oszusta zaczął na początku lat 20. Czasy były powojenne, dużo chaosu i wielu obcych przybyszów przewijających się przez podniszczony Białystok. Okolicznych wieśniaków z ich targowymi sprawami, handlowców z głębi Polski czy licznych uciekinierów z bolszewickiej Rosji. Policja była zapracowana, zajęta szerzącym się bandytyzmem i grubymi rabunkami. Na opryszków od ulicznej hochsztaplerki nie starczało jej ludzi ani siły. Tak więc Lichter mógł śmiało doskonalić wybrany zawód farmazona, zwłaszcza że trafił na dobrego nauczyciela.
Ignacy Galiński z ul. Głuchej, bo to on stał się właśnie mentorem Wolfa, różnymi kombinacjami i aferami parał się jeszcze w czasach wojennych. Miał w swoim repertuarze kilka ulubionych trików. W 1924 r., kiedy Władysław Grabski, premier II RP i jednocześnie minister finansów, przeprowadził reformę walutową i do obiegu trafił nowy pieniądz złoty polski, Galiński nie przepuścił takiej okazji. Stworzył fikcyjną wytwórnię pieniędzy, by w ten sposób kantować naiwnych kmiotków z prowincji. Sposób był prosty. Wystarczyła tylko mała prasa do odciskania znaków na papierze, zamykający ją na klucz sztorcowy i kilka flaszek z tajemniczym płynem. Kiedy znajdowała się potencjalna ofiara, gotowa zainwestować w nielegalny interes garść skrywanych dotąd złotych 5-rublówek, Galiński prezentował jej swoją fabryczkę.
Zapełniał prasę pociętym papierem, między który wkładał kilka banknotów 20-złotowych, skrapiał bezcenną miksturą i zamykał urządzenie na klucz. Ten oddawał na przechowanie zachłannemu rodakowi i kazał cierpliwie czekać. Sam znikał i nie pojawiał się już nigdy. Z nim oczywiście przepadało pokaźne honorarium w złocie albo dolarach. Galiński wpadł dopiero pod koniec 1924 r. Znaleziono przy nim blisko 2 tys. zł i oczywiście przyrządy do fabrykowania pieniędzy przeznaczone dla kolejnego "klienta".
Wolf Lichter, który pomagał Galińskiemu w wyszukiwaniu chciwców łasych na łatwy zarobek. Nie wybrał drogi swojego mistrza. Gdy ten poszedł siedzieć, zaczął wykręcać własne numery. Najpierw był to handel fałszywą biżuterią. Proceder może nie tak zyskowny jak kantmaszynka, ale o wiele bezpieczniejszy. Operując między Rynkiem Siennym a knajpkami przy Suraskiej czy Lipowej, młody farmazon wyszukiwał gospodarzy, którzy sprzedali swój towar (zwykle świnie lub cielaki) i oblewali transakcję. Umiejętnie podsuwał im lipne świecidełka i zwykle trafiał na dobrego, acz podchmielonego klienta. Ilu ludzi w ten sposób oszukał, trudno powiedzieć. Było ich na pewno sporo. Wpadł dopiero w 1926 r. Wytypował na niejakiego Wróbla z Wysokiego Mazowieckiego, który jednak nie dał się oszwabić. Interweniowała policja. Lichter trafił do aresztu i zainkasował 8 miesięcy odsiadki. W celi więziennej przy Szosie Baranowickiej spotkał podobnego sobie farmazona, niejakiego Leona Rabinowicza, od którego dowiedział się, jak operować wekslami i czekami. To mu się spodobało. Po wyjściu na wolność sam wziął się do tego kantu. Co było do niego potrzebne? Przyjemna aparycja, nieco gotówki, fałszywe nazwisko i adres. W październiku 1928 r. Lichter zjawił się w sklepie galanteryjnym Chaima Guzika przy ul. Sienkiewicza 2 i zamówił elegancką bieliznę za 70 zł. Gotówką wyłożył 10 zł, na resztę wystawił fałszywy weksel. Zdobyty towar sprzedał natychmiast paserowi za 25 zł. Te pieniądze następnego dnia zainwestował w zakup biżuterii w jubilerni M. Waniewskiego (Lipowa 2). Na resztę należności z 250 zł wystawił czek płatny w Banku Gospodarstwa Krajowego przy ul. Sienkiewicza, oczywiście nieprawdziwy. Biżuteria poszła do pasera, a w kieszeni Lichtera, w ciągu dwóch dni, znalazło się zamiast 10 - 125 złotych.
Wkrótce jednak i to zajęcie skończyło się dla Lichtera rocznym wyrokiem i kratkami. Kiedy pojawił się znowu na bruku białostockim, zajął się pośrednictwem w załatwianiu różnych spraw w urzędach państwowych. Od spadków po zezwolenie na wyszynk alkoholu i sprzedaż papierosów. Podawał się za współpracownika Urzędu Śledczego z dużymi możliwościami. To już była większa mistyfikacja. Po wpadce kosztowała ona oszusta 2 lata pozbawienia wolności.
Włodzimierz Jarmolik
Św. Rocha 19 dom rodziny Sawickich
W czasie naszej wędrówki po ul. św. Rocha dziś zatrzymamy się przy murowanym, parterowym domu, stojącym w głębi posesji pod nr 19.
Chociaż budynek jest niepozorny, warto zwrócić uwagę na jego architekturę, która nawiązuje do wzorców typowych dla białostockiego budownictwa mieszkaniowego ostatniej ćwierci XIX w. Niewiele zachowało się do dziś przykładów tego typu obiektów z przeszłości naszego miasta, więc trzeba cieszyć się, że mimo pewnych modyfikacji (zwłaszcza wymiana okien na jednopołaciowe), przetrwał on do dziś w niemal niezmienionym stanie. Dziś pełni funkcje handlowe, ale w momencie powstania był po prostu jednorodzinnym domem mieszkalnym, którego dzieje wiązały się z trzema pokoleniami rodziny Sawickich.
Pierwsze informacje źródłowe mówiące o istnieniu posesji przy ul. św. Rocha 19 pochodzą z 1879 r. Tego roku nieruchomość nabył Maciej Sawicki. Niestety, oprócz daty zakupu nie znamy bliższych szczegółów transakcji, trudno więc powiedzieć kiedy tak naprawdę posesja powstała i kto był jej wcześniejszym właścicielem. Granice posesji dziś przyporządkowanej do ul. św. Rocha 19 zaznaczone są już na mapie z 1864 r., co zdaje się wskazywać, że w najwcześniejszym okresie istnienia przynależała ona do włościan wsi Białostoczek (o czym szerzej pisałem we wcześniejszych historiach adresów przy ul. św. Rocha).
Maciej Sawicki także był „tutejszego” pochodzenia. Udało się ustalić, że urodził się 8 września 1823 r. we wsi Usowicze, gdzie mieszkali jego rodzice Szymon i Barbara ze Słomińskich. Rodzice pobrali się osiem lat wcześniej, a Maciej miał kilkoro starszego i młodszego rodzeństwa. Warto wspomnieć, że Sawiccy byli licznie reprezentowani w tej miejscowości. Już spis włościan z 1771 r. odnotowuje przynajmniej kilka rodzin o nazwisku Sawka, od których wywodził się z pewnością Szymon oraz Maciej. Z późniejszych losów Macieja wiemy, że osiągnąwszy pełnoletność wstąpił do armii carskiej, w której służył dość długo. Po raz kolejny spotykamy go w Białymstoku w 1860 r. 22 maja w miejscowej farze zawarł związek małżeński z dużo młodszą od siebie Katarzyną Stankiewicz. On, nazywany po prostu żołnierzem, był już wdowcem i miał 37 lat, natomiast panna młoda wywodziła się z Usowicz i miała 19 lat. Co ciekawe, świadkiem na ślubie był Józef Skwarkowski, wieloletni organista w białostockim kościele parafialnym.
Z małżeństwa Macieja i Katarzyny na świat przyszło kilkoro dzieci, z których wieku dorosłego dożyły córki: Marianna, Franciszka i Kazimiera.
Skądinąd wiadomo, że Kazimiera urodziła się w 1877 r., ale została ochrzczona dopiero w 1879 r. w Sankt Petersburgu, co zdaje się wskazywać na podróże ojca jako wojskowego.
Trudno coś więcej powiedzieć na temat okoliczności budowy zachowanego do dziś domu przy ul. św. Rocha 19. Nie znając treści aktu kupna z 1879 r. nie da się powiedzieć, czy stał on już w tym roku, czy też został zbudowany dopiero jakiś czas później przez Macieja Sawickiego. Warto zwrócić uwagę na to, że jeszcze spis parafian z 1883 r. odnotowuje przy ul. Staroszosowej (jak wówczas nazywała się ul. św. Rocha) jedynie domy Szumskich, Dłużniewskich i Borysiewiczów, kończąc na Jenszach, co zdaje się wskazywać, że Sawiccy w tym czasie pod omawianym adresem nie mieszkali, a dom powstał dopiero po 1883 r. Podobnie spis parafian z 1891 r., chociaż wymienia Macieja i Katarzynę z córką Kazimierą, wskazuje, że mieszkali oni w tym czasie w budynku szpitala przy ul. Lipowej. Źródło to podaje jednocześnie, że Maciej pozostawał wówczas w randze feldfebla. Możliwe jednak, że chociaż nie mieszkali przy ul. św. Rocha, stojący tam dom oddawali w dzierżawę. Księga adresowa z 1897 r. wymienia bowiem w domu Sawickiego przy ul. Staroszosowej członka Białostocko-Sokólskiej Opieki Szlacheckiej, kolegialnego asesora W. Briuchanowa. Natomiast lista płatników podatku kwaterunkowego z 1914/1915 r. wymienia w domu Sawickich Jerzego Sergiejewa i Marię Chodorowską, zaś spis parafian z 1916 r. Antoniego Maciejczuka (lat 45), Teofilę z Wojcelów (lat 37) i Anielę Głowacką z Maciejczuków (lat 50).
Maciej Sawicki zmarł w 1907 r. uprzednio sporządzając testament, mocą którego majątek przy ul. św. Rocha przypadł w równych częściach córkom: Mariannie po mężu Wachowicz, Franciszce po mężu Karp oraz Kazimierze, żonie Aleksandra Żukowskiego, kancelisty w białostockiej Izbie Skarbowej. W 1921 r. w omawianym domu została uruchomiona kawiarnia należąca do Kazimiery Muszyńskiej. W latach 1926/1927 r. prowadził ją niejaki P. Muszyński, odnotowany także w księdze adresowej z 1932/1933 r. W tym czasie mieszkał tu także Edward Wójcik, asesor w Starostwie Grodzkim oraz Aleksander Tarnasiewicz sekretarz powiatowego Urzędu Skarbowego.
W 1934 r. uregulowano prawa własności do nieruchomości na siostry Żukowską, Wachowicz i Karp. Niedługo później Franciszka i Marianna zmarły, toteż prawa spadkowe po Franciszce przypadły Kazimierze, natomiast po Mariannie dziedziczyła jej córka, Helena Józefa Lubańska. Mieszkała ona w Warszawie, dlatego też zapewne odsprzedała w 1936 r. swoje prawa własności przy ul. św. Rocha 19 jeszcze w okresie II wojny światowej.
Wiesław Wróbel - Biblioteka Uniwersytecka
www.plus.poranny.pl/album-bialostocki/a/sw-rocha-19-w-bialymstoku-to-dom-rodziny-sawickich,12958552
Subskrybuj:
Posty (Atom)