Tylko patrzeć jak słonko na dobre się u nas rozgości i jak co roku wokół rynku rozłożą się ogródki przez jednych zwane piwnymi przez innych kawiarnianymi. I rozkwitnie życie kawiarniane. O kawiarniano-restauracyjnych wyczynach białostoczan sprzed ponad 80 laty pisano wprost, że było to "paszczobicie".
Zdarzało się też w całkiem renomowanych lokalach. Tak było we wrześniu 1927 roku w popularnej sali Pisara, w jego kamienicy przy Dąbrowskiego 20.
Wynajął tę salę Związek byłych Więźniów Politycznych chcąc urządzić w niej "wielką zabawę taneczną". W sobotni wieczór 24 września w udekorowanej sali zjawił się nobliwy tłumek. Zabawa zapowiadała się wyśmienicie. Wszystko szło zgodnie z prostym scenariuszem: bufet - parkiet - bufet. I tak wkoło. Po kilku szybkich rundach pomiędzy czterema byłymi więźniami doszło do dyskusji, jak to w takim towarzystwie przystało, na tematy polityczne. Wymiana zdań szybko przerodziła się w zwykłą pyskówkę. Gdy zabrakło słownych argumentów zaczęła się "walpyskówka". "Prano się wzajemnie mocno i zawzięcie". Bijatyka ogarnęła wszystkich. W ruch poszły "naczynia bufetowe", które w wyniku awantury "uległy częściowemu zniszczeniu".
Do bijących się politycznych wezwano policję, która rozpędziła całe towarzystwo. Oczywiście, że interwencję stróżów porządku potraktowano w tym gronie jako zamach na wolność słowa i polityczne szykany.
Do gorszących ekscesów dochodziło też i w samym centrum miasta. Pod koniec września 1927 roku targnął się, skutecznie, na swe życie pewien białostocki urzędnik. Poruszeni tym smutnym wydarzeniem koledzy, po pogrzebie nieszczęśnika umówili się na niewinną wódeczkę. Ot tak tylko, żeby powspominać, odreagować. Na miejsce spotkania wybrano popularne Akwarium Mandelbauma przy Rynku Kościuszki 6. Jak to później określono - "stypa była fest pierwsza klasa". Wódeczki było ile trzeba, zakąski też niczego sobie. Jednak w miarę wypijania co raz większych ilości trunków żałobnicy "wywalili się z gabinetu do bufetu restauracji i zaczęli wywoływać przez telefon kogoś ze swych przyjaciół".
Nic nie byłoby w tym nagannego, gdyby nie używano przy tym ordynarnych wyrażeń. Takich ekscesów klientela nobliwego Akwarium dawno nie widziała i nie słyszała. Mandelbaum z "wielkim trudem lokalizował skandal", wpychając opojów na powrót do gabinetu. Jednak po chwili ci ponownie "wywalali się" do bufetu, klnąc już wszystkich i wszystko. Goście nie chcąc wysłuchiwać tych grubiaństw, pomimo próśb i przeprosin Mandelbauma szybko zaczęli opuszczać lokal.
A stypa? Trwała do rana. Mandelbaum wznosił oczy, pytając niebiosa dlaczego taki skandal zdarzyć się musiał właśnie u niego w Akwarium.
Przecież takie awantury były powszednim zjawiskiem w pobliskiej piwiarni przy Zamenhofa 18. Prowadzona ona była przez Józefa, nomen omen, Wesołego. Wesoły znany był z tego, że "dbał w pierwszym rzędzie o to, aby i goście odwiedzający jego zakład mogli być weseli". Piwo lało się więc w jego lokalu strumieniami, ale gdy któryś z gości miał ochotę na mocniejszy trunek, to bez najmniejszych ceregieli serwowano mu samogon nalewany "spod fartuszka". Dla bywalców spragnionych cielesnych rozkoszy urządził Wesoły "odpowiedni kącik". Wesołego restauratora wielokrotnie upominała policja. Nic sobie z tego nie robił. Gdy sprawa trafiała do sądu, to Wesoły natychmiast obłożnie chorował. I tak jakoś mu się udawało
Ale też była i odwrotna strona medalu - elegancka, statecznie mieszczańska. W tym samym wspomnianym już Akwarium pod koniec 1926 roku wprowadzono super atrakcję, czyli radio koncerty. Zaraz po nim był Krystal. Znajdował się w kamienicy pod 37 przy Sienkiewicza. I tu z początkiem 1927 roku wprowadzono "codzienne radio koncerty". Zaczynały się one o godzinie 16. Były w Krystalu "oddzielne loże i gabinety", ale nikomu z gości do głowy by nie przyszło, aby się z nich "wywalać" po pijanemu, albo co gorsza urządzać w nich "kąciki" do wiadomych celów.
W tym samym czasie białostoczanie opowiadali sobie czego to na świecie nie wymyślą. Otóż "związek areonaucki", obsługujący linię Paryż - Londyn, wprowadził nowość - "samolot restauracyjny". W głowach się nie mieściło, że "pasażerowie w czasie lotu będą mogli spokojnie spożywać posiłki". Mało tego. "Związek areonaucki" zapowiadał, że już wkrótce wszystkie linie we Francji i Anglii będą miały takie podniebne restauracje.
Żartownisie powiadali, że wielkie mi co. W Białymstoku to dopiero nowoczesność. Wystarczy ze cztery kolejki u Mandelbauma, albo kilka głębszych "spod fartuszka" u Wesołego i już fruwa się jak samolot, a i stan nieważkości zaliczyć też można.
Andrzej Lechowski