wtorek, 9 października 2018

Sowieci i Niemcy - rabowali,torturowali,więzili ludzi

 

    Pan Leonard już nie może się poruszać. Wiek i zadawnione rany przykuły go do  łóżka. O trudnych latach wojennych opowiada żona Barbara.
  – Ojciec męża, Wiktor Szydłowski, podoficer służył w 10 pułku ułanów. We wrześniu 1939 r., po wkroczeniu Sowietów rodzina opuściła Białystok i osiedliła się w Zofiówce koło Knyszyna, a następnie od lata 1940 r. przebywała  w Grądach. Siostra teściowej była nauczycielką w tutejszej szkole i przygarnęła wszystkich. A było tam siedmioro dzieci. Wiktor Szydłowski zaangażował się w działalność podziemną.
   Założył placówkę AK Knyszyn. Dołączyli do niego dwaj synowie: Gienek i Lolek. Lolek miał 14 lat i został zaprzysiężony przez ojca na łącznika. Był w oddziale partyzanckim „Soła”, od grudnia 1945 r. do końca 1946 r. w oddziałach partyzanckich Gabriela Oszczap ińskiego ps. „Dzięcioł” i Leona Suszyńskiego ps. „P-8” – pisze w biogramie Leonarda Szydłowskiego historyk Piotr Łapińs ki. Kazimierz Cimochowicz w książce „Był taki czas wspomina”, że Leonard Szydłowski ps. „Sokół” wsławił się w 1944 r. w czasie akcji „Burza” rozbrojeniem własowców i przetrzymywaniem ich do chwili nadejścia oddziału. Lolek znany był z niebywałego szczęścia – wychodził cało z niezliczonych opresji, m.in. w grudniu 1945 r. zbiegł pod ogniem km-ów grupy operacyjnej UB-KBW.
  Niestety podczas kolejnej potyczki został  ranny w nogę. Zaraz po wojnie gdzieś koło 15 października 1944 r. NKWD aresztowało ojca Leonarda, wrócił dopiero w 1947 r. Aresztowany został też brat Gienek. Zmarł w szpitalu więziennym. Lolek poszedł do lasu  – wspomina pani Barbara. 
   Po wkroczeniu Armii Czerwonej kontynuował działalność konspiracyjną, jako goniec i łącznik komendy Obwodu AK. Za męstwo i odwagę rozkazem Delegata Sił Zbrojnych na Kraj z 1 czerwca 1945 r. został odznaczony Krzyżem Walecznych. W listopadzie 1946 r. został zdemobilizowany ze względu na stan zdrowia. Ujawnił się 19 kwietnia 1947 r. w Białymstoku – leżał wówczas chory w szpitalu.
  Opuścił następnie teren Białostocczyzny i wyjechał do Legnicy, a później do Warszawy, gdzie zdołał bezpiecznie przetrwać do 1956 r. Ukończył Szkołę Główną Planowania i Statystyki, pracował jako księgowy, zajmował się bilansami. 
   – Poznaliśmy się w 1955 r.  w Niewodnicy Kościelnej. Siostra Lolka była moją koleżanką - opowiada pani Barbara. - Pewnego razu zaprosiła mnie do swego domu. Oni tam od niedawna mieszkali. Zaszłam i zastałam taki obrazek.
  Młody mężczyzna moczył nogi w misce. Dookoła niego krzątały się mama i dwie siostry. Pomyślałam wtedy: takiemu to dobrze, tyle kobiet troszczy się o niego. Trudno powiedzieć, czy mi się podobał.
   Miałam ledwie 20 lat, on był starszy o osiem lat, dojrzały kawaler. Bardziej byłam zafascynowana jego bohaterską przeszłością. Zaimponował mi, że był partyzantem, ponieważ wychowałam się w domu o wielkich tradycjach patriotycznych. 
   – Pobraliśmy się, bo Lolek miał szansę na własne mieszkanie. Jako samotny dostałby tylko pokój przy jakiejś rodzinie. Ślub cywilny odbył się w 1957 r. Bardzo skromny, bez moich rodziców – opowiada  pani Barbara.
   – Nie powiedziałam nic w domu, bo wiedziałam, że się nie zgodzą. Byli przeciwni, żebym wychodziła za mąż, miałam studiować. Pojechaliśmy do moich rodziców więc dopiero po ślubie.
  Mama nic nie mówiła, tata był obrażony – uśmiecha się pani Barbara.
   –  Ale wesele i tak urządziliśmy, tak jak sobie wymarzyłam.  7  kwietnia 1958 r. na Wielkanoc w kościele w Niewodnicy Kościelnej w obecności około 100 gości uroczyście składali przysięgę małżeńską. Z tym, że ceremonia przebiegła w nietypowych okolicznościach. 
   – Lolek nie chodził do kościoła, uważał się za ateistę.  Ksiądz był zgorszony, to po co ślub kościelny, ale on nie ustąpił. W rezultacie ślub wzięliśmy za specjalną zgodą biskupa. Mąż musiał podpisać zobowiązanie, że dzieci będą wychowywane w wierze katolickiej.
    I tak było. Nasi synowie zostali ochrzczeni, chodzili na religię, przystąpili do bierzmowania. Lolek  nigdy się nie sprzeciwiał.
   Z czasem zmienił swoje poglądy i się nawrócił – uśmiecha się pani Barbara i pokazuje fotografię męża z Janem Pawłem II, którego bardzo cenił. – A teraz on twierdzi, że jest nawet lepszy katolik niż ja – dodaje. 
   Rodzina pani Barbary doznała również wiele złego w czasie wojny i potem od władzy komunistycznej.
    Ojciec był inżynierem rolnikiem, po wojnie takich ludzi było bardzo mało. Od razu włączył się w organizowanie szkolnictwa rolniczego, został naczelnikiem wydziału.
   Przy podstawówkach wówczas tworzono dwuletnie szkoły rolnicze dla młodzieży, która nieraz dopiero uczyła się pisać i czytać. Mama była absolwentką Wyższej Szkoły Gospodarstwa Wiejskiego we Lwowie.
   Została więc nauczycielką w szkole, którą zorganizował ojciec w Niewodnicy.  Czasy jednak były takie, że podejrzewano ludzi o  wszy- stko, więc  i ojciec znalazł się na celowniku bezpieki. Nie był  w wojsku, tylko w siatce cywilnej AK, dlatego nie mogli się do niego dobrać wprost, ani wsadzić do aresztu, tak jak teścia.
   Ale i tak wyrzucono go z pracy, dostał wilczy bilet i przez jakiś czas nigdzie nie mógł  znaleźć zatrudnienia. Potem, gdy wreszcie zaczął pracować, to doznawał jeszcze różnych szykan.
    Tak  go to dobiło, że w 1963 r. zmarł na zawał serca, miał ledwie 57 lat. Odczuwałam bardzo naszą trudną sytuację, miałam 10 lat, jak się skończyła wojna, wiele rozumiałam, dzieci wtedy szybko dorastały.
    Przez wiele lat ojciec, jak jechał do pracy, to mama drżała ze strachu czy wróci. Zresztą to samo było i w moim domu – podkreśla.
  – Przez wiele lat Lolek był wzywany przez ubeków, jeszcze w 1972 r. musiał się stawiać w SB. Lęk czułam aż do 1980 r.  Na ich oczach rósł Białystok. Jak się zmieniał? O, proszę pani – ożywia się pani Barbara.
  – Pamiętam jeszcze w 1948 r. Rynek Kościuszki to była jedna ruina, wielkie gruzy. Po wojnie w centrum cały ostał się tylko kościół farny. To była decyzja Stalina, które miasta zniszczyć całkowicie. Białystok, podobnie jak Warszawa,  znalazł się na tej liście z zemsty za 1920 rok.
   Kościołów nie niszczono, bo według komunistów miały się przydać jako magazyny albo miejsca do rozrywki. Sowieci  nie byli lepsi od Niemców, tak samo bombardowali nasze miasta, rabowali, torturowali, więzili ludzi. 
   Potem pamiętam, jak budowano kino Pokój, ileż to było radości, w kinie Ton znajdował się teatr. Widziałam, jak powstawały nowe bloki przy Lipowej.
   Szwagier teściowej był technikiem budowlanym i zbudował wiele budynków w centrum. Pani Barbara z sentymentem wspomina ich mieszkanie przy ul. Warszawskiej 72. Warszawska wtedy była parterowa. Domy, nieduże, drewniane z  werandami.
  Ogrody przechodziły w łąki, które ciągnęły się aż do Białki pełnej ryb. A mieszkanie? Cóż, kiepsko wykonane, bo nowe bloki stawiano byle szybciej. Ciekło z dachu, w kuchni źle była wykonana kanalizacja, więc w zimie woda zamarzała. Ale było własne, nikogo obcego z kwaterunku, jak to wówczas często się zdarzało. A te kiepskie warunki jakby na przekór zbliżały ludzi. Wszyscy się znali, dzieci razem się chowały. Wszyscy  żyli  jak w rodzinie. – A teraz od 40 lat mieszkamy przy ul. Kościelnej.
   I tak przeszło nam życie. Nie wiadomo kiedy, to prawda. Było trudne, ale piękne – podkreśla.

Alicja Zielińska