wtorek, 22 sierpnia 2017

Upalny lipiec

 

  W 1928 roku po Białymstoku w lipcu mimo lejącego się z nieba żaru "miasto się remontowało". W kinach szła "letnia tandeta" i pustki na widowniach. Teatr  Palace "zupełnie zasnął". Nawet w restauracjach serwowano "ogórkowe" potrawy. Mendelbaum w Akwarium na Rynku Kościuszki "karmił swych gości truskawkami ze śmietaną i bułeczką".
  W Luxie na Sienkiewicza zaprzestano nawet dancingów, a w Ritzu za tłumem gości "tęskniła samotnie orkiestra". Wzmożony ruch widać było natomiast, co wieczór, w Rozkoszy, czyli letnich restauracjach w Zwierzyńcu. Tu białostoczanie mimo upałów "tańczyli charlestona z szansonistkami, jedli sznycle, popijali czarną kawę z likierami i … nie płacili rachunków".
  Przez kilka upalnych dni w Rozkoszy zjedzono i wypito za ponad 600 zł na krechę. Spiekota spowodowała, że na "ulicach białostockich prawie nie ma publiczności. Pozostali w mieście obywatele w godzinach poobiednich ciągną do Ogrodu Miejskiego lub do lasu Zwierzynieckiego gdzie łaskawie pozwalają naturze pieścić siebie publicznie."
  I jak to w sezonie ogórkowym, najważniejszymi doniesieniami były te oznajmiające kto właśnie udał się na urlop bądź z niego już powrócił. Oto i najświeższy serwis A.D. 1926. "Komendant policji państwowej w Białymstoku, p. Skalski w dniu 17 b.m. (tzn. lipca) rozpoczął urlop wypoczynkowy… Wicewojewoda p. Skrzyński wrócił 16 b.m. (nadal lipiec) z urlopu 5-tygodniowego i objął urzędowanie. Starosta białostocki p. M. Bilek rozpoczął urlop wypoczynkowy".
 
  W 1929 roku lipiec znów przyniósł rekordowe upały. Białostoczanie, oczywiście ci majętniejsi, ruszyli na zagraniczne wojaże. Działająca w Białymstoku Liga Samowystarczalności Gospodarczej gorąco apelowała, aby zaniechać tego obyczaju. Przecież pieniądze "urlopowe" powinny zostać u nas. "Setki, tysiące, miliony złotych wywozimy bezprodukcyjnie, wzbogacając obce bady i kurorty. Piękno naszych Tatr, rozległe pola mazowieckie, urok i czar Bałtyku wzgardzane są przez ludzi nierozumnych lub złej woli".
  W 1929 roku to "w letniskach podmiejskich i zamiejskich jak: w Zwierzyńcu, Supraślu, Ignatkach, Horodnianach, Dobrzyniewie itp. jest gwarno i rojno od letnikowiczów szczególnie w dnie świąteczne".
  Z ulgą stwierdzano, że z Białegostoku wyjechały wszystkie "grube ryby". Dzięki temu i o dorożkę łatwiej i w teatrze się to nie rozpycha nie mówiąc już o restauracjach i kawiarniach.
  W te upały, w "zupełną bezczynność" popadła biblioteka miejska. W związku z tym jej dyrektor Filip Echeński postanowił zarządzić w niej "stan nieuczynności". Sezon ogórkowy w sennie od upału snującym się mieście najlepiej opisał felietonista ukrywający się pod literką "h".
 
  Pisał ni mniej ni więcej tylko o ogórkach. "Na Siennym Rynku targ. Ogórki, ogórki, ogórki. Tu są tanie ogórki. Proszę kupować - będą smakować. (…) Piekielnie gorąco. Lipiec. Przed sklepikami wystają stroskani handlowcy, zapraszając przechodniów i wzdychając. Oj, ogórkowe czasy, ciężkie czasy. Ulicą Suraską suną wozy chłopskie, autobusy i zgrzani, spoceni ludzie pchają przed sobą dwukołowe wózki z bryłami lodu i miedzianymi syfonami wody sodowej. Chodnikiem śpieszą przechodnie, przekupki z koszami pełnymi jaj, serów, masła i handlarze lemoniady i obwarzanków. Wszyscy spoceni, zgrzani i zmęczeni (…)
  Patrzę i ja na Rynek Kościuszki. Biblioteka bliska "zupełnej bezczynności", przekupek z serami i masłem to już dawno tu nie ma. Wiele się zmieniło przez te 90 lat. Jedno czasem się powtarza -białostocki upalny lipiec.

Andrzej Lechowski

Na uliczce Pieszej

 
Na uliczce Pieszej, odchodzącej od Brukowej, a kończącej się niezabudowanymi parcelami, dla przedwojennej policji liczyły się tylko cztery pierwsze numery.
To tutaj mieszkali jej potencjalni klienci. Od zatwardziałych bandziorów poczynając, a na sprytnych małolatach kończąc. Obrodzili tu zwłaszcza doliniarze, czyli kieszonkowcy.
Pod jedynką mieszkał Szmul Zawinski. Jako 16-latek w czasach carskich bywał w Moskwie, Kijowie i Rostowie, gdzie miał swoją doliniarską ferajnę. Na początku lat 20. powrócił do niepodległej już Rzeczypospolitej. Osiadł w białostockich Chanajkach.
  Dla zmylenia władz często zmieniał adresy - Suraska, Orlańska, Krótka , no i Piesza. Chyba że zdarzyło mu się odsiadywać kolejne wyroki w wiezieniu miejskim przy Baranowickiej.
Pod numerem 2 gwiazdą samą dla siebie był Josel Zylbersztajn. W połowie lat 30. prowadził on nielegalną praktykę lekarską.
Z jego pomocy korzystali wszyscy potrzebujący, od rannych w porachunkach rzezimieszków, po damy lekkich obyczajów, zarażone tzw. francuską chorobą. No a pod numerem 3 to było dopiero ciekawe towarzystwo.
  Dom prowadził klan rodzinny Edelsztejnów. Na czele stała Brocha Edelsztejn, która przy pomocy męża Feliksa utrzymywała w niezbyt higienicznych pomieszczeniach niezarejestrowany dom noclegowy dla wyjętych spod prawa rejzerów z różnych stron Polski. Ukrywali się tu nawet znani doliniarze ze Lwowa. Z procederem wiązała się oczywiście potajemka z nielegalną wódką, handel mięsem z zakazanego uboju, no, i jakże mogło być inaczej, uniwersalne na Chanajkach paserstwo.
Synalkowie i kuzyni Brochy - Chaim, Aster i Zelik, chojracy z ul. Krakowskiej i okolic trudnili się prymitywnym wymuszaniem.
  Zwłaszcza drobnych kwot na pożądany przez nich codziennie alkohol. Do roboty doliniarskiej raczej brakowało im smykałki.   Nadzieje chanajkowskiego półświatka stanowili mieszkańcy budynku przy Pieszej 4. Niejaki Icko Drazin współpracował z koleżką o przydomku Kuziel. Ten ostatni po pewnej robocie na Rynku Siennym w 1935 r. zatrzymał tylko dla siebie 30 zł.
  Nie obyło się bez mordobicia i sprawa trafiła na wokandę sądu. Swoją działkę mieli też złodziej Szmul Cywe oraz rodzeństwo Mila i Milek. Ci ostatni mieli dopiero 16 i 12 lat, ale już sprawnie cerowali w obcych kieszeniach, w okolicach poczt i kościołów.

Włodzimierz Jarmolik