niedziela, 9 września 2018

Białostocczyznę włączono do Zachodniej Białorusi


    Do wyborów musiał iść każdy pełnoletni obywatel. Milicjanci i enkawudziści  przychodzili do domów  i przypominali, że grażdanin (obywatel) jeszcze nie poszedł do wyborów i trzeba niezwłocznie iść. Chorych zawozili ciężarówkami. Głosowanie polegało na wrzuceniu kartki z wyznaczonymi nazwiskami bez żadnych skreśleń.
   Wracamy do wspomnień pana Waldemara Szlisermana, który z wielką dokładnością opisuje  atmosferę panującą w Białymstoku po agresji sowieckiej i wielką grozę w domu, gdy ojciec został wywieziony do Starobielska. To niezwykły dokument tamtych czasów.       
  Nasi sąsiedzi Białorusini i Żydzi, jak też niektórzy Polacy, niestety  z entuzjazmem przyjęli wiadomość, że Białystok będzie teraz pod okupacją sowiecką – przyznaje z żalem Waldemar Szliserman. – Budowali na ulicach bramy powitalne z zieleni i kwiatów. Pojawiły się też transparenty na ulicach po rosyjsku. Na ulicy Piasta maszerowało wojsko sowieckie. Widok był szokujący. Porównując ich do polskich żołnierzy pięknie ubranych, a nawet niemieckich w szykownych mundurach, to te wojsko było wręcz godne pożałowania, po prostu karykatura wojska.
  Płaszcze – szynele – mieli długie, u dołu nie zaobrębione, prujące się nitki wisiały aż do butów. Buty wykonane mieli z jakiegoś erzacu imitacji skóry i podeszwy gumowe, a nie skórzane. Czapki z długimi czubami i ogromne szmaciane czerwone gwiazdy. Karabiny prawdopodobnie jeszcze z czasów rewolucji i długie osadzone na lufie bagnety.
  Większość żołnierzy karabiny miało na sznurkach, a nie skórzanych pasach. Idąc naszą ulicą śpiewali piosenki, o psach atamanach i polskich panach, których oni rozgromią jako Armia Czerwona.
   Władze sowieckie ogłosiły, że Białystok stał się stolicą Zachodniej Białorusi, a my jesteśmy obywatelami ZSSR. Wszyscy mieszkańcy muszą przyjąć obywatelstwo białoruskie i wymienić polskie dowody osobiste na sowieckie paszporty. Kto nie podporządkuje się tym nakazom, będzie narażony na ostre sankcje.
  Potem okazało się, że większość opornych wylądowała na Syberii. Zarządzono wybory do  „Wierc how nowo Sowieta”(sejmu).    Punkt wyborczy dla naszej ulicy –            już Gorkowo a nie Piasta – ulokowano w budynku zakonników, nazywanych potocznie braciszkami, przy ul. Słonimskiej. Dziś tam mieści się Dom Dziecka, przed wojną był zakon męski, który utrzymywał się z pracy własnych  rąk.     Był tam młyn, piekarnia, sklep spożywczy, introligatornia i kaplica. Wtedy znajdował się tu 
lokal wyborczy, gdzie umieszczono nawet kabiny dla wyborców, ale kto wszedł do takiej   kabiny został    skrupulatnie    odnotowany przez    odpowiednich ludzi z komisji wyborczej (niewątpliwie enkawudzistów).
  Do wyborów musiał iść każdy pełnoletni obywatel. Do domów przychodzili milicjanci i enkawudziści i przypominali, że grażdanin”(obywatel) jeszcze nie poszedł do wyborów, i trzeba niezwłocznie iść. Chorych zawozili ciężarówkami. Głosowanie polegało na wrzuceniu kartki z wyznaczonymi nazwiskami bez żadnych skreśleń. Byłem na tym głosowaniu z rodzicami i wówczas myślałem, że wybory tak właśnie mają wyglądać i takie są na całym świecie. Jednak ojciec wyjaśnił mi jak wyglądały wybory w Polsce przed wojną.
  Wytypowani posłowie zebrani w teatrze, a byli to w 80 procentach przywiezieni Rosjanie, podjęli uchwałę i poprosili Stalina, aby był tak dobry i przyjął nasze rdzenne ziemie polskie jako Zachodnią Białoruś, a z nas Polaków zrobił swoich poddanych.
  Nasz sąsiad Białorusin urodzony w Białymstoku z dziada pradziada, pan Wojcieszuk zapragnął władzy i został posłem do tego groteskowego parlamentu. Potem zginął bez wieści, uciekając razem z Sowietami przed nawałą niemiecką w 1941 roku. Pozostawił żonę i dwoje dzieci: Raisę i Szurkę, z którymi kolegowałem się. Po pewnym czasie władze sowieckie ogłosiły, że wszyscy mężczyźni, którzy brali udział w wojnie 1939 roku, pod groźbą kary, winni zgłosić się do NKWD celem zameldowania się w ich ewidencji.
  Mój ojciec po powrocie z wojny również musiał zgłosić się do tego meldunku. Ubrał się starannie w garnitur, pantofle, kapelusz i jesienny płaszcz gabardynowy – był już październik. Wyobrażam sobie, jakie było jego przerażenie, kiedy wraz z innymi żołnierzami i oficerami został aresztowany bez żadnego powodu i zawieziony do koszar 42 pułku piechoty przy ul. Traugutta. Mama dowiedziała się o tym po kilku dniach, gdy tata nie wrócił do domu. Postanowiliśmy dostarczyć ojcu trochę żywności i ciepłej odzieży. Żołnierze sowieccy pilnujący koszar przy bramie i wokół płotu nie dopuszczali nikogo na odległość 10 metrów. Krzyczeli, że będą strzelać.
  Nie pomogły żadne prośby ani błagania, jedyną odpowiedzią były  słowa: „Nielzia” i „Uchadzi od siuda, budu strelać”. Po dwóch czy trzech tygodniach pobytu w koszarach, gdzie zgromadzono oficerów, podoficerów i żołnierzy, których zatrudniano do ciężkich robót w koszarach, nastąpiła wywózka wszystkich do Rosji. O tym fakcie dowiedzieliśmy się od znajomych kolejarzy, którzy podstawiali pod rampę załadunkową wagony towarowe (bydlęce).
  Ja z mamą i wiele takich jak my rodzin poszkodowanych, pobiegliśmy na Dworzec Poleski. Od bramy koszar przy Traugutta aż do rampy załadunkowej stały szpalery sowieckich żołnierzy z karabinami gotowymi do strzału i osadzonymi na lufach bagnetami. Pomiędzy tym szpalerem prowadzono na kolanach, po żwirze i brukowanej kamieniami drodze, polskich żołnierzy, aby załadować ich do tych bydlęcych wagonów. W oddali dworca z tego niewolniczego pochodu słychać było tylko wykrzykiwanie imion bliskich, a z tłumu dochodził płacz i łkanie kobiet i dzieci. Nie wolno było na krok zbliżyć się, aby podać żywność lub coś ciepłego z ubrania.
 

   I tak mój ojciec pojechał do Rosji, a my z płaczem powróciliśmy do domu. Wrócił po około trzech miesiącach, wczesną wiosną 1940 roku. Wyglądał jak katorżnik, brudny, obrośnięty i chory na czerwonkę (krwawa biegunka). Ubranie mama natychmiast spaliła w piecu, było w nim tysiące wszy. Sąsiad, pan Naruniec, fryzjer przyszedł do naszego mieszkania, aby ojca ostrzyc i ogolić, ponieważ na ulicy mógłby   kogoś przestraszyć swoim wyglądem. 
  Wykąpany, czysto ubrany i należycie ostrzeżony ojciec wymagał teraz szybkiej pomocy lekarskiej. Lekarz dopomógł mu wyleczyć się z tej krwawej biegunki i ojciec powoli powracał do zdrowia. Potem zaczął opowiadać nam o swoich przeżyciach na zsyłce. Dowieziono ich do Starobielska, gdzie nastąpiła segregacja jeńców przez NKWD. Podział na oficerów, podoficerów zawodowych i żołnierzy. Sprzyjającą okolicznością dla ojca było to, że był ubrany po cywilnemu a nie w mundur. Tłumaczył się, że jego dokumenty wojskowe zginęły na wojnie, dlatego nie przyznał się do stopnia podoficerskiego. Mówił, że jest żołnierzem rezerwistą, powołanym tylko na okres wojenny w stopniu szeregowego i nie brał udziału w walkach z wojskami sowieckimi w roku 20 ani 39. Dodatkowo sprawdzano ręce, czy są robotnicze czy „pana”. Ponieważ Białystok stał się miastem sowieckim, a do tego jeszcze stolicą Zachodniej Białorusi, więc ojciec automatycznie został obywatelem ZSSR. Te argumenty przemawiały na jego korzyść, uznano, że nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa sowieckiego. W tej sytuacji został uwolniony i mógł powrócić do domu.
  Losy oficerów ze Starobielska, Katynia i Miednoje są znane na całym świecie. Ojciec dzięki Bogu ocalał z tej nieszczęsnej niewoli. Potem przez całe życie bał się wyjazdu do Rosji. Nawet kiedy proponowano mu darmowe wczasy na Krymie, nie pojechał, w ostatnim dniu złożył rezygnację.
  W latach 70.  dostał zaproszenie do Odessy w odwiedziny do mamy siostry, która tam mieszkała, i też bał się, że mogą go stamtąd nie puścić do domu. Nie dowierzał już Ruskim. Za tydzień jak wyglądała nauka w szkołach podczas okupacji sowieckiej i o wywózkach na Sybir.


Alicja Zielińska