W 1928 r. ukazało się rozporządzenie ministra zdrowia, nakazujące, że w każdym polskim hotelu "winny znajdować się wanny lub kąpiele"
To był wyrok śmierci dla większości białostockich hotelarzy. Warunki stawiane przez ministra spełniał tylko Ritz, reklamujący się, że ma wanny z bieżącą wodą w każdym pokoju. Jako tako wypadał jeszcze Hotel Ostrowskiego na Sienkiewicza 15 i Palace na Lipowej 29. Cała reszta: Wiktoria, Bristol, Krakowski vel Warszawski, Stary, Metropol miała nielichy ambaras.
Nie było w nich porządnych "dwuzerówek", a tu nagle wanny i inne fanaberie. Nic przeto dziwnego, że do tych pożal się Boże hoteli przylgnęła nazwa "pluskwiarnie".
Gwoli ścisłości trzeba dodać, że owe pluskwiarnie obsługiwały raczej miejscową klientelę, wynajmując jej pokoje na godziny. Kto by tam wanny i kąpiele widział. Toć taki wymyty goguś, gdyby wyszedł pachnący na ulicę, to wszyscy by od razu wiedzieli, gdzie był i co z kim robił.
O Polakach jeszcze sto lat temu mawiano w Europie i w Ameryce, że mają oni kontakt z jedynym rodzajem wody - ze święconą! W marcu 1929 r. z Warszawy do Białegostoku dotarła sensacyjna wiadomość.
Okazało się, że jest opracowywana ustawa o przymusie kąpielowym. "Ustawa ta zmuszałaby wszystkich mieszkańców do kąpania się przynajmniej raz miesięcznie, przyczem przymus ten podlegałby kontroli władz sanitarnych".
A w Białymstoku?
Na ulicy Nadrzecznej znajdowała się duża łaźnia gminy żydowskiej, a po całym mieście rozsiane były dziesiątki rytualnych małych łaźni. Nie załatwiały one jednak problemu higieny w mieście. Od początku XX wieku w Białymstoku działała jedna tylko ogólnodostępna łaźnia, którą prowadził Aleksander Bole przy Jurowieckiej 17. Obyczaje w niej panujące były osobliwe. Korzystać z niej można było od 8 rano do 11 wieczór.
Z racji tej, że łaźnia miała "oddzielne numera", to znaczy kabiny z wannami, ale nie oddzielone dla każdej z płci, przeto dla obrony obyczajności panie mogły kąpać się wyłącznie w środy, a panowie, żyć nie umierać, w pozostałe dni tygodnia.
Za cara za wannę I klasy panowie płacili 20 kopiejek, a panie tylko 10 (?). Uważano bowiem, że mycie się od pasa w dół może paniom jedynie zaszkodzić.
Ale w 1929 r. wiedziano już, że powiedzenia "częste mycie skraca życie" czy "wielcy ludzie żyją w brudzie" nie są prawdziwe.
Aby sprostać wymogom ustawy o przymusie kąpielowym, w łaźni przy Jurowieckiej wprowadzono nowy regulamin. Główny nacisk położono w nim na przepustowość wanien, wyznaczając limit czasowy na odmakanie.
I właśnie po wprowadzeniu tego regulaminu w łaźni zwanej wannami Bolego wydarzyła się rzecz niesłychana. Oto w pewną lipcową sobotę 1929 r. "jakiś osobnik zamknął się w wannie i przesiedział 3 i pół godziny". Personel i oczekujący na swoją kąpiel klienci ponaglali czyściocha, podejrzewając nawet, że stało się jakieś nieszczęście.
W końcu w drzwiach kabiny ukazał się wymoczony osobnik. Wszyscy rzucili się ku niemu, pytając, dlaczego wbrew obowiązującym w łaźni przepisom tak długo się kąpał. Wysłuchawszy pretensji, jegomość ów spojrzał z politowaniem na niemytych awanturników i "jedynie ironicznie się uśmiechnął".
Dopiero w 1939 r. przystąpiono do budowy nowoczesnej, dużej łaźni miejskiej przy ul. Słonimskiej. Miała ona rozwiązać higieniczne dylematy białostoczan: przestrzegać prawa czy nie, kąpać się przed wigilią czy może dopiero na Wielkanoc.
Andrzej Lechowski