piątek, 18 sierpnia 2017

Białostocki Wedel Chaim Sofer

  Jesienią 1927 roku przy Sienkiewicza 38, w nieistniejącym dziś budynku, który stał na rogu Warszawskiej, otwarta została filia fabryczna znanej warszawskiej Fabryki Cukrów i Czekolady Franboli.
  Po okazyjnych cenach, "trzy razy tygodniowo bagażem", dostarczano tu zaspokajające wyrafinowane podniebienia białostoczan  w wielkim wyborze.
  Ulica Sienkiewicza była w tamtych latach czekoladowym rajem dla łasuchów. Pod 24 numerem znajdował się firmowy sklep wytwórni czekolady Plutos. Żeby nie wodzić losu na pokuszenie i nie narazić się na wytłuczenie witryny, kierownictwo sklepu zaznaczało przezornie, że "pudełka luksusowe na wystawie nie są umieszczane".
  Najbliżej rynku, przy Sienkiewicza 12 był Wedel. On nie wymagał reklamy , było samo przez się wiadome, że mówiąc Wedel myślimy czekolada.
  Takim białostockim Wedlem był Chaim Sofer. Założył swoją wytwórnię czekolady w 1905 roku. Znajdowała się ona przy Sosnowej 5. Za cara była to ulica Kładbiszczańska 3, czyli Cmentarna.
Aby rozwikłać ten galimatias adresowy mówiono po prostu "przy cerkwi". Tak, tak. Sosnowa bowiem zaczynała się wówczas od Lipowej, dalej prowadziła jak dzisiejsza Św. Mikołaja, aż dochodziła do dzisiejszej Sosnowej.
  Sofer przez lata funkcjonował pod nazwą "Wiedeński".W swoich reklamach zachwalał "pierwszorzędne wyroby w dużym wyborze jak: czekolady, karmelki, chałwy i bombonierki". Zapewniał, że jego dewizą jest "jakość, świeżość, dobroć, a głównie tanio".
  Szczególny ruch u Sofera panował przed świętami. Białostoczanie tylko czekali na takie informacje jak ta, która poprzedzała Wielkanoc 1936 roku.
  Żyd Sofer ogłaszał gojom, że oto "na święta Wielkiejnocy polecam w różnych gatunkach: jaja, zające, kurczątka i baranki czekoladowe, jak również bombonierki - jaja oraz duży wybór nowości czekoladowych, a mianowicie: karmelków czekoladowych, pralinek, czekoladek z andutami, cukat pomarańczowych produkowanych - jak zawsze - z najlepszych i pierwszorzędnych surowców".
  Wielkanocne łakocie robione w żydowskiej wytwórni "przy cerkwi". Ci których nie stać było na zakupy w renomowanych sklepach chętnie korzystali z taniej oferty krążących po rynki i Lipowej obnośnych handlarzy.
  W 1935 roku w okresie przedświątecznym już od rana słychać było w centrum miasta ich donośne wołanie: "Paluszki czekoladoweeee! Reklamoweeee! Trzy sztuki za 10 groszyyy! Każdy ma okazję spróbować!" Taki sposób sprzedaży był istotną konkurencją dla firmowych sklepów. Nic więc dziwnego, że krzykliwi handlarze byli przeganiani z Sienkiewicza.
  Szybko też po mieście rozeszła się wieść, że "sprzedawane paluszki są wytworami jakiejś nieznanej wytwórni, może potajemnej".
Przestrzegano nawet, że może być to trucizna i nawoływano do poddania tych "parogroszowych specjałów" analizie. Ci co znali się na czekoladowym interesie byli pewni, że "gdyby do analizy tej doszło - sprzedawcy i wytwórcy ich poszliby za kratę".
Za nią trafił niejaki Hirsz Ejger, który przy Kupieckiej 19 (Malmeda) prowadził potajemną wytwórnię cukierków i czekolady. Wszyscy o tym wiedzieli, a w związku z tym Hirsz nosił przydomek Czekoladnik.
  Jego pomysł na sukces był prosty. Najpierw niska cena, a następnie podrobione "etykiety znanych firm tej branży". Tak prowadzony interes skończył się dla Hirsza Czekoladnika szoko latami w więziennej celi.

Andrzej Lechowski