wtorek, 24 kwietnia 2018

Spekulanci

 

   Pomarańcze z Hiszpanii były rarytasem dla białostoczan i... paskarzy .Zbliżało się Boże Narodzenie 1934 r. Jak zawsze o tej porze w białostockich składach i sklepach pojawiły się pomarańcze. Były drogie.
  Palestyńskie kosztowały 1,80 zł za kilo, zaś włoskie aż 2,30. Amatorzy żółtych kulek czekali jednak na hiszpańskie, dużo tańsze. Miały one przepłynąć do Polski z początkiem następnego rynku. Przypłynęły, a wraz z nimi wypłynęli na wierzch różnej maści spekulanci.
  W przedwojennym Białymstoku spekulacja nie była czymś niezwykłym. Zaczęło się już w 1919 r. wraz z odzyskaniem przez miasto niepodległości. Po wojnie Białystok znajdował się w opłakanym stanie. Zniszczony przemysł, zdemolowany handel. Brakowało wszystkiego. Deficytowe towary trzeba było zdobywać na czarnym rynku. Kursy walut i cen dyktowała nielegalna giełda rozlokowana na ul. Giełdowej i Kupieckiej.
  Spekulanci i paskarze dorabiali się na okradanych na Dworcu Poleskim transportach. Mąka amerykańska, nafta, dziesiątki beczek śledzi, wszystko to szło na lewo. Spekulowano tkaninami, sacharyną, zapałkami, a nawet jajkami i cebulą. Powstał co prawda Urząd do Walki z Lichwą i Spekulacją z siedzibą w Pałacu Branickich, ale nie dawał rady z paskarskim procederem. Jego składy z konfiskowanym towarem były co i rusz okradane przez miejscowych złodziejaszków. Wszystko wracało znowu na czarny rynek.
  Powróćmy jednak do pomarańczy. 4 stycznia 1935 r. w Gdyni, w gmachu Bałtyckich Aukcji Owocowych, odbyła się ich pierwsza licytacja. Zjawiło się kilkudziesięciu handlowców z całego kraju. Codziennie szło pod młotek do 10 tys. skrzyń południowych owoców. Komisarz rządowy w Gdyni, aby zapobiec nadużyciom ustanowił jednolitą cenę detaliczną - 1,20 zł za kg.
  Do Białegostoku szybko dotarła pierwsza partia - 150 kilogramów. Odebrała ją hurtownia przy Rynku Kościuszki 34. Po towar ustawiła się natychmiast owocarnia z całego miasta. Szybko okazało się, że kupcy wolą sprzedawać pomarańcze nie na kilogramy, a na sztuki. To im się lepiej opłacało. Za 6 owoców po 30 - 40 gr zarabiali od 1,80 do 2,40 zł. Cała istota pomarańczowej spekulacji. Klienci oczywiście zaprotestowali. Wtrącił się starosta Świątkiewicz. Odtąd pomarańcze z nowych dostaw miały iść po 1,30 zł za kilo, zaś handlarze winni wystawiać cennik w widocznym miejscu.
  Co bardziej szacowne firmy sklepowe takie jak Gurewicz (Rynek Kościuszki 38 czy B-cia Głowińscy (Rynek Kościuszki 9) zastosowały się akuratnie do rozporządzenia. Ci ostatni sprzedawali nawet po 2 kilo do rąk. Ale już Pitecki z ul. Kilińskiego życzył sobie 1,50 zł, a w halach targowych na Rybnym Rynku nikt nie sprzedawał niżej niż 1,40. Trudno było protestować, kiedy dzieci chciały zamienić smak jabłka na bardziej egzotyczny.
  Nie był to jednak koniec spekulacyjnych machlojek. Nieuczciwym przekupniom dziwnie szybko kończyła się sprzedaż kilogramowa, po której proponowali dalej, ukradkiem, pomarańcze na sztuki. Pojawili się też uliczne koniki. Działali do spółki z hurtownikami. Wędrując z koszykami w okolicach dworca czy po ul. Piłsudskiego, bezczelnie zachwalali swój towar. Chętnych po owoce nie brakowało. Spekulacja pomarańczami odbywała się w całym kraju. Przodowała oczywiście Warszawa. Wszystko skończyło się w marcu, kiedy Gdyni wygasło pozwolenie importowe.
  Zagadkowo wyglądała w tym czasie także cena cukru. Oficjalnie wynosiła 1 zł za 1 kg. Jednak niektórzy kupcy białostoccy w ramach konkurencji sprzedawali swój towar po 98, a nawet po 97 gr. Musieli chachmęcić coś z jego jakością i wagą.
Tak też widzieli to wścibscy dziennikarze.

Włodzimierz Jarmolik

Młynowa 28



   Na ulicy Młynowej stał sobie jeden taki dom .Gnieździli się tam szczególnie dokuczliwi lokatorzy - złodzieje, paserzy, kanciarze, różnej maści awanturnicy. Regularni bywalcy aresztu miejskiego przy ul. Artyleryjskiej i więzienia przy Szosie Baranowickiej.
  Na początku lat 20. wyróżniał się  budynek oznaczony numerem 28. Nie była to rzecz jasna zasługa jego jakiejś wykwintnej architektury, ale raczej mało ciekawych dla organów prawa i porządku mieszkańców.
  Swoje zameldowanie pod adresem zgłaszał bardzo wytrwale Chaim Szepes, niekoronowany król złodziei z ulicy Młynowej. Cieszył się on dużym szacunkiem. Nic dziwnego, szlify klawisznika (złodzieja operującego podrobionymi kluczami wytrychami) zdobył jeszcze za czasów cara Mikołaja II. Każdy młodziak z okolicy, startujący w przestępczej robocie chciałby z nim mieć spółkę.
  Nie zawsze to jednak mogło wyjść na zdrowie. Agenci z Ekspozytury Urzędu Śledczego mieli Szypesa stale na oku. Kiedy latem 1922 r. wybierał się ze swoim pomagierem na ul. Polną (dziś Włókiennicza), gdzie już wcześniej przyuważył zamożne mieszkanie, został zatrzymany na ul. Mińskiej. Policjanci znaleźli przy nim narzędzia do otwierania kłódek i zamków, a przy towarzyszącym mu osobniku pusty worek na przewidywane łupy.
  Po wyjściu z krótkotrwałego aresztu Chaim Szapes nie zamierzał wcale zrezygnować ze swoich upodobań. Kiedy latem 1923 r. dostrzegł na Rynku Kościuszki pod 7 nowo otwarty skład manufaktury, postanowił go zamknąć. Dobrał do spółki Kalmana Ziberblata i Jakuba Machaja, no i razem pozbawili handlowca Juchniewicza całego towaru na 500 mln marek.   Hinty (psy), jak nazywano policję kryminalną, nie próżnowały. Złodzieje wpadli z częścią łupu. Szepes na rok przeprowadził się z Młynowej 28 do mało przytulnej cel w „szarym domu”. Kiedy wyszedł zza kratek, postanowił zmienić klimat.
  Miał znajomków w Grodnie, którzy zaproponowali mu robotę u siebie. Było to mieszkanie zamożnego fabrykanta, a w nim komoda wypełniona biżuterią i innymi wartościowymi drobiazgami. Niestety na cudzych śmieciach skok wypadł fatalnie. Kosztował on Szepesa półtora roku wolności.
  Rok 1927 przywitał Chaim w swoim mieszkaniu przy Młynowej 28. Nie zamierzał jednak zbyt długo świętować. Już 28 stycznia kancelaria Urzędu Śledczego przy Warszawskiej 6 przyjęła zawiadomienie od Geni Goldfarb z Polnej 20 a. Roztrzęsiona kobieta zgłaszała, że w nocy do jej mieszkania przez dziurę w drzwiach dostało się dwóch osobników. Choć spłoszeni, zdążyli zabrać z przedpokoju dwa futra wartości 5.500 zł.
  Ponieważ ul. Polna była ulubionym miejscem spacerów znanego złodzieja z Młynowej, policjanci ruszyli tym tropem. Zanim jednak dostali Szepesa ten zdążył odstawić jeszcze jeden numer. Tym razem w biały dzień otworzył wytrychem drzwi do mieszkania doktora Emila Lwa z ul. Jurowieckiej i pozbawił go złotego zegarka, Złotego Krzyża Zasługi i innych odznak wojskowych.
  Wkrótce Chaim Szepes na dobre zniknął z kronik kryminalnych białostockich gazet. Jednak dom na Młynowej pod 28 wcale nie stracił na atrakcji dla posterunkowych z IV Komisariatu i agentów śledczych. Teraz ich pupilem stał się Zewel Szuster, duży macher od kradzionego węgla i nafty.

Włodzimierz Jarmolik