Oszukać w przedwojennym Białymstoku było stosunkowo łatwo. Niekiedy wykorzystywano międzynarodowe fortele, kiedy indziej wystarczyła prymitywna zagrywka. Miejscowi hochsztaplerzy pomysłów mieli co niemiara.
Wiosną 1929 r. chodziły po mieście pary całkiem elegancko ubranych panów, którzy zbierali pieniądze na "Album ku czci Berka Joselewicza". Publikację tę miał wydać niezbyt rozpoznawalny komitet wileński. Żydowska społeczność miasta przyjęła tę inicjatywę z dużym uznaniem. Owi emisariusze przedstawili okazały dokument z pieczęcią i podpisami prezesów. Była w nim mowa, że akcję popierają czynniki miarodajne w mieście, a w razie odmowy jej wsparcia, mogą być przykre konsekwencje. Prawie wszystkie firmy zaabonowały album. Miał on być dostarczony w ciągu miesiąca. Niestety, mijały kolejne terminy, a książki nikt nie otrzymał. Tygodnik "Prożektor" zdobył adres kankciarskiej firmy: Wilno, ul. Mickiewicza 12 m 8. Tam odesłał wszystkich, którzy nieopatrznie wpłacili gotówkę na album.
Szczególnie wiele kantów miało miejsce przy pożyczaniu pieniędzy od znajomych przedsiębiorców, którym powodziło się nieco lepiej. Pożyczkobiorcy do oddawania długu nie byli skorzy. Taką oto rozmowę zanotował białostocki tygodnik w 1929 r.: Mam weksel pański, dziś płatny. Papa ist krank (chory) i nic z tego nie będzie. Co znaczy, nie będzie! To jest żadna odpowiedź! Pański papa jest dziś chory, a jutro może wyjechać do jakiegoś badu i będzie tam kilka miesięcy, to co będzie z wekslem?
Na początku 1936 r. Białystok miał do czynienia z niesamowitą kaczką dziennikarską. Popularny tygodnik "Tempo", powołując się na źródła warszawskie, zakomunikował ni mniej ni więcej, iż w Polsce bawił niedawno jeden z dyrektorów kasyna gry w Monte Carlo, Leon Rene, i szukał miejsca na założenie filii przybytku hazardu. Jego interesy miał reprezentować mieszkający na stałe w Wiedniu Cezary Segalini, pochodzący z Białegostoku. Miał on ponoć zaproponować na lokalizację kasyna miasteczko Supraśl. Oczywiście sprawa ta była mocno dęta. Polskie prawo nie zezwalało na prowadzenie publicznych gier hazardowych. Zwolennicy tego nałogu mogli co najwyżej jeździć do Sopotu, gdzie na terytorium Wolnego Miasta Gdańska działało oficjalne, cenione w ówczesnej Europie kasyno, lub korzystać z ulicznych czy podwórzowych szulerek. Jednak miejscowa prasa sprawę kasyna ciągnęła dalej. Choć nie był to sezon ogórkowy.
W lutym 1936 r. pojawiła się informacja, że kasyno będzie miało lokum w supraskim pałacu Bucholtzów. Rozpowszechnił ją warszawski dziennik "ABC". Oczywiście, przez dobrych kilka dni w kawiarniach i restauracjach było o czym mówić. Dyrekcja hotelu Ritz już planowała odnowienie swoich pokoi, dla spodziewanych gości zza granicy. Pani Grajerowa, która po śmierci Adeli Bucholtzowej, otrzymała pałac supraski w spadku, także przejęła się dziennikarską sensacją. Pono zażyczyła sobie od ewentualnych inwestorów 200 tys. zł gotówką, a także wyasfaltowanie drogi z Białegostoku do Supraśla, oraz naprawienie bruków w samym miasteczku. Poza tym urząd miejski miałby otrzymywać odsetki od obrotów domu gry. Ze skąpych mimo wszystko informacji prasowych trudno dzisiaj dociec komu zależało na tej gazetowej bzdurze. Po kilku miesiącach tygodnik "Tempo" napisał na swoich łamach: Monte Carlo w Supraślu - blamaż!
Włodzimierz Jarmolik