środa, 15 sierpnia 2018

Powstanie w getcie i strach przed duchami

 

   Segregacja Żydów trwała trwała kilka dni. Zdrowych wybierano do pracy. Pozostałych ładowano do wagonów i odsyłano do Treblinki. Wszyscy mieli świadomość, że wiozą ich na śmierć - wspomina Janusz Koronkiewicz.
  Janusz Koronkiewicz mieszkał z rodzicami na ulicy Prowiantowej 3. Kiedy w Białymstoku wytyczono granice getta (a objęło ono teren na południe od Lipowej po ulicę Sienkiewicza od wschodu aż po ulicę Poleską i okolice wzgórza św. Rocha), przenieśli się do domu na rogu ulic Północnej i Kosynierskiej pod nr 11.
  Dom ten stał na granicy z gettem. Pamięta, jak wybuchło powstanie w getcie, miał 10 lat. Swoje przeżycia opisał w książce "Wspomnienia z mojego wojennego dzieciństwa" 
  Po drugiej stronie ulicy Kosynierskiej, na którą wychodziło jedno z okien naszego mieszkania, znajdowało się duże, pełne żab bajoro. Za bajorem stały dwa budynki fabryczne należące już do getta i ulicy Żabiej - wspomina Janusz Koronkiewicz.
  - Wzdłuż ulicy Żabiej, od Kosynierskiej do Armatniej był wysoki płot z zasiekami z drutu kolczastego, wyznaczający granice getta. Za płotem, dobrze widocznym z ganku i wychodzących na wschód okien, znajdował się plac wyznaczony na cmentarz getta.
  Nocą z 15 na 16 sierpnia 1943 r. teren getta został otoczony, nie tylko przez gestapo i SS, ale również podwójny kordon żołnierzy w czarnych mundurach. Mówiono, że byli to Ukraińcy.
  Przez bramę od strony ulicy Poleskiej, na pole za torami kolejowymi wypędzono Żydów, którzy nie zdołali się ukryć w getcie. Z ganku naszego domu i okien mieszkania pani Adamskiej znajdującego się na górze, widać było ogromne kłębowisko poruszających się w miejscu ludzi.
  Segregacja trwała kilka dni. Silnych i zdrowych wybierano do dalszej pracy. Pozostałych ładowano do towarowych wagonów na dworcu fabrycznym i odsyłano do Treblinki. Wszyscy mieli świadomość, że jadą na śmierć, ale przy dzieciach na ten temat starano się nie rozmawiać.
  O wybuchu powstania w getcie już wiedziano, ale nasilenie walki przewidywano dopiero nocą. Wszyscy domownicy o zmierzchu zeszli się w naszym mieszkaniu, znajdującym się od strony kościoła św. Rocha. Uważali, że od kul lecących z getta będzie chronić nas murowana ściana nośna biegnąca przez środek domu. Strachu było co niemiara.
  Pamiętam, że zaraz po zapadnięciu ciemności z górnego piętra najbliższego gmachu fabrycznego po stronie getta, ku naszemu zdziwieniu, rozległ się głos wesoło przygrywającego akordeonu. Muzykę tę odebraliśmy jako drwinę z Niemców i dowód na wiarę Żydów w rezultat powstania.
  Zaraz po tym koncercie z okien fabryki padło kilkanaście strzałów karabinowych, na które odpowiedzieli znacznie silniejszym ogniem żołnierze w czarnych mundurach, stojący na ulicy w kordonie. Żydzi i likwidacja getta. Strach przed duchami Jak wyglądała likwidacja getta, wiem tylko ze słyszenia i późniejszych opisów.
  Po bestialskim wypędzeniu Żydów z getta i wywiezieniu do obozów pozostawione po nich mienie, po uprzednim splądrowaniu domów przez Niemców, wywieziono na plac, znajdujący się pomiędzy ulicą Częstochowską a Szlachecką. Do osób z miasta udających się na plądrowanie do getta strzelano bez ostrzeżeń.
  Potem zlikwidowano bramy i płot otaczający ulice getta od strony aryjskiej i w pożydowskich domach zaczęto kwaterować ludzi wysiedlonych ze wschodnich obrzeży Puszczy Knyszyńskiej i od strony Białowieży, aby pozbawić zaplecza materialnego dla rosnącego tam partyzanckiego ruchu oporu.
  Do miasta wjeżdżały całe kolumny furmanek, z wystraszoną ludnością, posługującą się głównie językiem białoruskim. Zaprzęgnięte do wozów konie, aby nie płoszyły się na widok i odgłos warkotu samochodów, oczy miały zasłonięte zawiązanymi na głowach szmatami.
  Ludzie ci nie byli nam przyjaźni. Odczułem to na własnej osobie, pobity przez ich dzieci na ulicy Polnej. Potem układało się różnie, jak to z sąsiadami bywa. To głównie oni do grudnia 1943 r. odnajdowali kryjówki Żydów na terenie getta i wydawali Niemcom.
  Ostatnią kryjówkę kilkuosobowej rodziny żydowskiej na poddaszu domu nr 7 przy ulicy Kosynierskiej zdradził płacz dziecka.
  Po likwidacji getta jako dzieci, często biegaliśmy ulica Polną. Synagoga przez dłuższy czas była otwarta. W środku panował niesamowity bałagan. Wszystko poprzewracano, rulony Tory porozciągano po całym pomieszczeniu i podeptano.
  Bałem się wchodzić do środka. Nie wiem, czy wynikało to z szacunku do świątyni, czy bojaźni przed Bogiem bądź mogącymi znajdować się w tym miejscu duchami. Dziś w tym budynku znajduje się galeria Slendzińskich.

Alicja Zielińska

Rynek Kościuszki 1

 

    Naszą wędrówkę po nieistniejącej dziś zabudowie Rynku Kościuszki, którą w 1897 r. uwiecznił na kilku fotografiach Józef Sołowiejczyk, rozpocznijmy od pierzei południowej, posiadającej od 1919 r. numerację nieparzystą.
   Posesja przy Rynku Kościuszki 1 została bardzo szczegółowo opisana w inwentarzu Białegostoku, sporządzonym na przełomie 1771 i 1772 r. po śmierci Jana Klemensa Branickiego. Stał tu wówczas „budynek skarbowy drewniany tynkowany, dachówką kryty, z dwoma kominami murowanymi na dach wywiedzionymi, z lukarną w dachu i oknem w ołów oprawnym, w nim rezyduje Jmci Pan Trzeciak generał. Przy którym  przy sztachetach ogrodu dolnego pałacowego w środku wrota między dwoma słupami murowanymi fasowane podwójne szaro malowane, na wspomnianych słupach dwa kupidyny z laurami  i kwiatami szaro malowane na gzymsach blachą obitych siedzące”.
  Budynek był skarbowy, a więc został wzniesiony przez właściciela miasta i należał do dworu. Po III rozbiorze Polski i zainstalowaniu w Białymstoku władz pruskich, znaczna część dworskich budynków na terenie miasta została wydzierżawiona na potrzeby urzędów i na mieszkania dla urzędników.
  W 1799 r. w omawianym domu mieszkali m.in. radca Kamery Schmidt, chirurg powiatowy Lipiński, kancelista hipoteki Lange oraz kowal dworski Michał Jabłoński i stelmach dworski Kasper Czaczkowski.
  Jednak przed 1806 r. dom przy późniejszym Rynku Kościuszki 1 Izabela Branicka przekazała na własność Ignacego Paca. Po śmierci jego syna Jana, nieznana z imienia wdowa po nim wraz z małoletnią córką zostały przygarnięte przez Ignacego, który przekazał na ich potrzeby całą nieruchomość przy rynku.
  Wdowę Pacową odnotowano w 1806 r. oraz w 1825 r., była ona jednak tylko właścicielką, natomiast „tradycyjnym possessorem” był w tym czasie Mateusz Giewartowski, który w 1812 r. był drugim adiunktem ustanowionego przez administrację Napoleona nowego prezydenta miasta Franciszka Wołkowickiego. „Possessor” wynajmował dom w całości stolarzowi Puszmanowi za 20 rubli rocznie.
  W nieznanych bliżej okolicznościach omawianą nieruchomość wykupili dwaj najbogatsi Żydzi w Białymstoku – Kopel Halpern oraz jego szwagier Izaak Zabłudowski. Kopel zmarł w 1856 r., pozostawiając po sobie okazały majątek, na który składały się głównie domy i kamienice w Brześciu Litewskim, Grodnie, Białymstoku i Brańsku. Natomiast Izaak zmarł w 1864 r.
  Po ich śmierci dokonywano szczegółowego podziału majątku między spadkobiercami. W wyniku tych działań połowa praw własności do posesji przypadła Szejnie Małce, wdowie po zmarłym w międzyczasie wnuku Kopela, Danielu Halpernie.
  Natomiast po śmierc  i Izaaka prawa własności otrzymał Markus, zaś po jego śmierci Benjamin. Już w 1873 r. Szejna Małka Halpern, nosząca po powtórnym zamążpójściu nazwisko Halpern-Tumarkin, odkupiła od Benjamina prawa własności, stając się wyłączną posiadaczką posesji aż do 1910 r. To właśnie ona w latach 1896 - 1898 wzniosła w miejscu starego parterowego domu dwie, przylegające do siebie trzypiętrowe kamienice, tworzące w charakterystyczny sposób załamany początek pierzei rynku.
  Jednak inwestycja pochłonęła znaczne fundusze, pozyskane w większości od Wileńskiego Banku Ziemskiego. Na początku XX w. właścicielka miała już duże trudności w spłacie długu, toteż w 1910 r. jej nieruchomość zasekwestrowano i wystawiono na publiczną licytację.
  Rzadki to przypadek, ale tym razem kupnem majątku zainteresowały się władze miasta. Rada Miejska wyraziła zgodę na zakup nieruchomości z dużą kamienicą, którą zamierzano przeznaczyć na wynajem różnym instytucjom i organizacjom, czerpiąc z tego zyski do budżetu.
  Tak  też się stało – 14 października 1910 r. miasto nabyło posesję z dwiema trójkondygnacyjnymi kamienicami i pozostawała w ich posiadaniu do II wojny światowej. Zgodnie z intencją nabywcy, budynek był przeznaczony w całości pod wynajem.
  Z działających tu instytucji i organizacji warto wymienić przede wszystkim Miejską Bibliotekę Publiczną, założoną w 1919 r. i uruchomioną przy Rynku Kościuszki w maju 1920 r.
  Przez całe międzywojnie mieściła się tu redakcja „Dziennika Białostockiego” oraz mieszkanie jej redaktora naczelnego, Antoniego Lubkiewicza (zm. w 1928 r.).


  Warto wymienić działającą tu także księgarnię Jadwigi Klimkiewicz, kupioną w 1929 r. przez Zygmunta Skąpskiego.
  Kamienica przy Rynku Kościuszki 1 nie przetrwała II wojny światowej, a dziś jej miejsce zajmuje nowa zabudowa blokowa.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku