piątek, 30 marca 2018

Przy świątecznym stole nikt sobie nie żałował

 

Białostoczanin mierzył swoją miłość do Boga również miarą tego, ile potrafił zjeść na Święta. Gdyby dobry Bóg po tym sądził sługi swoje, wszyscy święci pańscy pochodziliby z Białegostoku i okolic. O wielkich przygotowaniach do Wielkanocy przed wojną - rozmawiamy z Andrzejem Fiedorukiem, autorem książki „Historia podlaskich smaków”.

Białostoczanie nie musieli zaglądać do kalendarza, żeby poczuć zbliżające się święta Wielkiej Nocy. Całe miasto ogarniał szał porządków. Wynoszono na podwórza meble, pościel i co tam jeszcze dało się wyprać, wytrzepać i wywietrzyć. Wszędzie unosiły się opary mydlin i benzyny. W mieszkańców wstępował nowy duch, duch czystości. Według prześmiewczego redaktora Echa Białostockiego z 1935 r. ten duch szczególnie oddziaływał na „nadobne garnkotłuki”. Cały rok taka dziewucha jest ospała i niemrawa, ale w Wielkim Tygodniu dostaje ataku szału, zmyje okna, podłogi, nawet siebie. Ponieważ w międzyczasie chodzi na rekolekcje i pełna jest nabożnych wzruszeń, więc czasem tak westchnie z głębin przepaścistych piersi, że gdzieniegdzie tynk odlatuje od powały.

Miasto też się zmieniało na ten czas, prawda?

Świąteczny akcent pojawiał się na Rynku Kościuszki, który oplatano zielonym widłakiem, a stragany przy Ratuszu przyozdabiano bukszpanem. Ratusz otoczony ze wszech stron okazałymi wyrobami przemysłu ludowego, obstawiony jest wprost przedświąteczną tandetą - wytykali dziennikarze. Tam też odbywają się w lwiej części świąteczne transakcje. Pewnie z takiej też transakcji, jak donosiła ówczesna prasa, wracała tęga jegomościni, z wrzaskliwym prosiakiem na ręku. Gdzieś tak pod koniec ulicy Piłsudskiego (Lipowa), obiekt przyszłych wielkanocnych smakowitości, postanowił poszukać ciekawszych perspektyw. Zgrabnie wywinął się gosposi z rąk, z radosnym kwikiem wylądował na chodniku, po czym uradowany niespodziewaną wolnością popędził przed siebie. Wydarzenie to stało się pewnie przyczynkiem do organizowania wszelakich biegów miejskich, bowiem: „Oszołomiona wypadkiem niewiasta, zorientowawszy się w sytuacji, podwinęła utensylia niewieściego stroju i nuże gonić uciekiniera. W ślad za nią popędzili przygodni stateczni ichmościowie i młódź. Prosiak tymczasem z dzikim piskiem triumfu, uciekał dalej. Nie wiadomo, jak długo zawody by trwały, gdyby nie to, że mały kandydat na wielką świnię zatrzymał się ze strachu przed przeciwległą stroną jezdni. Z tą chwilą życzliwi go złapali i oddali zrozpaczonej stratą jejmości, która złapawszy teraz świnkę, wpół zażenowana odeszła do domu. Z tego sentencja jest taka, że niebezpiecznie jest kupować prosięta z temperamentem. A nuż uciekną ze świątecznego stołu?

Okres przygotowań wykorzystywali po swojemu nieuczciwi obywatele. Pośpiech, nieuwaga to dla nich była znakomita okazja?

Złodzieje uderzali w akordy przedświątecznej uwertury ochoczo. I tak tydzień przed niedzielą wielkanocną wracającej do swojego majątku w Czarlinie księżnej Marii Lubomirskiej, w pociągu pod Białymstokiem rąbnięto walizkę. Za zwrot walizki oszacowanej na 750 zł księżna wyznaczyła nagrodę w wysokości 100 zł. Widać złodziej nie był wyznania chrześcijańskiego, bo walizka przepadła jak kamfora. A trzeba przyznać, że stówka to był łakomy kąsek, gdyż pół litra nowo wprowadzonej do sprzedaży wódki wzmocnionej o mocy 55 proc. kosztowało 2,55 zł. Co tam dla księżnej walizka z ciuchami, których miała pełne szafy? Gorzej było jak z podwórza lub komórki znikał tuczony prosiaczek czy indyk. Kradzieże drobiu były przed wszelakimi świętami nagminne. W chudych latach międzywojennych z braku zaopatrzenia i drożyzny kradli nawet rzeźnicy. A jak ktoś miał daleko do kościoła na rezurekcję? No to z pastwiska ginął konik.

No a handel? Jak wyglądał handel w Wielkim Tygodniu?

W wielkim tygodniu handlowano do 9 wieczorem, a w Wielką Sobotę wszystkie sklepy czynne były od 1 do 6 po południu. Uruchomiono także dodatkowe pociągi na trasie Warszawa - Białystok - Wilno. Zaś poczta pracowała i w niedzielę. „Ważną jest kwestia korespondencji z życzeniami świątecznymi. Należy pamiętać, że za opłatą 5 gr. można przesyłać życzenia wyrażone najwyżej w 5 słowach, lub 5 ogólnie przyjętych literach, przyczem podpisu i daty nie wlicza się. Wszystkie naddatki będą obciążone dodatkową opłatą” - zachęcała poczta. Przedświątecznej gorączki nie przespali handlowcy, którzy natychmiast podnieśli ceny pomarańczy o 10 proc. i tak hiszpańskie kosztowały 1,60 zł za kg. Za kilogram masła trzeba było płacić 2,50, za ser biały (twaróg) 50 gr, a za jajka, oczywiście para, jedyne 10 gr.

Zacierali ręce sprzedawcy alkoholi. Renomowane składy, taki jak Lifszyca, pękały w szwach, dla mniej zamożnych oferowano wyborne wino rodzynkowe z dostawą loco domo. Rozmaici wytwórcy rodzynkowej lury wysyłali po domach swoich agentów, oferując nabycie wina po dogodnych warunkach. Można było u niektórych przedstawicieli kupić wino na miejscu z rozwożonych na furach beczułek. Natomiast na przedmieściach wyciągano kotły, konwie i skręcano miedziane rurki. Jednak najczęściej fałszowaną wódką sprzedawano w knajpach i w tzw. potajemkach był rozrabiany z wodą spirytus, sprzedawany spod fartuszka. W 1935 roku, jak czytamy, kupcy monopolowi zaopatrzyli się w dużą ilość pejsachówki, bowiem 17 kwietnia rozpoczynały się w Białymstoku żydowskie święta Pesach.

Kulminacyjnym momentem tej przedświątecznej krzątaniny były kulinaria. I to w ogromnych ilościach.

Tak. Pieczono niezliczone ilości bab i mazurków. Kotły, w których wcześniej prano i gotowano bieliznę, przeistaczały się w sprzęt gastronomiczny. Ładowano w nie uprzednio zapeklowane, lub też podwędzone ogromne szynki z kością, które godzinami pykały sobie na wolnym ogniu, doprowadzając wygłodzonych postem łakomczuchów, na skraj desperacji. Cóż, białostoczanin zawsze mierzył niezmierną swoją miłość do Boga miarą tego, ile potrafił zjeść. Gdyby dobry Bóg po tym sądził sługi swoje, wszyscy święci pańscy pochodziliby z Białegostoku i okolic. Czyni się więc na Wielkanoc wielką rzeź i we dwa dni przeje cały miesiąc, i przepije dwa. Giną niezliczone ilości jaj, umierają nagłą śmiercią ledwie urodzone prosięta, stare giną z rozpaczy po młodych i jajko sobie w paszczę chwyciwszy, zmrużonymi oczyma patrzą, jak je naśladuje człowiek, w którego wstąpił błogosławiony duch monopolu.

Alicja Zielińska

Św.Rocha 17 Od Dłużniewskich do Jenszów

 
   Dom wzniesiono ok. 1929/1930 w stylu dworkowym. Posesję pod nr 11 wydzielono w 1929 r. z majątku Szumskich. Dzieje tego budynku związane są z Edmundem Zdrójkowskim.
  Był on początkowo pracownikiem fabryki Antoniego Wieczorka, gdzie zajmował się buchalterią. W okresie międzywojennym był członkiem Zarządu Chrześcijańskiego Zrzeszenia Kupców i zaczął działać na własny rachunek.
  W 1931 r., już mieszkając we własnym domu przy ul. św. Rocha 11 (wcześniej mieszkał przy ul. Artyleryjskiej 5), wraz z kilkoma przedsiębiorcami założył firmę „Komizap”, zajmującą się komisową sprzedażą zapałek Spółki Akcyjnej do Eksploatacji Państwowego Monopolu Zapałczanego w Polsce. Dom przetrwał wojnę  i niedawno trafił do gminnej ewidencji zabytków, ale mimo to jego los nadal nie jest pewny.
    Dawniej obszar ten podzielony był na trzy posesje. Pierwsza posesja, licząc od działki rodziny Szumskich, była niezabudowana. Kolejna pod nr 13 stanowiła własność rodziny Dłużniewskich: Roberta i jego małżonki Bronisławy z Gąseckich, którzy mieszkali w drewnianym parterowym domu. Warto ten fakt podkreślić. Rodzina Gąseckich wywodziła się z Płocka. Bronisława miała dwóch starszych braci: Adama i Ignacego oraz młodszą siostrę, z którą mieszkała w Białymstoku.
  Natomiast Adam pracował jako aptekarz w Płocku, tam też w Izbie Skarbowej zatrudniony był Ignacy. Prowizor Adam Gąsecki bywał w Białymstoku, gdzie chociażby w 1887 r. uczestniczył w pracach przy budowie Cmentarza Farnego. Ignacy Gąsecki, żonaty z Pauliną Mahnke, miał trójkę dzieci, w tym synów-bliźniaków: Rajmunda i Adolfa.
  Urodzony w 1868 r. Adolf Gąsecki to postać bardzo dobrze znana w kraju i na świecie. Poszedł bowiem w ślady swego stryja i został farmaceutą. Na początku XX w. wynalazł recepturę leku przeciwbólowego MigrenoNervosin (tzw. proszków z kogutkiem), który do II wojny produkował w Mokotowskiej Fabryce Chemiczno-Farmaceutycznej „Adolf Gąsecki i Synowie”, a prosperujący zakład został zniszczony w czasie wojny.
  Trzecia posesja, przyporządkowana do ul. św. Rocha 15, należała do rodziny Borysiewiczów. Borysiewiczowie wywodzili się z wsi Białostoczek i mieli przy ul. św. Rocha grunta, które z czasem weszły w granice miasta.   Pierwszymi uchwytnymi w źródłach właścicielami tej posesji był Jakub Borysiewicz, po którym odziedziczył ją jego syn również Jakub. W 1856 r. ożenił się on z Teofilą Hejman. Spis wiernych białostockiej parafii z 1869 r. odnotowuje stojący w tym miejscu dom rodziny Hejmanów, w którym mieszkała matka Teofili, Rozalia, oraz Jakub i Teofila Borysiewiczowie.
  W kolejnych latach doczekali się sporej gromadki dzieci: Rozalii (1858), Augustyny (1860), Wincentego (1863), Julianny (1870), Marii (1872), Jakuba (1875), Marii (1878), Bronisławy (1881) i Weroniki (1884), która zginęła tragicznie w wypadku kolejowym w 1902 r.
  Borysiewiczowie w miejscu starego domu pod koniec XIX w. wznieśli murowaną piętrową kamienicę, która po 1919 r. przyporządkowana zos tała do ul. Sukiennej 1. Z czasem majątek ten uległ podziałowi na kilka mniejszych posesji, z których ta przy ul. św. Rocha 15 przypadła Bronisławie Borysiewicz.
  W 1930 r. wydzierżawiła ona front posesji od strony ul. św. Rocha Srolowi Treszczańskiemu, który postawił w tym miejscu kiosk. Natomiast położona w głębi działka, na której stała kamienica przy ul. Sukiennej 1, przeszła na własność Antoniego Wiszowatego, męża Marii Borysiewicz. Stan ten utrzymał się do II wojny światowej. Maria Wiszowata zmarła stosunkowo młodo w 1932 r., natomiast Antoni w 1947 r. Na Cmentarzu Farnym znajduje się ich rodzinny grobowiec.
  Ulica Sukienna istniała już pod koniec XIX w. jako zaułek, któremu z czasem nadano nazwę ul. Wieczorkowskiej. Łączyła ul. św. Rocha z ulicami Zamiejską i Stołecką, przemianowane po 1919 r. na ul. Sosnową i Stołeczną. Specyficzna nazwa wynikała z faktu, że ulica ta prowadziła do fabryki Wojciecha Wieczorka, która znajdowała się przy ul. Sosnowej (jej budynki częściowo zachowały się do dzisiaj). Dopiero w 1919 r. nadano jej utrzymaną do dziś nazwę ul. Sukiennej. Za  ul. Sukienną znajdują się dwie posesje przyporządkowane do nr 17. Z dawnej zabudowy tej nieruchomości przetrwał tylko murowany piętrowy dom pod nr 17B, natomiast dostawiony do niego od strony ul. Sukiennej parterowy budynek został kilka lat temu rozebrany.
  Posesja pod nr 17 także początkowo należała do gospodarza ze wsi Białostoczek – Mikołaja Korbuta. Jego córka, Anna, wyszła w 1871 r. za pruskiego poddanego Antoniego Jensza (Ensza). W 1880 r. ojciec podarował córce i zięciowi plac w Białymstoku przy ul. św. Rocha, na którym małżonkowie zbudowali dom i w nim zamieszkali. Spis parafian z 1891 r. odnotowuje dom Jensza zamieszkały przez Antoniego i Annę z dziećmi:  Mikołajem, Janem, Józefem i Aleksandrem. W latach 90. XIX w. Jenszowie zaciągnęli pożyczkę pod zastaw swojego majątku, którą z pewnością spożytkowali na budowę nowego domu, być może zachowanego do dziś piętrowego budynku. W okresie międzywojennym posesja przy ul. św. Rocha 17 należała do potomków Antoniego i Anny.

Wiesław Wróbel