piątek, 18 sierpnia 2017

Paser i złodziej muszą żyć w zgodzie

  Gdyby nie było paserów, nie byłoby i złodziei. Paser i złodziej muszą żyć w zgodzie . Bardzo liczni w międzywojennym mieście klawisznicy, lipkarze i włamywacze nie mieli kłopotów z pozbyciem się kradzionego towaru. W większości paserstwem trudnili się chanajkowscy Żydzi. Bo to małe ryzyko i stosunkowo duży zysk. Poza tym świadome paserstwo trudno było udowodnić.
Wśród białostockich paserów panowała właściwa dla całego świata przestępczego hierarchia i specjalizacja.
  Były wśród nich, posługując się stosowanymi często w takich przypadkach terminami z ichtiologii, drobne płotki, duże szczupaki i ogromne rekiny.
Józef Kalisz był z pewnością płotką. Jeszcze przed I wojną światową rozpoczął pracę jako szewc. Niestety nie miał serca ani cierpliwości do tej siedzącej profesji.
  Dlatego, gdy nastały czasy II Rzeczypospolitej Kalisz porzucił warsztat szewski i zdobył koncesję na prowadzenie przy swojej ulicy piwiarni. Wkrótce i to zajęcie przestało mu wystarczać. Gdzieś w połowie lat 20 odkrył swoje powołanie. Stało się nim paserstwo. Jego piwiarnię odwiedzali często różni złodziejaszkowie, którzy za ukradkiem serwowaną wódkę płacili skradzionymi przedmiotami. Wkrótce pan Józef miał już grupkę stałych dostawców.
  Na ich czele stał 17-letni Borys Kłoczko, doświadczony, kilka razy już karany złodziejaszek. Wspólnie z koleżkami, na zlecenie Kalisza kradł on m.in. sukno z małych fabryczek, kury z podmiejskich podwórek, czasem produkty spożywcze i wino ze sklepików i restauracji.
  Raz nawet szajka okradła z wartościowej garderoby właściciela domu, w którym mieszkał pracodawca opryszków. W połowie maja 1927 r. spółkę pasersko-złodziejską ze Słonimskiej zarejestrowała Ekspozytura Urzędu Śledczego. Kalisz i Kłoczko poszli za kratki i na dwa lata przerwali swoją działalność.
  Do szczupaków w branży należał niewątpliwie Zundel Połter z ul. św. Rocha, zwany Jaszkie. W latach 30. związany był on z zuchwałą szajką szpryngowców (złodziei przedpokojowych) Marii Gołdeszczuk. Kiedy szefowa znalazła się za kratkami, pociągnęła tam i swojego pasera. Jaszkie za swoją uczynność dostał rok odsiadki.
  W Chanajkach paserski rekin był jeden - kulawy Eli Mowszowski, 60-letni właściciel sklepu spożywczego.Pracowali dla niego najlepsi złodzieje. On krył się za największymi aferami w mieście. Wpływami sięgał nawet do gabinetów urzędników sądowych, którym "ginęły" niewygodne mu dokumenty. W końcu musiał jednak opuścić Białystok z biletem na statek do Argentyny.

Kurier Poranny