środa, 27 lutego 2019

Tadeusz Barucki, architekt wspomina Białystok

 

    Tadeusz Barucki to znany polski architekt. Nam opowiada o dzieciństwie spędzonym w przedwojennym Białymstoku. O chodzeniu do kina w hotelu Ritz, obserwowaniu budowy kościoła św. Rocha.
 Tadeusz Barucki urodził się w Białymstoku w 1922 roku. Był jedynakiem. Mieszkał z rodzicami na Bojarach. Najpierw w domu przy ul. Modlińskiej, później przy Poprzecznej, a później w kamienicy przy ul. Warszawskiej niedaleko skrzyżowania z Monopolową, czyli dzisiejszą św. Wojciecha.
 - Tuż przed moim i mojej mamy wyjazdem z Białegostoku wróciliśmy jednak do domu przy ul. Modlińskiej. Miałem wtedy 12 lat - wspomina pan Tadeusz.
 Jego ojcem był, powszechnie znany w międzywojniu, Leon Barucki.
- Był nauczycielem geografii w Gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta, gdzie ja też się zresztą uczyłem. Po latach niektórzy się ze mnie śmiali, że po ojcu mam to, że lubię się włóczyć po świecie. Ojciec - geograf, syn - podróżnik - śmieje się Tadeusz Barucki.
 Na lekcjach geografii nie miał łatwo. - Ojciec przepytywał mnie szczególnie dokładnie. Musiałem więc być bez skazy. Na szczęście lubiłem geografię - mówi pan Tadeusz.
Białostoczanie znali jego ojca przede wszystkim z tego, że udzielał się społecznie jako mistrz ceremonii podczas różnego rodzaju uroczystości patriotycznych, defilad, kongresów. - Nosił zawsze długie sznurowane buty i... kubraczek. A był, jak to się mówi, panem z brzuszkiem. W szopce świątecznej - przedstawiającej znanych obywateli miasta - zyskał nawet własną kukiełkę z przydomkiem Boruta-Defiladowicz - śmieje się Tadeusz Barucki.
 Wspomina też matkę Zofię Barucką, która również była nauczycielką. - Tyle że już emerytowaną. Zajmowała się prowadzeniem domu. W 1934 roku wyjechałem z nią z Białegostoku do Sanoka, gdzie mieszkała jej rodzina. Ojciec jeszcze przez rok czy dwa przebywał w Białymstoku, bo miał przechodzić na emeryturę. Później do na dołączył - mówi pan Tadeusz.
 Rodzina wyjechała z Białegostoku ze względu na zły stan zdrowia syna. - Zachorowałem na bardzo ciężkie zapalenie płuc. A warunki życia w Białymstoku nie były łatwe. Nad miastem wisiał fetor, który dawał oprawę do nie najlepszej scenerii. Dzisiejsi mieszkańcy Białegostoku pewnie nie zdają sobie z tego sprawy, ale w pierwszych latach II RP było to jeszcze bardzo zabiedzone miasto. Widać było zaniedbania jeszcze z czasów zaborów - opowiada Barucki.
 Wspomina, że ogromnym problemem był zwłaszcza brak kanalizacji, więc wszędzie czuło się nieprzyjemny zapach.
 - Pamiętam, że gdy wracaliśmy z wakacji z Karpat, gdzie oddychaliśmy świeżym powietrzem, to już od dworca kolejowego witała nas fala „ładnego” zapachu. Stąd też w związku z moją chorobą rodzice zadecydowali, że trzeba mnie przenieść gdzieś, gdzie będzie lepsze powietrze - wspomina pan Tadeusz.
 Według niego, miasto zaczęło się zmieniać dopiero na początku lat 30., wraz z nastaniem wojewody Mariana Zyndrama-Kościałkowskiego.
 - Zaczęła się wtedy przebudowa śródmieścia na czele z utworzeniem Plant, czyli parku miejskiego z prawdziwego zdarzenia. Wokół Plant rozpoczęła się budowa nowoczesnej dzielnicy. Powstały gmachy dzisiejszych sądów przy ul. Mickiewicza, a także wille urzędnicze przy ul. Świętojańskiej. Pamiętam też początek budowy wyjątkowego obiektu w skali ogólnopolskiej, czyli kościoła św. Rocha. Kiedy zaczęły się wykopy pod inwestycję, chadzałem niedaleko w odwiedziny do kolegi z gimnazjum, który później zresztą zdobywał Monte Cassino - mówi Barucki.
 Ze śródmieścia najbardziej zapamiętał dzielnicę żydowska, czyli Chanajki oraz oryginalny ratusz. - Białostoczanie pewnie o tym wiedzą, ale obecny ratusz jest wynikiem powojennej odbudowy. Oryginał rozebrali Sowieci w 1940 roku - przypomina nasz rozmówca.
 Chwali też - jak mówi - względnie dobrze utrzymane wtedy Bojary. - Zresztą do dziś stanowią one doskonały przykład drewnianej architektury w środku miasta - podkreśla.
 - Największą atrakcją dla mnie, jako chłopca, były białostockie kina, do których namiętnie chodziłem. Pamiętam chociażby kino Modern i kino Polonia przy ul. Lipowej. To ostatnie grało - jak się wtedy mówiło - filmy klasy C, czyli filmy kowbojskie, które uwielbiałem. Bilety kosztowały tylko 25 groszy. Inna rzecz, że opowiadano, że ponoć podczas seansów po widowni biegały szczury. Na szczęście mi się nic takiego nie przytrafiło - śmieje się pan Tadeusz.
 Wspomina, że najbardziej luksusowym kinem było to działające w słynnym hotelu Ritz. - To było kino dla dorosłych. Gdy przed wyświetlaniem filmów odbywały się tam rewie na żywo, młodzież nie mogła wejść na salę - wspomina Barucki.
 Mówił, że chodził też na koncerty do teatru Palace mieszczącego się na zapleczu Pałacyku Gościnnego. - W pamięci mam jeszcze... łabędzia. Otóż przed pójściem do gimnazjum nie uczęszczałem jak większość rówieśników do szkoły powszechnej, ale do tzw. niższego gimnazjum, które mieściło się przy ul. Warszawskiej. Pamiętam, że zawsze przystawałem na rogu Warszawskiej i Pałacowej, by podziwiać łabędzia, który stał w witrynie istniejącej tam apteki - wspomina Barucki.

Opowiada też o zróżnicowaniu narodowościowym ówczesnego Białegostoku. - W naszym gimnazjum kolegów Żydów było stosunkowo mało, bo większość chodziła do szkół hebrajskich. Zapamiętałem jednego. Był słusznej budowy, na nazwisko miał Rajgrodzki. Mniejszość niemiecką reprezentował zaś Schulz - syn wędliniarza, który mieszkał naprzeciwko kirchy ewangelickiej przy ul. Warszawskiej (dziś kościół św. Wojciecha - przyp. red.) - mówi nasz rozmówca.
 Tadeusz Barucki maturę pisał w Sanoku. II wojna światowa zastała go w Warszawie. Złożył papiery na politechnikę. Studia miał zacząć w październiku 1939 roku. Zamiast tego trafił do artylerii przeciwlotniczej, ale to już inna historia.

Tomasz Mikulicz