Kiedy zakończyła się I wojna światowa i do imperialnego dotąd Białegostoku zawitała polska niepodległość, nowa władza miejska zetknęła się z ogromnymi problemami. Od aprowizacji poczynając, a na oświetleniu ulic kończąc. Problemem był także odziedziczony po czasach carskich świat przestępczy i nierozerwalnie z nim związane lupanary, czyli domy publiczne, z ich sutenerami i prostytutkami. W 1919 r. decyzja magistratu była jasna – burdele zlikwidować, alfonsów posadzić, zaś wszystkie uliczne dziewki poddać sanitarnej kontroli.
W międzywojennym Białymstoku targowiskiem nierządu pozostawały oczywiście Chanajki. To właśnie tam – na ul.Stołecznej, Krakowskiej, Marmurowej, Orlańskiej, Cichej czy Siedleckiej gnieździły się liczne przybytki płatnej miłości. Nie wszyscy oczywiście mieli odwagę zapuszczać się w ciasne i brudne zaułki Chanajek, pełne różnego autoramentu żydowskich oprychów, ale śmiałków także nie brakowało. Kusiły jaskinie hazardu, noc ne spelunki z wyszynkiem, no i oczywiście cielesne uciechy.
W pierwszej połowie lat 20. policja wraz z urzędem sanitarno-obyczajowym z wielkim wysiłkiem tropiły i zamykały owe nielegalne przybytki. Jednak na miejsce zamkniętych pojawiały się natychmiast nowe i nierząd kwitł dalej. Sutenerzy i rajfurki szybko znaleźli sposób na policyjne obławy. Ich podopieczne zamiast przebywać po kilka w jednym pomieszczeniu, lokowane były w osobnych małych klitkach. Jako legalnie zameldowane lokatorki płaciły czynsz gospodarzowi i za jego zgodą mogły przyjmować u siebie kogo im się tylko podobało. Od samego początku przygnębiające zjawisko prostytucji w mieście żywo interesowało opinię publiczną.
Miejscowa prasa z Dziennikiem Białostockim na czele regularnie podawała statystyki, tygodnik Prożektor, a później Tempo drukowały liczne artykuły na ten temat. Ich tytuły: „Na szlaku nierządu”, „W błyskach nocnych latarni” mówiły same za siebie. Przyjrzyjmy się teraz liczbom. W 1919 r. rejestrem objętych zostało 308 prostytutek „pracujących” na ulicach białostockich. W późniejszych latach było ich zwykle mniej - od ok. 160 do 270. Smutną statystykę za rok 1925 zaprezentował w sierpniu 1926 r. Dziennik Białostocki. W mieście było wówczas zarejestrowanych 94 zawodowych prostytutek, zaś 138 kobiet dorabiało nierządem do swojego właściwego zajęcia. Były wśród nich liczne robotnice, kelnerki, służące czy krawcowe. Zaczynały swoją profesję mając kilkanaście lat i ciągnęły aż do 50-dziesiątki. Większość z nich była chrześcijankami, dużo mniej wyznania mojżeszowego, a luteranki trafiały się całkiem rzadko. Jeśli idzie o przyczynę wyjścia na ulicę, podawano przede wszystkim brak pieniędzy, później zawiedzioną miłość i stratę pracy. Niektóre ankietowane prostytutki twierdziły, że robią to z własnej chęci, bo nie mają zamiaru zajmować się czymś innym. Okazało się też, że połowa zarejestrowanych w 1925 r. nierządnic jest niepiśmienna. W mieście trwała mozolna walka z nierządem. Szczególną rolę do spełnienia miał zwłaszcza Urząd Sanitarno-Obyczajowy mieszczący się przy ul. św. Rocha 33. To tam właśnie „profesjonalistki” otrzymywały tzw. czarne książeczki, będące świadectwem ich zdrowotnej przydatności do uprawianego fachu. Badania lekarskie dla prostytutek były obowiązkowe.
Wiele z nich miało choroby weneryczne. Takie trafiały zwykle do szpitala św. Łazarza, mieszczącego się także na ul. św. Rocha 33. Urzędował tam dobrze znany w mieście dr Jan Walewski ze swoim nielicznym personelem. Z roku na rok w szpitalnym budynku zwiększała się liczba łóżek. Prostytutki nie chcące się poddać kuracji ścigała policja obyczajowa. Zarażenie syfilisem czy rzeżączką w przedwojennym Białymstoku było niemal tak powszechne, jak gruźlica. Lekarze chorób weneryc znych ciągle ogłaszali się na łamach gazet.
Włodzimierz Jarmolik