W sobotę, 18 września 1926 roku do Białegostoku przyjechał wraz z żoną słynny atleta Stefan Piątkowski,"król żelaza"znany także pod pseudonimem Ursus.
Państwo Piątkowscy zatrzymali się w hotelu Bristol na Lipowej 17. Miasto od kilku dni przygotowywało się na wielkie widowisko. Ursus miał, zgodnie ze swym sienkiewiczowskim pierwowzorem, zmierzyć się z rozjuszonym bykiem. Po walce atleta zapowiadał, że zostanie zakopany w głębokim na trzy metry dole i pozostanie w nim bez dostępu powietrza przez godzinę! Inni atleci wykonujący ten numer potrafili wytrzymać w takich warunkach zaledwie kilkanaście minut.Miał też po nim przejechać samochód obciążony 10 ludźmi.
W niedzielę, 19 września, na boisku sportowym na rogu Sienkiewicza przy Nadrzecznej 1, o godzinie 17. cały plac był wypełniony.
"Na krzesłach pod otwartym niebem siedziała inteligencja, za krzesłami tłumił się motłoch". Kibice obsiedli wszystkie okoliczne płoty, drzewa, a nawet dachy pobliskich domów. Byk zamknięty był w drewnianej zagrodzie ustawionej na środku placu. Tuż po 17. orkiestra Białostockiej Ochotniczej Straży Ogniowej zagrała marsza i z pobliskiej szopy "wyszła sława polskiego sportu, człowiek który nas przetrwa - Ursus".
W rzeczy samej, jak to stwierdzili sprawozdawcy, był to sympatycznie wyglądający, w miarę krzepki jegomość. Ubrany w "nocną koszulę i czekoladowe spodnie". Na piersi przypiętą miał wstęgę z medalami. Publiczność wiwatowała, orkiestra ile tchu rżnęła marsza, a Ursus tryumfalnie obchodził plac i pozdrawiał tłumy. Na zakończenie celebry odpiął medale i wręczył je przypadkowemu chłopcu, a sam przeszedł przez ogrodzenie i z impetem natarł na zdezorientowanego byka.
"Tłukł go głową, szarpał na wszystkie strony, starał się skręcić mu kark". Byk wytrzymał tylko 10 minut takich tortur i zwalił się na ziemię. Ursus skoczył na niego i w tym momencie pękły mu na siedzeniu czekoladowe spodnie. Skonfundowany udał się do szopy, aby poprawić garderobę.
Oszołomiony byk rozejrzał się i nie widząc przeciwnika, powoli wstał. Na to tylko czekała galeria z płotu. Dało się stamtąd słyszeć okrzyki "Berczyk, Berczyk". Po chwili z tłumu wyskoczył niepozorny człeczyna, zwinnym skokiem przesadził ogrodzenie, "chwycił byka za rogi i w jednej chwili powalił go na ziemię". Publika wyła z zachwytu, zaś Ursusa przywitała salwa śmiechu. Piątkowski widząc, co się stało, uspokoił tłum i nonszalancko stwierdził, że tak jak Berczyk, to każdy może położyć byka. Przemowa atlety wywołała jeszcze większą wesołość na widowni.
Oliwy do ognia dolało pojawienie się białostockiej sławy zapasów - Kaganowskiego. Mistrz ubrany był zgoła nie sportowo, w ciemny garnitur i melonik na głowie, w ręku trzymał niewielką walizeczkę. Podszedł do Ursusa i zaproponował mu stoczenie walki.
Piątkowski zaczął się dyplomatycznie wykręcać. Stwierdził, że na tym placu nie może walczyć, bo przecież nie będzie się tarzał w piachu. Zgodził się, że zmierzy się z Kaganowskim w najbliższą środę w teatrze Palace, w którym wystąpi jako "król żelaza".
Publiczność była jednak nieustępliwa. Tu. Teraz. Walczcie! Ursus podszedł do stojącego obok policjanta. Chwileczkę porozmawiali, po czym atleta oświadczył głośno: "Władza nie zezwala". Rozległy się gwizdy zawodu. Piątkowski przystąpił do próby z dwoma końmi. Te nie były zbyt ochocze i raczej przebierały nogami w miejscu niż rozrywały ręce Ursusa, ale efekt był. Zadowolony siłacz zapowiedział numer z samochodem.
Położył się na ziemi. Przez pierś ułożono mu szeroką deskę. Publiczność zamarła, gdy na Ursusa wjechał samochód z pasażerami. Atleta trzymał się dzielnie, ale gdy już wydawało się, że wyjdzie z tej próby zwycięsko, gdy na jego klatce piersiowej znajdowały się już tylko tylne koła auta, wówczas coś zacharczało w silniku i samochód zgasł. Na moment zaległa kompletna cisza, którą przerwał potworny jęk Ursusa. Ci, co stali najbliżej rzucili się i zepchnęli auto.
Zsiniałego i nieruchomego Piątkowskiego położono na prowizorycznych noszach i pędem przez Sienkiewicza, Rynek Kościuszki pognali z nim do Szpitala Miejskiego na Lipową 43. Za nimi biegła, zanosząc się szlochem, ale kurczowo trzymając kasetkę z pieniędzmi za bilety, pani Piątkowska.
W szpitalu siłacza opatrzono i postawiono diagnozę - "zgniecenie lewego boku". Ursus powoli doszedł do siebie. Obolały, z poczuciem, że nie był to jego najlepszy występ (dobrze, że tego dnia nie zakopano go w jamie!), korzystając ze wsparcia żoninego ramienia, wrócił jak niepyszny do hotelu Bristol.
Andrzej Lechowski