piątek, 18 sierpnia 2017

Wyrafinowani naciągacze

  Pewien zrozpaczony ojciec w 1923 roku systematycznie odwiedzał mieszkania szczególnie zamożnych obywateli. Ponieważ ubrany był przyzwoicie, w ciemny garnitur, służba wpuszczała go zwykle do środka i anonsowała przybycie gościa swojemu państwu.
Ów gość zaś, kiedy tylko spotykał się z właścicielem mieszkania, natychmiast rozpoczynał swoją opowieść o córce-akuszerce, która przy dokonywaniu zabiegu położniczego u jednej ze swoich pacjentek, doznała zakażenia. Mówił to niezwykle obrazowo i ze smutną, wręcz zrozpaczoną miną.
  Na koniec prosił o skromną pożyczkę na zabieg operacyjny dla swojej jedynej pociechy. Bardzo rzadko przy tym spotykał się z odmową.
Swoje trzy grosze na operacje dołożyli tacy znani obywatele białostoccy: Majzel, Szacki czy Krzywski. Zrozpaczonemu ojcu dał się nawet nabrać F. P. Jankowski, białostocki król papierosów.
  Na początku lat dwudziestych działała również w Białymstoku pewna spółka żołniersko-wojskowa. W jej skład wchodziło dwóch wojaków ze stacjonującego w mieście 42 pułku piechoty oraz pewien były czeladnik krawiecki Szymon Rymsza. Pomysł tej trójki naciągaczy był prosty.
Jeden żołnierz odwiedzał zakład krawiecki i proponował do sprzedania nowy kożuch wojskowy.           Rzadko który z mistrzów igły i nici nie skusił się tą ofertą. Płacił 10 tysięcy marek (były to jeszcze czasy przed reformą walutową ministra Grabskiego) i w myślach liczył, ile to zyska na owym handlu, po odpowiednim przerobieniu towaru. Tymczasem w ślad za żołnierzem - sprzedawcą pojawiło się w pracowni dwóch osobników. Jeden w mundurze, a drugi po cywilnemu. Oznajmili oni od progu, że nabyty kożuch jest kradziony i żądali jego zwrotu. Wystraszony krawiec oczywiście wolał nie zadzierać z władzą i, ze łzami w oczach, zwracał swój zakup. Jego pieniądze oczywiście przepadały.
  Z kolei w połowie lat 20. Szczególną pomysłowością błysnęło dwóch młodzieńców z Chanajek - Chaim Chazan i Dawid Sarwer. Otóż wymyślili oni, jak można w prosty sposób okpić dorożkarza. Wsiadali np. na postoju przy wylocie ul. Pałacowej i Warszawskiej do dorożki i kazali się wieźć do Zabłudowa. Mieli ze sobą dużą i ciężką paczkę, w której, według ich słów, znajdowała się maszyna do szycia marki "Singer". Zanim opuścili Białystok, prosili o chwilę postoju na załatwienie ważnej, finansowej sprawy.
  Ponieważ do sfinalizowania owej sprawy potrzebne były pieniądze, których pasażerowie dorożki nie posiadali w całości, pożyczali od woźnicy kilkadziesiąt złotych pod zastaw skrzynki z maszyną do szycia. Wysiadali z pojazdu i natychmiast znikali. Kiedy zniecierpliwiony bałaguła zaglądał do paczki, znajdował w niej tylko kamienie wymieszane z końskim nawozem. Trzeba było słyszeć jego przeklinanie.
  Pod koniec roku 1932 sporo zamieszania, zwłaszcza w sferach kościelnych, narobiła pewna niewiasta. Podawała się ona za wdowę po Janie Bartoszewiczu, prowadzone w białostockiej Izbie Skarbowej, przeciągały się. Poczciwe tercjarki zaczęły więc pożyczać swojej lokatorce różne sumy pieniędzy. Jedna 100 zł, druga 160, trzecia zaś, nie mająca pieniędzy, ofiarowała jej swoje obrączki.
  W połowie listopada "wdowa" wyszła z organistówki i już nie wróciła. Widziano ją w Sokółce, gdzie prosiła o pieniądze na bilet do Wilna. Białostocka policja kryminalna rozesłała zaraz za nią listy gończe. W końcu oszustka lotniczka (podobnie jak i inni naciągacze) została aresztowana. Nazywała się Bronisława Minkiewicz i nie miała nic wspólnego z pilotem, który uległ tragicznej katastrofie pod Lidą.
  Jak się szybko okazało, podobne numery wyczyniała ona również i w innych częściach Polski. Białostocki Sąd Okręgowy nie znalazł żadnych okoliczności łagodzących. Wyrok brzmiał: rok i trzy miesiące więzienia.

Włodzimierz Jarmolik