I właśnie monetą o tym nominale postanowił zakonkurować z mennicą państwową niejaki Zygfryd Osiński, młodzian roztropny, ale i śmiały zarazem.
Wszystko zaczęło się wiosną 1932 roku. Wydział Śledczy kierowany przez komisarza Hahna odnotowywał co i rusz pojawianie się całkiem zgrabnie podrobionych jednozłotówek.
Przy ich rozpowszechnianiu zatrzymano nawet kilka osób: handlarza z Rybnego Rynku, kelnera z restauracji w hotelu Ritz czy dwóch dorożkarzy mających swój postój przy Rynku Kościuszki. Jednak po przesłuchaniu wszyscy podejrzani byli zwalniani. Okazywało się bowiem, że posiadali i wydawali zakwestionowane monety, nie wiedząc nic o ich trefnym pochodzeniu.Twierdzili, że otrzymywali je od swoich klientów, nie zwracając uwagi na ich inność od innych metalowych krążków. Ustalenie tą drogą krążących w obiegu fałszywek było więc praktycznie niemożliwe. Bo przez ile rąk musiały przejść owe złocisze.
Wywiadowcy Wydziału Śledczego zaczęli więc mozolne penetracje miejscowego środowiska przestępczego, biorąc oczywiście pod uwagę napływ fałszywych jednozłotówek z zewnątrz. Stawiano raczej na swojską produkcję. Z różnych doniesień od policyjnych kapusiów wynikało, że część kwestionowanych monet zmieniała właściciela podczas uprawianych w różnych punktach Białegostoku, nielegalnych gier hazardowych. Punkty te zaczęto uważnie obserwować.
Jednym ze stałych miejsc, gdzie notorycznie spotykali się nałogowcy od gry w karty i kości, była łączka przy ul. Poleskiej, obok domu nr 12. Tutaj pod świecącą w górze latarnią można było hazardować się nawet do białego rana. Oczywiście jeśli dopisywała pogoda. W pobliżu była też melina z nielegalnym alkoholem, której właściciel chętnie skupował od pechowych graczy zegarki czy papierośnice, po ustalonych przez siebie cenach.
W nocy z soboty na niedzielę 24 lipca kasyno pod chmurką przy Poleskiej także działało. Młodzi hazardziści grali zapamiętale w kilku grupkach w oczko. W jednej z nich rej wodziła dwójka 18-latków: Jan Zacharko z Fabrycznej i jego kompan, Zygfryd Osiński z Łąkowej, który trzymał głównie bank i zgarniał najwyższe pule. Niespodziewanie, mimo protestów pozostałych graczy, zostawił karty i zniknął. Za nim podążył Zacharko.
Decyzja Zygi Osińskiego nie była bezpodstawna. Zauważył on bowiem zbliżającego się policjanta, a mając na sumieniu kilka niecnych sprawek wolał nie spotykać się z "panem władza". Policjant z pobliskiego komisariatu, który obchodził właśnie swój rejon, w pierwszej kolejności położył szlaban na czapce, w której leżał spory, bilonowy bank. Zanim wsypał monety do kieszeni, zauważył, że kilka z nich było dziwnie nowych.
Ponieważ sprawa fałszywych jedno złotówek znana była wszystkim posterunkowym, spostrzegawczy policjant z samego rana udał się na ul. Warszwską, do siedziby Wydziału Śledczego.
Dyżurny, który przyjął zawiadomienie o podejrzanych natychmiast zawiadomił telefonicznie zastępcę kierownika WS, Dubaniewicza. Choć była niedziela, w ruch poszedł cały aparat śledczy. Po kilku godzinach policjanci trafili do mieszkania Zacharki, a następnie zatrzymali samego Osińskiego. Podczas rewizji znaleziono przy nim pilnik ze śladami po metalu. Z kolei w wynajmowanej kawalerce odkryto warsztacik typu "Zrób to sam". Okazało się też, że Osinski, jako robotnik w hucie szkła, miał pojęcie o tyglach, formach i odlewaniu różnych przedmiotów.
Agentów z Wydziału Śledczego ucieszyły szczególnie rezultaty rewizji przeprowadzonej w mieszkaniu matki przedsiębiorczego Zygi. Pod laskiem, w najdalszym kącie znaleziono woreczek, a w nim 57 sztuk fałszywych monet.
W pół roku później Zygfryd Osiński zainkasował dwa lata więzienia, a przez trzy nie mógł korzystać ze swoich praw obywatelskich.
Włodzimierz Jarmolik