Największy tłok na Rynku Siennym był w czwartek, wtedy odbywały się targi. Już o drugiej w nocy w przyległych uliczkach - Garbarskiej, Śledziowej, turkot furmanek ciągnących na bazar budził mieszkańców. Zapach końskiego łajna, który dochodził z rynku, czuć było na kilometr.
Zjeżdżali chłopi z okolicznych wiosek. Sprzedawali warzywa i sprzęty, takie jak: grabie, drewniane łyżki, naczynia. Chodziło się tam kupować doskonałe białostockie płótno. Cały rynek obwieszony był płachtami płótna, aż raziły oczy przechodniów swoją bielą.
Jak się przekraczało ten szmaciany parawan, wchodziło się już w inny świat, drobnych handlarzy, ciemnych interesów i tanich spelunek.
Sławna na cały Białystok była pijalnia "Staromiejska. Nie cieszyła się najlepszą sławą, i to mimo że piwo z beczki jakie tam serwowano, było ponoć "prima sort".
Grzeczne panienki omijały łukiem te gniazdo rozpusty, gdzie dochodziło do częstych mordobić i gdzie typy spod ciemnej gwiazdy załatwiały swoje brudne interesy.
"Nigdzie w Białymstoku nie można było spotkać tylu "oryginałów", jak przy dawnym Rynku Siennym lub w okolicach starej, drewnianej hali targowej u wylotu ulicy Rybny Rynek (dziś mniej więcej w tym miejscu stoi Szkoła Podstawowa Nr 9).
W małym domku przy ul. Szpitalnej mieszkała kobieta (...) Z wyglądu zewnętrznego, był to typowy "babo-chłop": wzrost około metr siedemdziesiąt, potężnej postury, z łapskami jak bochny chleba, o mięsistych, dobrze już posiwiałych włosach, zwykle związanych w koński ogon lub upiętych w wieniec z warkocza, z meszkiem siwych wąsów pod nosem i takąż bródką, a przy tym: dupiasta, mleczasta i udziasta jak Maryna, co lazła po drabinie w ludowej piosneczce. (...)
Chodziła, stawiając potężne kroki, rytmicznie przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą, za każdym razem uginając je przy tym lekko w kolanach, przy czym, rytm jej chodu zależny był od aktualnie śpiewanej przez nią piosenki; zwykle były to utwory typu: "Wychadziła na bierieg Katiusza"."Wołga, Wołga", "Riabina" i temu podobne "perły" twórczości sąsiadów za miedzy. Głos, zasię, miała Mańka, bo tak jej było na imię, jak "kanarek, co konie dusi"; nie potrzebny jej był mikrofon, ani sprzęt nagłaśniający, aby swoim "słodkim" sznapsbarytonem napełnić cały rynek (...)
Żarty żartami, ale niejednokrotnie, wraz z którymś z haromonistów, których zwykle nie brakło w pobliżu budek z piwem przy Siennym Rynku - tworzyła naprawdę niezły duet i niejeden przystawał, aby ich posłuchać, po czym wrzucał do wytartej furażerki jakieś grosiwo." Jednego tylko Manka bała się.
Szału dostawała gdy ktoś za nią krzyknął: "Mańka! Kozaki jedut!".
Marek Pereperlica "Białystok - Kresowe miasto"
Fot.Piotr Sawicki