poniedziałek, 17 czerwca 2019

Tramwaje konne w Białymstoku

 


   Zdjęcie przedstawia widok, który także wielu współczesnym białostoczanom może sprawić nie lada problem identyfikacyjny – widzimy na nim parterowe, murowane garaże i piętrowy dom mieszkalny, otoczone drewnianym płotem, które zostały podpisane „Zajezdnia konno-żelaznej drogi”.
  To położona dawniej na obrzeżach miasta, a dziś przy zbiegu ul. Świętojańskiej i M. Skłodowskiej-Curie, zajezdnia tramwajów konnych, które zaczęły kursować w naszym mieście zaledwie rok przed tym, jak zawitał tu car Mikołaj II.
  Można przyjąć, że to przypadek, ale wydaje się bardziej prawdopodobne, że Sołowiejczyk intencjonalnie niemal na każdym zdjęciu uwiecznił jadący tramwaj konny – od nowego wiaduktu, przez ul. Lipową, Plac Bazarny i ul. Mikołajewską wszędzie widzimy wagoniki najnowszego urządzenia komunalnego miasta, które uplasowało Białystok w gronie dużych metropolii w Cesarstwie Rosyjskim zaopatrzonych w komunikację publiczną.
  Budowa konki wpisuje się w kluczowy etap rozwoju infrastruktury komunalnej Białegostoku. W okresie trzech dekad wyznaczonych latami 1879- 1915 podjęto prace wokół budowy wodociągów i oświetlenia gazowego (1879-1886), otwarto nowe cmentarze zamiejskie (1886 – ewangelicki, 1887 – katolicki i prawosławny; 1890 – żydowski); założono telefon i rozpoczęto starania o budowę rzeźni miejskiej (1891), utworzono miejski park (1890-1891), uruchomiono wodociągi (1892), przystąpiono do prac przy budowie stałego oświetlenia Białegostoku i rozbudowy parku miejskiego poprzez zasypanie starego stawu pałacowego (1897), wreszcie uruchomiono elektrownię (1910) i nowoczesną rzeźnię miejską (1914).
  W ten właśnie kontekst wpisują się prace w latach 1893-1895 nad budową tramwaju konnego oraz jego uruchomienie w 1896 r. Każde z działań,poprzedzone długimi przygotowaniami i często niepowodzeniami, podnosiło standard życia w Białymstoku, czyniło je bardziej wielkomiejskim i przyjaznym.
  Ogólnym problemem związanym z inwestycjami komunalnymi był ich duży koszt, którego budżet ówczesnego miastanie był w stanie udźwignąć, stąd realizacje najczęściej przeciągały się mocno w czasie, zanim uwieńczone zostały sukcesem.
  Nie dotyczyło to wyłącznie wielkich przedsięwzięć, ale także drobnych działań władz miasta. W przypadku dużych inwestycji normalną praktyką było oddawanie ich w ręce prywatnych przedsiębiorców na zasadzie koncesji – tak się stało z wodociągami, elektrownią i tramwajami.
 

  W 1893 r. Franciszek Gliński komentował na łamach „Kraju”, że „miasto nasze, pod pewnym względem, ma wielkie podobieństwo do starzejącej się panny. Im więcej śladów pozostawia na jej przekwitających wdziękach ząb czasu, im więcej przybywa jej zmarszczeki bliższą jest ruina dawnej piękności, tem więcej się mizdrzy, kryguje, stroi, braki wszelkie pokryć usiłuje sztuką.
  Tak też jest i z Białymstokiem. Rozchody rosną nad miarę, dochody nie zwiększają się wcale, w kasie miejskiej wieczne pustki, miastu grozi bankructwo, a tymczasem miasto się rozszerza, upiększa, pozyskuje wiele rzeczy, których mu brakło oddawna, a których wszakże dawniejszy gospodarz miasta, ze względu na znaną maksymę o zgodzie rozchodu z przychodem, wprowadzać nie ryzykował.
  Dziś zaś odbywa się tu u nas istny taniec na wulkanie”. Najnowszym przykładem tego stanu było zawarcie kontraktu z Lwem Feldzerem na urządzenie w Białymstoku tramwajów, które według wstępnych ustaleń miały być poruszane za pomocą elektryczności, ale ostatecznie w 1896 r. na białostockie ulice wyjechały tramwaje konne.
  W krótkiej notce opublikowanej w „Kurierze Warszawskim” z lipca 1893 r. odnotowano, że projekt budowy kolei konnej w Białymstoku był od dawna poruszany, zapewne więc swoją ofertę Feldzer złożył w ramach szerszej akcji poszukiwania inwestora.
  Musiało to nastąpić przed czerwcem 1893 r., gdy Rada Miasta na posiedzeniu 14 czerwca uchwałą nr 65 zgodziła się na zawarcie z nim umowy na budowę miejskich linii tramwajowych. Zapewne fakt ten poprzedziły długie negocjacje i proces konstruowania szczegółowej  umowy.
  Ostatecznie 4 sierpnia 1893 r. w Białymstoku pełnomocnik Rady Miasta prezydent Aleksander Prawiednikow oraz miejscowy inżynier Jerzy Mowszenson, pełnomocnik mieszkającego w Odessie Feldzera, złożyli swoje podpisy na umowie określającej warunki budowy białostockich tramwajów oraz prawa i obowiązki inwestora.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka
w Białymstoku

niedziela, 16 czerwca 2019

Konkurenci mennicy państwowej

 

   Kiedy wiosną 1924 roku ówczesny premier rządu II RP Władysław Grabski, będący jednocześnie ministrem
skarbu, wprowadził w życie swoją reformę walutową, w rękach Polaków pojawiły się nie tylko nowe banknoty, ale również srebrny bilon - 1, 2, 5, i 10 złotówki.
  W całym kraju od razu do dzieła przystąpili amatorzy podrabiania błyszczących pieniędzy. W przedwojennym Białymstoku owi domorośli mincerze stali się istnym utrapieniem miejscowych stróżów prawa.
  W sklepikach i na bazarach co i rusz pojawiły się fałszywe monety,zwłaszcza te o niższych nominałach. Wyrabiane zwykle chałupniczym sposobem, nawet udane, trafiały do obiegu i psuły handlową atmosferę.
Nic dziwnego, że policja nadzwyczaj pilnie poszukiwaławszystkich nielegalnych konkurentów państwowego monopolu.
  W drugiej połowie lat 20. znanym fałszerzom złotówek był na bruku białostockim niejaki Czesław Bruzdo. Kierował on kilkuosobową szajką, która do perfekcji doprowadziła kolportowanie podrobionych pieniędzy. W tłoczne dni targowe kupowano w wybranym sklepiku jakąś drobną rzecz, płacono fałszywką,  a resztę dostawano prawdziwymi grosikami.
 Jednak kupcy, zwłaszcza żydowscy, stali się z biegiem czasu bardziej czujni, oglądali podawane sobie monety z każdej strony i rozpoznawali trefne pieniądze. W końcu Bruzdo wpadłi poszedł na odsiadkę do więzienia przy Szosie Baranowickiej.
  W 1932 rok białostocki wydział śledczy, mieszczący się przy ul. Warszawskiej 5, zaczął przyjmować częste
zgłoszenia o pojawieniu się w różnych punktach miasta dobrze podrobionych 1-złotówek. Posługiwali się nimi handlarze na Rybnym Rynku, trafiały się u dorożkarzy z postoju przy Rynku Kościuszki czy ul. Świętego Rocha, wydał nimi resztę nawet kelner od Ritza.
  Agenci ustalili także, że fałszywki kursują nagminne wśród graczy odwiedzających nielegalne kasyna. Właśnie nalot na taki przybytek mieszczący się przy ul. Polskiej dał pożądany rezultat. Zatrzymano tam Zygmunta Osińskiego z ul. Łąkowej, robotnika z huty szkła i znaleziono przy nim garść podejrzanych monet. Osiński został aresztowany.
  W kartotece policyjnej miał juz kilka spraw karnych. Rewizja w jego mieszkaniu ujawniła całkiem zgrabny warsztacik odlewniczy, zaś jego matka trzymała na przechowaniu woreczek z 60 sztukami fałszywego bilonu. Z wyroku Sądu Okręgowego Zygmunt Osiński trafił na dwa lata do więziennej celi.
  W marcu został zatrzymany przez policję drobny złodziejaszek białostocki Jakub Ostropowicz. Rewizja jego zimowego palta wykazała obecność jedno - i dwuzłotowych monet wyraźnie sfałszowanych. Ostropowicz twierdził,
że znalazł je na Rynku Kościuszki, gdzie jako dozorca trudnił się zamiataniem okolic domu nr 30. Policjanci
oczywiście nie dali wiary.
  I słusznie!. W domu delikwenta przy ul. Śledziowej wykryli kompletny warsztacik do wyrobu złotówek. Wtedy opryszek pękł i wszystko opowiedział. Okazał się, że Ostropowicz został pomagierem dwóch znanych hochsztaplerów białostockich – Józefa Urbanowicza i Władysława Malinowskiego, którym odnajmował do ich procederu swoje mieszkanie. Ci ostatni specjalizowali się w naciąganiu naiwnych ludzi na rozmaite kantmaszynki.
  Tymrazem była to „mennica” do produkcji srebrnego bilonu. Oszuści szukali frajerów, zaś ich gospodarz skorzystał z okazji i sam wyprodukował parę monet i fatalnie się zasypał.
  Rozprawa całej trójki odbyła się w sierpniu 19 37 r. przed Sądem okręgowym przy ul. Mickiewicza 5. Ostatecznie Urbanowicz i Malinowski dostali po 3 lata, zaś Ostropowicz o rok mniej. Zdziwiony był zwłaszcza
Urbanowicz, który już wcześniej ze podobne kanty zostałskazany przez sąd warszawski na 1,5 roku więzienia.
Temida białostocka okazała się surowsza. Cóż recydywa.

Włodzimierz Jarmolik

sobota, 15 czerwca 2019

Niemcy urządzili w Białymstoku rzeź



  Niemcy, którzy okupowali nasz kraj podczas II Wojny Światowej przebywali też w Białymstoku. 27 czerwca 1941 roku spędzili Żydów z okolicznych Chanajek (dziś ul. Młynowa i okoliczne) do wielkiej synagogi, która stała w miejscu, w którym dziś stoją bloki i budynek Krajowej Izby Rozliczeniowej (okolice Suraskiej). Następnie Niemcy zamknęli świątynie i podpalili ją ze wszystkimi ludźmi w środku.

„…gdy weszli Niemcy poszukując mężczyzn – uciekłem do drugiego pokoju, gdy schowałem się, szwagra Arona Zelmanowicza zabrali. Siostra pobiegła za mężem. Wprowadzili ich do Synagogi na rogu ul. Suraskiej – Szkolnej. Widzieliśmy to ze strychu domu, w którym ukrywaliśmy się. Było ze mną dużo osób. (…) Gdy synagogę zapełniono ludźmi – widziałem jak Niemcy pozamykali wyjścia i kordonem otoczyli budynek i podpalili go…” – to fragment wspomnień świadka wydarzeń. Fragment pochodzi z Kuriera Porannego.

W synagodze spłonęło około 700 osób. Następnie Niemcy zgotowali rzeź na ulicach miasta. Zginęło kolejne 1000 osób. Łącznie w “czarny piątek” w Białymstoku Niemcy zabili ponad 2000 osób. Niemcy spalili synagogę, dzielnice Chanajki, a także wiele budynków z Rynku Kościuszki, Suraskiej, Rynku Siennego, a także to co napotkali na Legionowej i Akademickiej. W kolejnych dniach Niemcy dalej masowo mordowali Żydów. Do 12 lipca zamordowano łącznie prawie 8000 osób. 2 tygodnie później utworzono w mieście getto. To prawie 20 proc. wszystkich Żydów z miasta.

2 lata później Niemcy zamordowali w getcie około 800 osób. Zaś kolejne 30 tys. wywieziono do niemieckiego obozu zagłady w Treblince oraz Auschwitz-Birkenau. W Białymstoku Niemcy zgotowali w ciągu 2 lat okupacji zgotowali piekło, w którym straciło życie bardzo wiele osób. Po wojnie w Białymstoku żyło około 1100 żydów. Przed okupacją Niemiecką 60 000.

podlaskie.tv

czwartek, 13 czerwca 2019

Pałac Branickich był instytutem. Uczyły się tu młode dziewczyny

 

   W 1795 roku nastąpił III rozbiór Polski, który zmiótł z mapy nasz kraj na 123 lata o czym wszyscy doskonale wiedzą, a gdy nawet jak ktoś nie wiedział to mógł się dowiedzieć w tym roku – gdy świętowaliśmy 100-lecie odzyskania Niepodleglości. O tym co się działo w Białymstoku i na Podlasiu podczas zaborów można powiedzieć wiele. Jedną z ważniejszych pamiątek jest ta, która służy do dziś – tory kolejowe, dzięki którym Białystok się rozwinął na tyle, że przyćmił ważniejsze wtedy Tykocin, Suraż czy Drohiczyn.

Można powiedzieć, że budowa torów akurat przez Białystok nie była przypadkiem. Nie wiadomo czy w tym przypadku świadomie czy nie, ale rosyjski zaborca chciał wyplenić ze świadomości Polaków – kulturę, tradycje i historię. Dlatego miasta silnie związane z historią Królestwa Polskiego musiały tracić na znaczeniu. Białystok – będący prywatnym miastem magnata Branickiego zbyt wiele pamiątek po Królestwie nie Posiadał.

Podczas ostatniego rozbioru Podlasie trafiło w ręce Niemców. Dopiero w 1809 roku (czyli 14 lat po rozbiorze) dobra białostockie od zaborcy odkupił car Aleksander I. Wpierw chciał wybudować sobie w Białymstoku letnią rezydencję. W 1826 roku wzięto się za Pałac Branickich. Remont miał sprawić, by nie przypominał on już polskich czasów szlacheckich, tylko służyć carowi. W 1833 roku jednak porzucono ten plan, zaś w 1836 roku rozpoczęto likwidację siedziby carskiej w Białymstoku.

Były to już czasy innego cara – Mikołaja I. Ten wpadł na pomysł, by dawny Pałac Branickich przekształcić w szkołę – Instytutu Panien Szlacheckich. Następnie wydał odpowiedni ukaz i ponownie rozpoczęto remont. Rosjanie zabudowali kolumnady, zlikwidowano dach typowy dla zabudowy barokowej (który dziś znów jest) zamieniając go na zwykłe zadaszenie. Usunięto też rzeźby, herby Branickich. Pałac przestał wyglądać już jak rezydencja. Powstały za to apteka, szwalnia, cerkiew, kuchnia, umywalnia oraz pokoje przyjęć. Pokoje hetmana zajęła dyrektor nowego Instytutu. Na górze stworzono pokoje rekreacyjne, kaplice katolicką, klasy oraz mieszkania dla wychowawczyń i samych uczennic.

Pałac po rosyjskiej rewolucji wyglądał dużo biedniej oraz stracił swój majestat. Zniknął cały dawny wystrój. Oto właśnie zaborcy chodziło. Symbol kultury polskiej zawarty w dawnym wyglądzie został zdewastowany.

W Instytucie było 120 miejsc. 20 z nich przeznaczone było dla córek urzędników rosyjskich. Pozostała setka to uczennice, za które ktoś zapłacił oraz te, za które płaciła Rosja. Oczywiście jak sama nazwa wskazuje – Instytut Panien Szlacheckich – oznaczało to, że wszystkie pensjonariuszki musiały pochodzić z rodzin szlacheckich. Wszystkim zaś zarządzała Rosjanka, a jej pomocnicą miała być osoba miejscowa. Jedna prawosławna, jedna katoliczka.

Mimo, że miejsc było 120, to przy otwarciu w 1841 roku w instytucie znalazły się 24 wychowanki. Zaborca usunął dawne symbole kultury polskiej, jednak do 1863 roku, czyli przez 22 lata wykładany był w instytucie język polski.

Instytutem opiekowała się carowa Maria. W szkole szlacheckie pochodzenie miało znaczenie tylko na początku. Później zaczęto przyjmować także córki urzędników czy wojskowych – tylko rodowitych Rosjan. Instytut miał 3 klasy z dwuletnim nauczaniem. Dopiero w 1903 roku utworzono 7 klas, które trwały rok.

Żeby zostać przyjętą do szkoły – pensjonariuszka musiała zdać egzaminy z modlitw, a także wiedzy o Biblii. Co ciekawe egzaminy z religii były zdawane w zależności od wyznania. Katoliczki po polsku, luteranki po niemiecku zaś prawosławne po rosyjsku. Wszystkie dziewczęta jednak musiały znać język rosyjski – czytać i pisać, a także czytać i pisać po francusku. Nie obyło się też bez wiedzy matematycznej. Każda z wychowanek musiała umieć liczyć do stu oraz odejmować i dodawać do stu. W Instytucie nie przyjmowano chorych dziewcząt. Mile widziana była gra na fortepianie.

W instytucie zaś pensjonariuszki uczyły się takich przedmiotów jak religia, rosyjski, polski, francuski, niemiecki, historia, geografia, matematyka, fizyka, filozofia, kaligrafia i rysunek, higiena, nauki biologiczne dotyczące człowieka, a także pedagogiki, śpiewu, muzyki, gry na fortepianie, robótek ręcznych, gimnastyki. Ponadto dziewczyny uczyły się na temat starożytności oraz kosmosu. Pensjonariuszki miały od 10 do 16 lat.

Instytut Panien Szlacheckich istniał w białostockim pałacu Branickich do 1915 roku. Później I Wojna Światowa zmusiła pensjonariuszki do ewakuacji do Petersburga. W 1918 roku Instytut został rozwiązany.

podlaskie.tv

fot główne: Muzeum Podlaskie w Białymstoku

czwartek, 6 czerwca 2019

Co się działo w Białymstoku po II Wojnie Światowej?

 

   Po II Wojnie Światowej Polska utraciła ziemie wschodnie, a zyskała zachodnie. Dla Białegostoku oznaczało to, że będą miastem przygranicznym z ZSRR. W kraju zaś panuje “demokracja” ludowa. Żadnym krajem jednak nie da się rządzić centralnie, stąd też naturalne jest powstanie administracji terenowej, która będzie odpowiedzialna za odbudowę kraju po wojnie. Białystok w 95 proc. jest kompletnie zniszczony. Pozostały pojedyncze budynki – bazylika mniejsza czy kościół św. Rocha. Pałac Branickich i centrum jest kompletną ruiną. Do Białegostoku przyjechała specjalna komisja, która ogłosiła miesiąc odbudowy miasta. Przede wszystkim mieszkańcy odbudowywali fabryki i inne budynki przemysłowe. Do życia powróciła także elektrownia. W mieście zaczynał się nowy rozdział w kartach historii.

  Jedną z osób, której zawdzięczamy kształt powojennego miasta to Stanisław Bukowski. Architekt i urbanista nadzorował odbudowę Pałacu Branickich, barokowego centrum miasta, Pałacyk Gościnny, budynek Loży Masońskiej (potem książnicy podlaskiej), klasztor Sióstr Miłosierdzia czy też budynek zbrojowni (dawne Archiwum Państwowe). Architekt dopilnował też budowę wielu kamienic w centrum. Czuwał też nad dokończeniem kościoła Świętego Rocha. Za największe dzieło Bukowskiego uznaje się jednak gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR (obecnie wydział historyczny UwB). Kolejne charakterystyczne dla PRL budynki powstawały w latach 50, 60 i 70. Poczta przy ul. Kolejowej oraz “Okrąglak” po drugiej stronie ulicy. Galeriowec, Spodki i dworzec autobusowy PKS. W centrum natomiast pojawiło się “Kino Pokój”, Hotel Cristal, EMPIK, Pedet i Central. Pojawiły się też gmach sądu przy ul. Skłodowskiej, Dom Technika, budynek uniwersytetu “ONZ”, szpital “Gigant”, Filharmonia na Podleśnej oraz pawilony na ul. Akademickiej. Nie można też pominąć stadionu “Gwardii”, który powstał na potrzeby organizacji Dożynek Centralnych, które miały miejsce 1 września 1973 roku.

  Międzyczasie pojawiły się także bloki mieszkalne, które wyrastały między drewnianymi chatami. Do mieszkań sprowadzali się przede wszystkim ludzie z pobliskich miejscowości. Potrzebnych było mnóstwo rąk do pracy w odbudowanych fabrykach. Zaś po poprzednich mieszkańcach zostało tylko wspomnienie. Zamieszkujący Białystok Żydzi zostali spaleni żywcem w synagodze, zamordowani w Getcie lub wywiezieni do obozów koncentracyjnych. W 1939 roku w mieście żyło 107 tys. osób. W 1946 roku powojenne liczenie wykazało 56,7 tys. osób. Liczba ta zaczęła w kolejnych latach rosnąć. Zaś nowi mieszkańcy zamieszkiwali głównie bloki.

  W latach 60. wykonano kolejny spis powszechny, który wykazał, że w Białymstoku mieszka już 120 921 osób. W 1976 roku liczba przekroczyła 200 tys. Zaś w 2017 roku już 297 288 mieszkańców – przeskakując Katowice i zajmując 10 miejsce. Niestety prognozy wskazują, że nie przebijemy już 300 000 mieszkańców. Eksperci obliczyli, że na pewno nie stanie się tak do 2050 roku. W ciągu następnych 10 lat liczba mieszkańców ma spaść w całym województwie podlaskim. W samym Białymstoku tendencja rosnąca ma się utrzymywać 2022 roku. Warto jednak zauważyć, że wiele mieszkańców ucieka na przedmieścia. Za jakiś czas mogą one jednak być włączone do Białegostoku – tak jak kiedyś uczyniono z Dojlidami Górnymi, Zawadami czy Halickimi. Wtedy osiągnięcie magicznych 300 000 mieszkańców będzie możliwe.

podlaskie.tv