sobota, 19 sierpnia 2017

Tuwim w Białymstoku

 
Rodzina  Adeli  Krukowskiej, matki Juliana Tuwima , przed I wojną światową mieszkała właśnie w Białymstoku.
  Nie od rzeczy jest też wspomnieć, że Julian Tuwim biegle znał esperanto! To kolejna nić wiążąca poetę z naszym miastem.
  On sam przyjechał tu dopiero w 1927 roku. Był już uznaną sławą. O grupie skamandrytów wiedzieli przecież wszyscy. Byli oni bowiem ulubieńcami kawiarni i salonów. Ich wiersze słychać było wszędzie. Przyjazd Tuwima do Białegostoku był więc wydarzeniem. Jak zwykle przy tego formatu gwieździe najodpowiedniejszym miejscem na zorganizowanie spotkania był teatr Palace.
Na jego widowni mogło bowiem zasiąść blisko 800 widzów. Za tak dużą salą przemawiało również to, że zapowiedziano tylko jeden występ Tuwima.
  Odbyć się miał we wtorek, 17 maja o godzinie 20. Organizatorzy zapowiadali, że sławny gość odczyta "wiersze liryczne, miłosne, groteskowe i satyryczne. Parodie literackie. Fragmenty poematu Skrzydlaty Złoczyńca. Utwory niedrukowane. Tłumaczenia poetów rosyjskich m. in. wyjątki ze Słowa o pułku Igora, Jeźdźca miedzianego Puszkina, Baumonta, Briusowa, Sołoguba i Obłoku w spodniach Majakowskiego".
  Licząc na sukces kasowy, podkręcono w górę ceny biletów. Najtańsze były po 70 groszy. Na inne imprezy w Palace najtańsze bilety szły po 20-25 groszy.
Ci zaś, którzy chcieli dobrze słyszeć i widzieć poetę musieli zapłacić aż 4 złote. Jeszcze w przeddzień poetyckiego występu zapewniano, że "wieczór autorski znakomitego poety Juliana Tuwima w Białymstoku wywołał tak olbrzymie zainteresowanie, zwłaszcza wśród młodzieży, że bilety są rozchwytywane".
  I gdy wszystko zapowiadało się wspaniale, to we wtorkowy wieczór nastąpiło ogromne rozczarowanie. Na widowni Palace zasiadło zaledwie 25-30 osób. Mimo frekwencyjnego blamażu "słuchacze wynieśli z tego wieczora autorskiego najlepsze wrażenie". Recenzent dodawał, że "wierszy czytane przez p. Tuwima, ich treść, rytm, liryzm i ekspresja wybitnie świadczyli, iż mamy do czynienia z poetą z Bożej łaski". Cóż więc się stało.
  Przyczyną klęski, bo tak trzeba określić to, co wydarzyło się w Palace była nieprzewidziana, a może zbagatelizowana konkurencja. W pobliskim bowiem kinie Apollo, przy ulicy Sienkiewicza 20, tego samego dnia, o tej samej godzinie i też z jednym występem prezentowała się grupa artystów warszawskiej operetki.
  W pierwszej części swego występu prezentowali "szlagier w jednym akcie" pod intrygującym tytułem "Ona ma coś!" Gdzież tam Tuwimowi równać się z tak ekscytującym dziełem. W drugiej części występu warszawiacy zapowiadali "humor, śpiew i tańce". Ta część wieczoru miała też atrakcyjny tytuł: "Nóżki na stół!" W finale tego popisu wykonywano brawurowy numer Felek Pompka.
  To dopiero były prawdziwe atrakcje. Rechocząca publika czuła, że ociera się o wielką sztukę z nie mniej wielkiego świata. Miała w pogardzie poetyckie westchnienia liryczne czy wysublimowane groteski układane dla kawiarnianych snobów.
  Tę kolizję białostockich upodobań na linii Palace - Apollo skwitowano jadowicie. "Są to gusty i gusteczki: jednemu smakują lody malinowe inny woli prosiaka w sosie chrzanowym… Kto lubi wiersze liryczne znanego poety, a kto Nóżki na stół"… Może to właśnie w ten majowy, niezbyt udany wieczór, Julian Tuwim wyrobił sobie melancholijny stosunek do Białegostoku.
  Określił go dokładnie podczas swojego kolejnego pobytu w mieście w lutym 1935 roku. Tym razem publiczność nie zawiodła. Przybyłego na zaproszenie Koła Miłośników Historii Literatury i Sztuki poetę witano i podziwiano tłumnie. Ale i tym razem coś musiało pójść melancholijnie.
  Po wieczorze Jan Glinka prezes Koła, a jednocześnie wybitny białostocki historyk, postanowił, czując się w obowiązku gospodarza, towarzyszyć Tuwimowi w nocnej wędrówce po mieście.
Czasu mieli sporo, bo pociąg do Warszawy odchodził dopiero o 2. w nocy. Panowie zasiedli więc w Ritzu. Dosyć szybko skonstatowali, że jest tu nudno i pusto.
  Przeszli więc do pobliskiego Cafe-Clubu, który mieścił się w Pałacyku Gościnnym przy Kilińskiego. Tu zastali "gaszenie świateł".
  Markotni poszli więc na Rynek Kościuszki do popularnego Akwarium. Tu, jak zauważył Glinka siedziało "parę smętnych postaci".
Widząc to wszystko Tuwim, może też pamiętając pustki w Palace przed siedmiu laty, zwrócił się do Glinki z pytaniem "Wie pan, co to jest melancholia?" i nie czekając na odpowiedź dokończył "To, gdy w lokalu jest więcej personelu niż gości".

 Andrzej Lechowski