Białostoczanie w 1915 roku z trwogą czytali kwietniową "Gazetę Białostocką", która donosiła o nasilających się "napadach niemieckich na Białystok".
Pisano, że "w ciągu paru ostatnich miesięcy aeroplany niemieckie ukazywały się od czasu do czasu nad Białymstokiem i rzucały bomby, które nie wyrządzały zazwyczaj prawie żadnych szkód".
Bardziej szczegółowo opisał te "napady" w 1935 roku białostoczanin Stefan Brzostowski. Wspominał jak to bomba "spadła na ulicy Aleksandrowskiej (Warszawska A.L.) i rozszarpała na kawałki chłopca Cygiepajło, syna dozorcy więziennego".
Jako inne cele lotniczych ataków wymieniał koszary przy Traugutta i jak "pewnej nocy bomba zapaliła fabrykę Machaja" przy Św. Rocha.
"Innej nocy huk straszny obudził całą dzielnicę w pobliżu dworca kolejowego. Niemcy wiedząc od szpiegów o transporcie amunicji jaki załadowany był na stacji, bombą z cepelina trafili w wagon, czem spowodowali wybuch".
Ale najbardziej dramatyczne wydarzenia miały miejsce 20 kwietnia 1915 roku.
Tego dnia "Niemcy urządzili na bezbronne miasto napad powietrzny na większą skalę.
Dnia tego ukazała się nad miastem cała flotylla aeroplanów w liczbie 10 i rzuciła z górą półtorej setki bomb, które zabiły 18 i pokaleczyły 34 osoby.W dwóch miejscach od wybuchu bomb powstał pożar, który strawił 9 domów".
Ten sam dzień tak natomiast opisał Brzostowski. "Mglistym chłodnym rankiem, tuż przed godziną 8- mą rano ukazała się nad miastem niemiecka eskadra lotnicza licząca 15 samolotów. Rozpoczęła się krwawa masakra bombowa. W różnych punktach miasta wybuchło pięć pożarów. Przerażeni ludzie chowali się do suteryn i piwnic. Śmiałkowie, którzy odważyli się opuścić ochronne mury narażali się na śmierć lub kalectwo. Zniszczenia spowodowane napowietrznym atakiem Niemców były ogromne".
Po tym tragicznym nalocie w następnych dniach Białystok był celem regularnych ataków lotniczych.Pisano, że "dnia 25 kwietnia o godz. 3 rano nad miastem unosił się olbrzymi sterowiec Zeppelin i rzucał bomby. Ogółem rzucił 6 ciężkich i kilkanaście lżejszych bomb, które szkód wielkich nie wyrządziły, gdyż spadły przeważnie na puste miejsca. Z ludzi nie ucierpiał nikt".
Bywało też i tak, że "w czwartek o godz. 7 rano nad miastem przeleciał aeroplan niemiecki nie rzuciwszy ani jednej bomby". Niemniej każde pojawienie się Niemców nad Białymstokiem wywoływało przerażenie. Miasto zaczął paraliżować strach tym większy, że naloty zaczęły się też nocami.
Władze wojskowe zarządziły wyłączanie światła w całym mieście.
Tak było "we wtorek d. 21 kwietnia (4 maja) o godz. 11 wiecz. W całym mieście pogaszono światło na ulicach i w mieszkaniach, ponieważ władze otrzymały wiadomość o zbliżaniu się zeppelinów".
Odniosło to skutek, bo "noc minęła spokojnie".
Na przełomie kwietnia i maja naloty były niemal codziennie. Często ich efektem był lakoniczny komunikat, że "nad miastem przeleciał aeroplan niemiecki. Bomb nie rzucał".
Ale było też i tak jak "we czwartek dnia 30 kwietnia o godz. 7-ej rano aeroplan niemiecki rzucił bombę. Bomba pokaleczyła trzy osoby".
W związku z nasilającymi się atakami stacjonująca w mieście artyleria rozpoczęła ostrzeliwanie nieprzyjaciela. Pierwszy komunikat o takiej akcji mamy z początku maja 1915 roku. "W poniedziałek 4 o godz. 11- ej rano aeroplan niemiecki rzucił przy ulicy Częstochowskiej bombę, która szkód wielkich nie wyrządziła.
Przywitany wystrzałami armatniemi latawiec czem prędzej umknął".
Celem tego nalotu były właśnie koszary artyleryjskie, które znajdowały się w tym rejonie miasta.
O kolejnej skutecznej obronie pisano 25 maja, gdy "o godzinie 6 i pół rano nad Białymstokiem ukazał się aeroplan niemiecki. Przywitany wystrzałami armatniemi latawiec zmuszony był do ratowania się ucieczką. Bomb nie rzucał". Podczas nocnych nalotów włączano specjalne potężne reflektory, które wyszukiwały na niebie nieprzyjaciela. Pojawianie się niemieckich samolotów i huk wystrzałów armatnich wywoływał panikę wśród ludności.
Pisano, że "latawiec niemiecki ukazał się nad Białymstokiem d. 12 czerwca o godzinie 7 wieczorem. Przywitany strzałami armatniemi latawiec czem prędzej umknął. Bomb nie rzucał. Ogród miejski i ulice przepełnione z powodu soboty Żydami, przy pierwszym huku wystrzałów opustoszały".
W kolejnych dniach czerwca obrona przeciwlotnicza mogła zapisać jako swój sukces odstraszanie niemieckich lotników. Każde pojawienie się nad miastem aeroplanu czy sterowca natychmiast powodowało artyleryjski ostrzał, który opisywano jako "przywitanie wystrzałami armatniemi" bądź, że gdy nad miastem "pojawiał się latawiec", to "znów strzelano doń z armat".
O celności rosyjskich artylerzystów nic dobrego jednak powiedzieć nie można. Nie odnotowano ani jednego zestrzelenia "latawca".
Niemieccy lotnicy wiedząc o tej obronie zaczęli przelatywać nad Białymstokiem "na bardzo znacznej wysokości". Jednak samo już pojawienie się nad miastem "latawca" stanowiło zagrożenie bombardowaniem, choć najczęściej komunikat kończył się stwierdzeniem "bomb nie rzucał".
Białostoczanie byli przytłoczeni tą sytuacją. Odnotowywano każde pojawienie się niemieckich samolotów, ale też liczono ile razy rosyjskie armaty do nich strzelały. "W środę d. 7 lipca o godz. 5 m. 15 rano na znacznej wysokości ukazał się latawiec niemiecki.
Dano doń 12 strzałów z armat. Latawiec umknął. Bomb nie rzucał".
Wieczorem tego samego dnia strzelano ponownie.
Następnego dnia o 4 rano białostoczan znów obudziły armatnie wystrzały. Grozę tego spektaklu rozgrywanego na białostockim niebie oddaje doskonale opis tego co wydarzyło się w nocy z 3-4 sierpnia. "Z poniedziałku na wtorek o godzinie 1-ej m. 45 po północy zjawił się nad miastem naszym sterowiec niemiecki systemu Zeppelin.
Była prześliczna noc księżycowa. Większość mieszkańców już spoczywała w błogim śnie, gdy spod gwieździstego stropu niebios rozległ się złowieszczy szum motoru i jednocześnie ukazało się na tle błękitu ciemne cygaro. Miasto oświetlone było jedynie blaskiem księżycowym. Elektryczność zgaszono już o godz. 12-ej. Niepożądanego gościa przywitano wystrzałami z armat. Szrapnele jeden za drugim pękały zda się tuż koło niego, lecz Zeppelin zdołał umknąć zrzuciwszy przedtem 12 pocisków, z których 5 zapalających. Pociski nie wyrządziły wielkiej szkody. Ofiar w ludziach nie było. Pośrednią ofiarą sterowca stała się 52 letnia Reizla mieszkająca przy ulicy Sołdackiej w d. Geldberga. Usłyszawszy huk wybuchów R. przeraziła się tak okropnie, że dostała ataku sercowego i po paru minutach wyzionęła ducha. Inna zaś kobieta z przestrachu poroniła".
Kurier Poranny