sobota, 19 sierpnia 2017

Przedwojenny złodziejaszek

  Przedwojennych złodziejaszków białostockich interesowało wszystko, co można było tylko ukraść. Trafiały się im łupy warte zachodu, ale też i całkowicie dziwaczne. Tutaj będzie więcej o tych ostatnich.
  Zawsze powodzeniem złodziei, zwłaszcza tych drobniejszych , cieszyła się odzież, papierosy i żywność. Zwłaszcza w pierwszych latach powojennych, kiedy to na rynku był deficyt tych towarów.
Oto np. latem 1922 roku kilku śmiałków w biały dzień dostało się do pokoju zajmowanego przez statetecznego urzędnika kolei. Adres - Kraszewskiego 11. Wynieśli stamtąd bez przeszkód nowy surdut, dwa garnitury, a na dodatek kilka par niezdeptanych jeszcze butów. Zrobili to tak zręcznie, że sąsiedzi zza ściany niczego nie słyszeli.
  Cofnijmy się jednak do roku 1919. Chanajkowskim spryciarzom bardziej opłacała się robótka, którą wykonali 8 maja o godz. 4 nad ranem. Włamali się wówczas do składu kupca Jezierskiego przy ul. Nowy Świat i wytargali stamtąd 4 ogromne paki papierosów o wartości 40 tys. marek.
  Jeśli idzie o kradzież żywności przykładem niech będzie historia Władysława Wasilewskiego (Charkowska 1). Lipcowego dnia został on zatrzymany przez policjanta, na ul. Żydowskiej z dużym workiem na plecach. W środku był nóż, który sprytny złodziejaszek podwędził na dworcu towarowym przy ul. Poleskiej. A teraz przegląd innych, dziwaczniejszych kradzieży.
  W 1923 roku okradziono koszary im. gen. Józefa Bema. Opryszki nie dostali się oczywiście do garnizonowej kasy, ale zadowolili się deskami i żelaznymi prętami z wojskowego ogrodzenia.
  Rok później prasa białostocka pisała o dużej partii herbaty, którą sprowadził do miasta kupiec Boksztajn, a która zniknęła z jego kantoru w tajemniczych okolicznościach. Może wyjaśnił to Iron Kaufman, stróż przy bocznicy żydowskiej na ul. Ciemnej, na której strychu policja odnalazła część złodziejskiego łupu.
  W 1925 roku pozbawieni zupełnie skrupułów złodzieje okradli ochronkę św. Wincentego a'Paulo przy ul. Legionowej. Biedna dziatwa straciła koc i prześcieradła.
Agenci policyjni trafili na trop sprawców, a ci mieli czego się wstydzić w sądzie. W czerwcu 1927 roku Dziennik Białostocki donosił o kolejnym "radio-złodziejstwie". Rzeczywiście kradzieże aparatów radiowych przybrały w tym czasie niespotykane rozmiary.
  Tym razem swoją własność stracił Stanisław Chrzanowski z ul. Słonimskiej. Poza radiem jednak nic nie zginęło, tym faktem zdziwieni byli nawet prowadzący śledztwo z EUS. Na początku lat 30. buszował z kolei w Białymstoku iście zapiekły meloman. Kradł płyty gramofonowe. W maju 1932 roku p. Aron Szwarc , mieszkający przy ul. Marszałka Piłsudskiego, stracił 30 melodyjnych krążków, które sprowadził nie tak dawno aż z Paryża. Z kolei rok później miało miejsce włamanie do sklepu muzycznego, prowadzonego przez Macieja Rybickiego przy ulicy Kilińskiego 12.
  Złodzieje wynieśli 240 płyt gramofonowych, a do tego skrzypce i mandolinę. Latem białostockie gospodynie nagminnie zajmowały się smażeniem konfitur i przygotowywaniem weków na zimę. W 1935 roku złodziejaszki dokonali przemyślnie robótki w piwnicy Berka Korka. Ogołocili ją ze wszystkich słoików. O pomoc w tej kradzieży policja podejrzewała pomoc domową Anastazję Stepaniuk.
  Koniec przedwojnia pod względem rozmaitości złodziejskich wyczynów na bruku białostockim był także bardzo ciekawy. Oto Aleksander Kuleszyński ze wsi Jurowce zgłosił na policję swoją stratę. Był nią ni mniej ni więcej 166-kilogramowy wieprz, który zginął z furmanki jadącej na Sienny Rynek. Włościanin mógł dostać za niego grubo ponad 100 złotych. Znacznie mniejszą stratę poniósł w czerwcu 1939 roku Lejba Gelberg, pomieszkujący przy ul. Mickiewicza. Był on znanym w okolicy gołębiarzem. Jego rasowe ptaki fruwały wszędzie. Pewnego ranka w gołębniku zabrakło aż 17 sztuk szczególnie cennych winerków. Stratę wyceniono na 25 złotych. Szukanie sprawców tej kradzieży było daremne. Cały przedwojenny Białystok oblatany był gołębim bractwem.

 Włodzimierz Jarmolik