piątek, 6 kwietnia 2018

Mam pański weksel, płatny dzisiaj

 

  I znowu będzie o pieriepałkach z wekslami, bo tych w handlującym, przedwojennym Białymstoku nie brakowało. Powiadano wtedy w sferach mających do czynienia z interesami, że żona i weksel zawsze wracają. Żona wracała zwykle prawdziwa, choć nadużyta, a weksel najczęściej fałszywy, choć wykorzystany.
  Zacznijmy od obrazka z natury, który ukazał się na łamach popularnego Prożektora. Był rok 1929. "Biuro znanego przemysłowca. Szefa nie ma, jest chory. Zastępuje go syn. W biurze zjawia się starszy subiekt innego przedsiębiorstwa z tej samej ulicy. Czeka pół godziny, nim staje przed obliczem fabrykanckiego synalka: Co pan chcesz? - pada groźne pytanie. - Mam pański weksel, płatny dzisiaj! - Papa jest krank i nic z tego nie będzie!
- Co znaczy nie będzie? To jest żadna odpowiedź! Pański papa jest dzisiaj chory, a jutro pański papa może wyjechać do jakiegoś badu i będzie tam kilka miesięcy, to co będzie z wekslem? - Proszę tu dużo nie gadać. - Dlaczego? - Dlatego, że ja pana uważam tylko za stróża. - Jeśli pan mnie uważa za stróża, to i ja pana mogę uważać za stróża. - Mach cu di morde! Inaczej ja każę woźnemu wyrzucić pana stąd natychmiast. Ignac, wybrasit jemu! We drzwiach ukazuje się groźny Ignac. Interesant mocno wkurzony mówi: Jeśli pan rozkazuje mnie wyrzucić, to dopiero ja będę wiedział, że pan jest tu zwyczajnym wikidajłem. Fabrykant Fils podchodzi do interesanta i daje mu w pysk. Giewałt... skandal. Ignac wyrzuca subiekta z wekslem za drzwi. Sprawa załatwiona!"
  A teraz już o wekslach fałszywych. Również w 1929 r. ukazały się w Białymstoku w obiegu weksle z żyrem firmy Cytron z Supraśla. Kiedy pierwszy weksel został oprotestowany, jego posiadacz zwrócił się do żyranta o wykupienie trefnego kwitu.
  Okazało się wówczas, że podpis akceptanta, jak i żyro są sfałszowane. Wiadomość rozniosła się błyskawicznie po białostockiej giełdzie. I oto pewnego dnia na ul. Giełdowej zatrzymano osobnika, który usiłował wcisnąć 3 weksle asekurowane przez firmę Cytron. Po jego zatrzymaniu, okazał się nim Józef Chomczyk, mieszkaniec Supraśla. Policja szybko ustaliła, że osobiście podrabiał owe weksle, zaś puszczać je w obieg pomagała cała rodzinka.
  Za weksle te nabyte zostały kamasze w firmie Dobrobut oraz inne zakupy w szeregu białostockich sklepach. Ustalenie szczegółów działalności hochsztaplerskiej gromadki trwało długo. Na początku 1931 r. przed Sądem Okręgowym odbył się proces familii Chomczyków. Na ławie oskarżonych, obok fałszerza weksli Józefa, zasiedli: brat Mikołaj z żoną Lidią i szwagier Aleksander Kłusiewicz. Wyrok zapadł bardzo szybko - 1,5 roku, rok i rok. Bratowa Chomczyka oraz matka zostały uniewinnione. Z kolei w 1936 r. przed surowym obliczem sądowym stanął były sekretarz parafii św. Rocha, Stanisław Słobodzki, także oskarżony o sfałszowanie szeregu weksli właściciela składu aptecznego Stefana Sulikowskiego.
  Wszystko zaczęło się pod koniec 1932 r., kiedy to Słobodzki w czasie trwającego kryzysu, podjął decyzję o budowie domu. Znalazł się w trudnościach finansowych. Zwrócił się więc do znajomego aptekarza z ul. Dąbrowskiego 2, Stefana Sulikowskiego z prośbą o podżyrowanie kilku weksli. Ten nie odmówił. Tymczasem sekretarz parafialny coraz bardziej brnął w długi. Znowu poprosił znajomka o podżyrowanie dalszych weksli. Ten okazał się życzliwość, ale i nieroztropność, zgodził się.
  Kiedy jednak w obiegu znalazła się większa ilość weksli z żyrem Sulikowskiego, a Słobodzki znowu nagabywał go o ratunek, spotkał się ze zdecydowaną odprawą. Co zatem zrobił pechowy budowniczy domu? Zaczął podrabiać podpis aptekarza na swoich wekslach. Ten dowiedział się o tej mistyfikacji, lecz nie chciał początkowo nic z tym zrobić.   Dopiero kiedy zaczął być nawiedzany przez posiadaczy fałszywych walorów, zdecydował się złożyć zawiadomienie do prokuratury.
  Na rozprawie sądowej Słobodzki przyznał się co prawda do podrabiania podpisu, twierdził, że czynił to za wiedzą Sulikowskiego. Bo to przecież aptekarz namówił go do budowy feralnego domu, przyczyny jego finansowego krachu. Sąd nie podzielił argumentów Słobodzkiego. Dostał 1,5 roku więzienia i tylko amnestia złagodziła nieco ten wyrok.

Włodzimierz Jarmolik