piątek, 6 kwietnia 2018

Tragiczny koniec Szymka Blausteina

 

   Na przełomie XIX i XX stulecia opuścił chyłkiem Białystok kilkunastoletni wyrostek, Szymek Blaustein. Może wmieszał się w którąś z licznych podówczas awantur partyjnych albo też w hecę z carskim stójkowym - nie wiadomo.
  Bez grosza dotarł do Warszawy. Tutaj zapracował na bilet kolejowy do Berlina. Harując w garkuchni zarobił na drogę do Rotterdamu. Interesował go zwłaszcza tamtejszy port, okno Europy na cały świat. Długo nikt w Białymstoku nie wiedział, co się dalej działo z młodym Blausteinem. Aż wreszcie objawił się on w Afryce Południowej w szeregach awanturników, którzy pod auspicjami Anglików, zwycięskich w wojnie z Burami, rozdrapywali rządowe działki na złoto- i diamentonośnych polach. Białostoczanin nie dokopał się wymarzonych skarbów, ale zbudował za to na swoim terenie drewniany barak i otworzył w nim pierwszy w okolicy bar.
  Pomysł był dobry. Pomogły Szymkowi doświadczenia berlińskie. W barze zawsze było pełno fartownych górników. Były też draki i strzelaniny. Obrotny barman potrafił jednak dogadać się z miejscową policją. Przymykała ona oczy na bójki i trupy.
  Południowy zakątek Afryki zapełniał się coraz bardziej przybyszami z Europy. Obok złota i diamentów odkryto tam również bogate pokłady węgla. A Blaustein zakładał coraz nowe bary i zwiększał swoje dochody. Gdy zaczęło robić się mu za ciasno w Rodezji, za zgodą władz zmienił nazwisko na, nomen omen, Barman i przeniósł się do Konga belgijskiego. Tutaj wziął się do handlu z krajowcami i to na olbrzymią skalę. Cały kraj pokryły jego faktoria, pracujący dla niego agenci dysponowali zawsze dużym kapitałem.
  Nikt nie mógł wytrzymać konkurencji z firmą Barmana. Wkrótce eksbiałostoczanin był już właścicielem rozległych plantacji bawełny. Surowiec ten eksportował do Europy. W tym celu utworzył własną flotę handlową. Po kilkunastu latach, kiedy obrzydły mu afrykańskie upały, zlikwidował swoje kongijskie interesy i z całym, olbrzymim majątkiem wrócił na Stary Kontynent.
  Osiadł w Brukseli. Ponieważ nie mógł żyć bezczynnie, założył tu bank zajmujący się finansowaniem nowych przedsiębiorstw kolonialnych. W Brukseli przypomniał sobie też, że zostawił kiedyś w Białymstoku liczną rodzinę. Odwiedził więc swoją niepodległą już ojczyznę, pospacerował po ulicach rodzinnego miasta i choć nie ulokował tu nic ze swojego bogactwa, zabrał do Brukseli młodszego brata. Uczynił go ważną figurą w swoim banku, zapewniając udział w zyskach.
  Tymczasem w osieroconym przez Barmana Kongu powstało wiele małych przedsiębiorstw, prowadzących nadal handel z tubylcami. Lecz nie było to już to, co za dawnych czasów. Barman postanowił powrócić, chociaż w małym stopniu, do kongijskich interesów. Tak powstała firma "Papageo", w którą brukselski bank zainwestował cały milion franków.
  Pod koniec 1930 r. prezes Barman otrzymał od dyrektora "Papageo", Cypryjczyka Georghiona, alarmującą depeszę. Koniunktura w handlu załamała się, powstały duże straty, potrzebny jest kolejny zastrzyk gotówki. Barman szybko oszacował wszystkie za i przeciw otrzymanej informacji, rozważył trendy światowe, nieco uwagi poświęcił osobie dyrektora "Papageo" i odtelegrafował: dalszego finansowania nie będzie!
  Chociaż natarczywe depesze przychodziły jeszcze przez następnych kilka tygodni, prezes Barman wrzucał je beznamiętnie do kosza. Kiedy korespondencja ustała, odetchnął z ulgą. Nie wiedział tylko, czy feralna firma wygrzebała się z tarapatów, czy też pogrążyła się całkowicie i została zlikwidowana.
  3 stycznia 1931 r. około południa Szymon Barman, jak zwykle zasiadł za swoim imponującym biurkiem w brukselskim banku. W pewnym momencie, bez zwyczajowej zapowiedzi, do jego gabinetu wszedł elegancki mężczyzna. Barman rozpoznał w nim dyrektora Georghiona. Kiedy godzinę później zamówiony szofer przyjechał po szefa, zastał w pokoju na podłodze dwa trupy.
  Jak ustaliła policja belgijska, krewki Cypryjczyk strzelił trzy razy w plecy swojego pryncypała, a potem popełnił samobójstwo. Tak skończył żywot bogacz Szymon Blaustein-Barman, który opuścił niegdyś Białystok bez grosza przy duszy.

Włodzimierz Jarmolik