czwartek, 26 kwietnia 2018
Białostoczanie lubili się bawić
Bawiono się często. Najważniejszy był bal karnawałowy organizowany co roku pod patronatem wojewody w pałacu Branickich, gdzie mieściła się siedziba urzędu wojewódzkiego.
Tańczy Resursa Obywatelska, tańczy Ognisko Kolejowe, tańczy B.O.S.O, tańczą Oaza i Versal. W podrygach modnej rumby unosi się młodzież szkolna i absolwenci, tanguje T-wo nauczycieli, tańczy Sokół, tańczy Strzelec, szloz-foksują „kolejarze i wykolejarze”.
To prztyczek szyderczego redaktora z międzywojennej prasy, ale faktycznie Białystok tamtych lat lubił się bawić. W publikacji „Na wschód od Paryża i Warszawy był modny Białystok” autorstwa Jolanty Szczygieł- Rogowskiej, Marty Pietruszko i Wojciecha Bokłago, z której pochodzi ten cytat, a którą omawialiśmy jakiś czas temu, pełno jest ciekawostek związanych z balami i zabawami. A że przed nami Sylwester i karnawał, to sięgamy po te miłe wspomnienia, by pozostać w tanecznym klimacie.
Bawiono się często. Najważniejszy był bal karnawałowy organizowany co roku pod patronatem wojewody w pałacu Branickich, gdzie mieściła się siedziba urzędu wojewódzkiego. Udział w takim balu był swego rodzaju nobilitacją, bo zapraszano najlepsze towarzystwo z miasta i regionu. W lutym 1927 r. urządzono bal, podczas którego zbierano pieniądze na budowę lotniska w okolicach Białegostoku. Na parkiecie do poloneza stanęło 185 par. A gości łącznie było około 600. Specjalnie z Ełku (ówczesne Prusy Wschodnie) zjechał konsul Rzeczypospolitej , a z Wilna Juliusz Osterwa, dyrektor i legenda teatru Reduta - donosiła białostocka prasa. Licznie zaprezentowało się ziemiaństwo (m.in. hrabiowie H. Ciecierski i M. Skrzyński) oraz miejscowe fabrykaństwo (Beckerowie, Cytronowie, W. Hasbach z Dojlid, Markussowie, Tryllingowie).
Sale pałacu Branickich zostały wykwintnie udekorowano. „Wielkiej sali nadano koloryt zimowy, wzrok szczególnie ściągały artystyczne witraże, których motywem były sceny lotnicze oraz lampiony wśród padającego śniegu. Natomiast boczne pokoje zamieniono na zaciszne i przytulne gniazda w stylu mauretańskim”. Był nawet taniec specjalnie przygotowany przez parę tancerzy nawiązujący do lotu samolotem. Bawiono się wyśmienicie, aż do godziny dziewiątej rano. Jak przystało na tradycję bal zakończył biały walc. Pałac Branickich swoją wielkością i atmosferą dawał duże pole do popisu organizatorom. W 1936 r. na pożegnanie karnawału pojawiły się „gąszcze wodorostów morskich, złotych rybek, syren śpiewających i żarłocznych rekinów”.
Lata dwudzieste, lata trzydzieste to czas różnych maskarad. Bardzo popularne były bale kostiumowe w karnawale. Stroje z epoki, wymyślne maski i maseczki, Białystok szalał, jeśli chodzi o przebieranie się. Najbardziej popularne bale kostiumowe organizowało niemieckie Towarzystwo Kulturalno-Sportowe Helios w swoim klubie przy ul. Warszawskiej. Można było spotkać Pata i Patachona (popularnych wówczas komików), Napoleona, Czerkisa (generał rosyjski); clownów, Cyganów, myśliwych, nie brakowało także aniołów i diabłów.
Bale wówczas bardzo często miały charakter charytatywny. Zabawa taneczna była świetnym pretekstem dla różnych organizacji dobroczynnych, których wiele wówczas działało w mieście, aby przy okazji zebrać pieniądze czy to na biedne dzieci, sieroty podrzutki, jak określano dzieci porzucone przez rodziców, czy ogólnie na pomoc najuboższym. Tu warto zauważyć, że białostoczanki znały umiar. W 1927 roku, kiedy Białystok dotknął kryzys gospodarczy, to panie zdecydowały, że wystąpią w strojach zeszłorocznych, absolutnie żadna nie mogła pojawić się na balu w nowej kreacji. Chciały pokazać, że oszczędzają i pragną zebrać jak najwięcej pieniędzy.
Prasa chętnie rozpisywała się o choinkach organizowanych dla najuboższych dzieci przez panią wojewodzinę czy panią prezydentową. Pierwsze damy Białegostoku mocno angażowały się w działalność dobroczynną. Dzieci inteligencji urzędniczej, jak i władz miejskich, dając dobry przykład, przygotowywały występy. Zbierano pieniądze, szykowano paczki, przychodził Mikołaj, ruch choinkowy przed wojną był bardzo rozwinięty.
Bal wymagał odpowiedniej oprawy, więc jeszcze parę opisów strojnych kreacji. „W latach 20. zamożne białostoczanki orientowały się w najświeższych trendach i wiedziały, że suknia wieczorowa powinna w ogólnym zarysie, długości przypominać suknie dzienne, ale materiały i detale to już zupełnie inna historia - czytamy w książce „Na wschód od Paryża i Warszawy był modny Białystok”. Królowały lśniące i matowe jedwabie w jednolitych kolorach: czarnym, białym, ale też czerwonym, zielonym. Proste krótkie fasony w formie pozbawionej talii koszulki ozdabiały błyszczące naszycia z koralików. Toalety wieczorowe w przeciwieństwie do popołudniowych pozbawione były rękawów i miały głębsze dekolty, często sięgające niemal pasa dekolty na plecach.
Wraz z wejściem w lata 30. suknie balowe ponownie wydłużyły długość a na przyjęciach po godz. 20 musiały już sięgać do ziemi. Talia wróciła na swoje miejsce, a proste, geometryczne i błyszczące naszycia zastąpiły wszechobecne pieniste falbany; przy rękawach, dekolcie, brzegu sukni, przy wszelkich rozcięciach i wstawkach. Zdarzały się, co wcześniej było nie do pomyślenia, suknie w kwiaty. Na balach konkurowały dwie modne linie: linia syreny - obcisła w bajecznie błyszczącej złotej lub srebrnej lamy, szyta często ze skosu, często z trenem oraz linia krynolinki: dołem rozszerzana, z dużą ilością falban, dziewczęco biała.
Panowie chętnie w smokingach. Smoking uszyty był z czarnej wełny z jedwabnymi klapami, spodnie ozdabiano pojedynczym lampasem.
Do tego najlepsza była koszula frakowa, czyli z krochmalonym gorsem, sztywnym kołnierzykiem z ząbkami oraz spinkami zamiast guzików. Stroju dopełniała czarna lub ciemna kamizelka i czarna mucha, chociaż dla podniesienia rangi stroju czasem wkładano do smokingu białą muchę - frakową i lakierki. Okryciem wierzchnim dla takiego stroju był ciemny płaszcz dyplomatka, biały szal i melonik, ewentualnie homburgu”.
A co tańczono? „W 1927 r. jedynym królem sal balowych, jak pisano - tancbud i pląsasal - był charleston. Prasa określała go jako „haniebny stygmat naszej degeneracji, produkt nowoczesnej anemii, nabytej za czasów wojny światowej, powrót do dzikości. To nie taniec, to kwintesencja miłości w pozycji pionowej” (!). Natomiast karnawał 1928 r. zapowiadał całkowite szaleństwo w postaci bibi -dżibi, o którym pisano, że „jest najniebezpieczniejszym konkurentem charlstona, podobny do niego w ogólnej strukturze, ale odznacza się większą jeszcze dzikością”. A i był jeszcze taniec budapest, który łączył czardasza z bluesem. „W 1932 r. królowała rumba. W sezonie zimowym 1939 r. wygrażano sobie figlarnie palcem, pary tańczyły lambeth walk, nazywany również szkocka polką”. A potem wybuchła wojna i skończyły się bale.
Alicja Zielińska