czwartek, 17 sierpnia 2017

Szczury w hotelu


  W międzywojennym Białymstoku plagą hoteli byli złodzieje, których określano mianem szczurów. Złodziejska szczurza epidemia w białostockich hotelach rozwinęła się szczególnie mocno w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości. W 1922 r.
  "Dziennik Białostocki" tak oto pisał: "Coraz więcej zdarza się kradzieży w hotelach. Właściciele hoteli winni dołożyć starań, by temu procederowi skutecznie zapobiec, gdyż za kradzieże powyższe są odpowiedzialni w pierwszym rzędzie oni sami".
Kampania prasowa przeciwko złodziejom nie okazała się jednak najlepszym na nich sposobem. Z hotelowych numerów nadal znikały rzeczy gości, a także wyposażenie lokali.
  Najwięcej szczurów hotelowych grasowało rzecz jasna w tańszych i podlejszych domach noclegowych. Mogli tam działać w miarę bezpiecznie, nie indagowani wcale przez nieliczny personel. Na początku lat 20. Szczególnie wiele przypadków okradzenia gości zdarzało się w hotelu "Wiktoria". Tam właśnie m.in. panna Anna Wesołowska z Grodna straciła całą swoją gotówkę - 500 tys. marek (miało to miejsce jeszcze przed reformą monetarną Władysława Grabskiego), zaś niejaki Abram Słucki, obywatel miasta Równo, pożegnał się ze swoim, odświętnym garniturem wartości ok. 10 milionów marek.
  Kradzieży dokonywano co i rusz w Hotelu Ostrowskiego. Gościom znikała garderoba, walizki, torby i portfele. Ekspozytura Urzędu Śledczego podejrzewała obsługę. Wywiadowcy policyjni szczególnie bacznie przyglądali się tamtejszym portierom, ginęły bowiem rzeczy im bezpośrednio powierzane. Złapano także szajkę złodziejaszków z miasta, która miała swoje ciemne układy z jedną z kuchennych pomywaczek.
  Pouczającą przygodę przeżył natomiast niejaki Napoleon Zaleski, który zatrzymał się na kilka dni w białostockim hotelu Palace. Pewnego razu, po powrocie do miasta, oddał on odźwiernemu do oczyszczenia kamasze. Gdy po godzinie wstąpił do dyżurki buty zniknęły. Ale to nie koniec. W czasie, kiedy on szukał jednego złodzieja, inny (a może ten sam) skradł mu z wieszaka marynarkę i spodnie.
  Z kolei jedna z zuchwalszych kradzieży hotelowych zdarzyła się w 1935 r. w Bristolu. Zatrzymała się w nim trójka Żydów z Palestyny. Jako przezorni ludzie wszystkie pieniądze, wartościowe przedmioty i dokumenty trzymali zawsze przy sobie, zaś w nocy - pod poduszką. Znalazł się jednak śmiałek, który postanowił dobrać się do tych skarbów. Gdy obywatele Palestyny smacznie spali, zakradł się do ich pokoju i zaczął myszkować. Udało mu się nawet wyciągnąć spod jednej z poduszki portfel oraz kartę okrętową. Choć zachowywał się cicho niczym kot, obudził innego śpiącego. Ten podniósł alarm. Złodziej zdołał wybiec na korytarz, ale tam został schwytany. Pechowym szniferem był 20-letni Szepel Ajzenberg, który na koncie już kilka takich akcji.
  Zdecydowanie najmniej szczurów zagnieżdżało się w hotelu Ritz. Żeby w nim działać, trzeba było mieć, zgodnie z poziomem lokalu, co najmniej przyzwoity wygląd i sporą klasę. O jednej wszak aferze warto przypomnieć. Była nią kradzież cennej broszy należącej do przed siłacza cyrkowego Zygmunta Breitbarta.
  W 1925 r. do Białegostoku przybył ze stolicy Cyrk Braci Staniewskich. W jego programie znajdowały się także popisy popularnego  atlety, najsilniejszego człowieka swiata  który cieszył się powodzeniem (ze względu na swoje pochodzenie) zwłaszcza u ludności żydowskiej.
  Na dworcu witały go tłumy ludzi. Byli rabini i orkiestra. A bohater cyrkowych występów otrzymał w Ritzu najlepszy apartament. I oto 23 kwietnia stała się rzecz przykra.
Kiedy siłacz występował na arenie, z szuflady w jego hotelowym pokoju zniknęła pamiątkowa, złota brosza wysadzana drogimi kamieniami. Pomimo starań policja nie odnalazła straty, zaś rozżalony Breitbart już nigdy nie przyjechał do Białegostoku rwać łańcuchy i podrzucać wielokilogramowe ciężary.

Włodzimierz Jarmolik