Według faktów przedstawionych w kronice kryminalnej Dziennika Białostockiego historia ta wydarzyła się jesienią 1927 r. Pewnego, ciepłego jeszcze październikowego dnia, tuż przed południem, do kancelarii białostockiej Ekspozytury Urzędu Śledczego przy ul. Warszawskiej 6 wszedł mocno pobudzony jegomość. Dyżurującemu policjantowi przedstawił się jako Szloma Mełamed, szanowany współwłaściciel kinematografu w Bielsku Podlaskim. Następnie, niemal płacząc i z wyrazistą gestykulacją oznajmił o stracie 300 dolarów, które, przed niespełna godziną, wyłudzili od niego dwaj nieznani mu bliżej mężczyźni.
Siedzący za biurkiem policjant poprosił o szczegóły. Opowieść Mełameda musiała być długa i barwna, do protokołu trafiło jednak tylko jej streszczenie. Oto co według słów prowincjonalnego przedsiębiorcy kinowego przytrafiło się mu w stolicy województwa.
Do Białegostoku Szloma Mełamed przybył w ważnych sprawach osobistych. Po ich uregulowaniu, mając jeszcze nieco czasu do odjazdu pociągu, postanowił dowiedzieć się o aktualny kurs dolara. Miał przy sobie kilka banknotów z podobiznami prezydentów Stanów Zjednoczonych i chciał zamienić je korzystnie na bardziej potrzebne mu w tym momencie złotówki. Gdzie najlepiej było przeprowadzić taką operację? Oczywiście na ul. Giełdowej, na której stale urzędowali miejscowi, pokątni waluciarze.
Już na samym rogu Lipowej i Giełdowej Mełameda Szloma zaczepił schludnie odziany młody człowiek z kozią bródką. Dopytywał się o dewizy. Szloma otwarcie przyznał, że ma do wymiany 300 „zielonych”. Młodzieniec natychmiast zaoferował ułatwienie kontaktu z właściwą osobą. Właściciel kina po chwili wahania zgodził się na propozycję uprzejmego waluciarza. Poszli więc razem Lipową i dotarli do ul. Suraskiej. We wskazanej przez przewodnika bramie czekał już inny mężczyzna o dosyć przyjemnej powierzchowności. Ten od razu przystąpił do rzeczy. Najpierw dokładnie, jakby bał się oszustwa, obejrzał proponowane dolary, po czym włożył je do wyciągniętej z palta koperty i schował. Z drugiej kieszeni wydobył portfel i zaczął wyjmować polskie pieniądze. Niestety okazało się niebawem, że ma ich za mało. Przepraszając za swoje roztargnienie mężczyzna z bramy zwrócił Szlomie Mełamedowi kopertę z jego dolarami i prosząc o chwilę cierpliwości, udał się do pobliskiego domu po brakującą kwotę. Kiedy minęło pół godziny, a ten nie wracał, zniecierpliwiony kinowiec zrezygnował z dalszego czekania.
Tknięty jednak dziwnym przeczuciem rozerwał trzymaną wciąż w ręku kopertę. Zamiast dolarów znalazł w niej równo pocięte kawałki papieru. Zrozumiał, że padł ofiarą kantu i czym prędzej pobiegł na policję. Pomimo dokładnego przejrzenia albumu z fizjonomiami znanych w mieście farmozonów i aferzystów, Szloma Mełamed nikogo nie rozpoznał. Zmartwiony poniesioną stratą powrócił do Bielska. Mało pocieszyły go słowa policjanta, że oszuści powinni dać jeszcze znać o sobie. Wówczas znając podane rysopisy wywiadowcy z EUS na pewno ich nakryją.
I tak się stało. W miesiąc po niefortunnej wyprawie Szlomy do Białegostoku jeden z oszustów znalazł się za kratkami. Okazał się nim wszechstronny kombinator Ignacy Galiński, stały bywalec chanajkowskich spelunek.
Mieszkał przy ul. Głuchej, czyli tuż obok tak feralnej dla Mełameda Suraskiej. Sprzedawał fałszywą biżuterię, bywał nieuczciwym akwizytorem, szukał naiwnych prowincjuszy na dworcu i przed biurami podróży. Wpadł w ręce przedstawiciela władzy podczas wykonywania swojego popisowego numeru – nabierania frajera „na kantmaszynkę”. Było to pomysłowe oszustwo. Na czym polegało? O tym nieco później, w wykonaniu innego hochsztaplera z Chanajek - Chaima Ginsburga.
Włodzimierz Jarmolik