piątek, 23 marca 2018

Pewien dom przy Marczukowskiej

 

   Skrył się  wśród drzew, które dawały latem ochłodę i osłaniały od wichrów, szarug jesiennych, śnieżyc. Dom ten wybudował w dwudziestoleciu międzywojennym Wawrzyniec Piekutowski, dziadek Ireny Bieleckiej. Gospodarz to był majętny, właściciel dwóch innych domów przy ul. Alta. Można go było posądzić o fanaberie, bo zadbał nie tylko o duży ogród, ale także betonowy basen ze schodkami! Do posiadłości wiodła alejka, co nobilitowało całą posesję.
   Tuż przed wybuchem wojny Wawrzyniec Piekutowski przekazał dom najmłodszemu synowi Ryszardowi, ojcu wspomnianej Ireny. Zbliżały się trudne czasy, przybywało lokatorów, najczęściej związanych z PKP (Kochanowscy, Zalewscy, Rydzewscy, Szotowie, Szulęcki i Wyleżyńscy).
  Dom zarabiał na siebie (wciąż trzeba było go ulepszać) i na właścicieli. We wrześniu 1939 roku, kiedy w okolicach dworca kolejowego spadły bomby, to na podwórku Piekutowskich opatrywano rannych żołnierzy polskich. Pani Irena darła prześcieradła na opatrunki i karmiła obrońców ojczyzny pomidorami.
  Za "pierwszego Sowieta" wprowadziło się do Piekutowskich kilku żołnierzy sowieckich. Mieli tu wygodnie, choć pozostali daleko od rodzinnych wiosek i miast. Po 22 czerwca 1941 roku musieli uciekać w panice. I stało się tak, że córka z rodziny komandira (dowódcy), kiedy wróciła z kolonii, to już nie zastała swoich rodziców. Na szczęście zaopiekowała się nią mama pani Ireny.
  Nina bardzo ładnie śpiewała, tęskniła, w 1944 roku wyjechała z wojskiem sowieckim. Czy wspominała potem przyjazny jej dom na Marczuku? To samo pytanie trzeba byłoby zadać młodej Żydówce, ukrywanej przez panią Wyleżyńską. Była bardzo ładna i na tyle odważna, że spacerowała ze swą opiekunką wieczorami po ogrodzie.
  Postronni nie widzieli, że to Żydówka, dom - jak się rzekło - stał na uboczu. Dziewczyna doczekała końca wojny, wyjechała z Białegostoku. Czy to prawda, że ściany domów mają uszy? "Stefan Szylęcki dostał z Londynu krzyż Virtuti Militari, podobno za wysadzenie jakiegoś niemieckiego transportu wojskowego. Kiedy wyprowadzał się z naszego domu płakał. Powiedział tylko, że największym jego szczęściem było zamieszkanie na Marczuku". Jakież to piękne świadectwo klasy domu i jego mieszkańców. Ci drudzy mogą liczyć na wyróżnienie, domy pozostają anonimowe.
  Pani Irena, będąc z mężem na spacerze, uratowała chłopca topiącego się na środkowym stawie marczukowskim. Był gorący dzień wielkanocny drugiej połowy lat czterdziestych. "Widziałam jak przy brzegu siedział starszy mężczyzna z chłopcem i w pewnej chwili zauważyłam, jak się on zaczął topić. Mąż położył się przy brzegu i wyciągnął swoją rękę, by pomóc mi wyciągnąć na brzeg chłopca. Zaraz poszli rodzice, nawet zrazu nie podziękowali. Zrobili to dopiero po jakimś czasie." Takich zdarzeń było więcej, nie wszystkie zostały zapisane i zapamiętane. Z pewnością nie o wszystkich chcieli mieszkańcy opowiadać.
  Po wojnie basen przy domu Piekutowskich został zasypany, nie ma już alejki, pozostały natomiast ślady po bombach. Nikt nie przychodzi kąpać się w stawie, niedaleko wyrosło miasto "Słoneczny Stok", a tu ludzi ubywa. Ciąg dalszy można sobie wyobrazić, jeśli rozbiórka nie nastąpi szybko, to pojawią się cwaniaczki, ukradną okna i drzwi, spalą część desek, wypiją niejedno piwo. Zniknie dom przy Marczukowskiej, jeszcze jeden dom białostocki z bogatą historią.

Adam Czesław Dobroński
Marek Jankowski