wtorek, 10 października 2017
Kradzież i sąd honorowy
Herszon Zelikowicz zaprosił na spotkanie biznesowe Dawida Taszmana i Borysa Frenkla. Po wyjściu gości gospodarz ze zdumieniem stwierdził, że z kasetki na etażerce zniknął 100-dolarowy banknot. O kradzież oskarżył Frenkla. Ten urażony niesłusznym posądzeniem wezwał Zelikowicza na sąd honorowy. I Zelikowicz został skazany.
Na Częstochowskiej, pod jedynką mieszkał Herszon Zelikowicz. Zajmował się interesami w branży naftowej oraz prowadził przedsiębiorstwo komunikacji autobusowej. Pod koniec września 1925 r. Zelikowicz zaprosił do siebie na biznesoe spotkanie Dawida Taszmana i Borysa Frenkla. Taszman też od wielu lat działał w branży naftowej. Jego sukcesem było uzyskanie koncesji Galicyjskiego Towarzystwa Naftowego "Galicja". Zajmował się również handlem smołą. Miał też fabryczkę "ręcznego wyrobu smarów". Borys Frenkiel był zaś ex fabrykantem. Tuż przed wybuchem wojny przy Białostoczańskiej (Włókiennicza) uruchomił niewielką mechaniczną przędzalnię wełny. Zatrudniał w niej 20 robotników.
Jeszcze w pierwszych latach powojennych fabryczka jako tako funkcjonowała, ale pierwsza dekoniunktura była dla niej zabójcza. Frenkel zamknął ją i zaczął rozglądać się za jakimś zajęciem. Herbatka u Zelikowicza przebiegała w miłej atmosferze. Po wyjściu gości gospodarz, z przyzwyczajenia zajrzał do kasetki na etażerce i ze zdumieniem stwierdził, że zniknął z niej 100-dolarowy banknot. Z grona podejrzanych gości wyeliminował Taszmana, który opływał w dostatki i na 100 dolarów by się nie połasił. Co innego Frenkiel. Dla niego to była gratka. Zelikowicz z domu. Wiedział, że Frenkiel lubi przesiadywać w popularnej cukierni Karola Metza przy Sienkiewicza 4.
I rzeczywiście. Przez witrynę zobaczył jak Frenkiel rozsiadł się przy stoliku, zamówił herbatę i zaczął przeglądać gazety. Nie tracąc ani chwili pognał więc na Warszawską 6, do Ekspozytury Urzędu Śledczego. Tymczasem nieświadom niczego Frenkiel dokończył herbatę, odwiesił gazetę na wieszak i wyszedł z cukierni. Na to tylko czekał Zelikowicz z agentem.
Policjant dyskretnie podszedł do Frenkla, ujął go pod łokieć i cicho, aby uniknąć skandalu, na ulicy "zaprosił go do Ekspozytury". Zdumiony ex fabrykant dał się bez przeszkód zaprowadzić na Warszawską. Cały czas, w pewnym oddaleniu, podążał za nimi Zelikowicz. Na Warszawskiej w biurze Ekspozytury "dokonano ścisłej rewizji osobistej przy czem Frenkla rozebrano do stroju adamowego".
Jednak 100 dolarów nie odnaleziono. Zelikowicz nie ustępował, twierdził że złodziejem jest Frenkiel. Przepychanki trwały do północy. W końcu śledczy zrezygnowali i zwolnili podejrzanego do domu. Następnego dnia o skandalicznym postępku Zelikowicza wiedział już cały Białystok. Oburzenie było wielkie. Niesłusznie oskarżony "cieszył się bowiem opinią nieskazitelną". Opowiadając sobie tę historię w kawiarniach, zadawano pytania czy banknot naprawdę zginął. W tej sytuacji Frenklowi nie pozostało nic innego niż wezwać Zelikowicza na sąd honorowy.
Niefortunny oskarżyciel na wieść o tym czym prędzej wydał stosowne oświadczenie. Stwierdzał w nim, że Taszmana i Frenkla wcale do siebie nie zapraszał, tylko oni sami odwiedzili go "z własnej inicjatywy we własnym interesie". 100-dolarówkę miał, i leżała w kasetce, a po wyjściu gości już nie.
Na koniec listu przechodził do kwestii najdelikatniejszej. Pal licho te 100 dolarów gdy "cała ta historia jest dla mnie nad wyraz przykrą, że w wyżej opisanym stanie rzeczy uważałem za swój obowiązek zameldować władzom policyjnym o wypadku, że winy doznanej przez p. F. przykrości nie mogę brać na siebie, że jednak skoro pośrednio do tej przykrości przyczyniłem się, gotów jestem p. F. przeprosić, równocześnie zaś wyrażam swój żal z powodu powyższego zajścia".
Mimo tego pojednawczego gestu w październiku 1925 r. zabrał się sąd honorowy. Uznał, że czyn Zelikowicza zasługuje na "najwyższej miary potępienie". Wyrok był srogi. Zelikowicz musi przeprosić Frenkla. Zostaje skazany na 3 dni aresztu domowego. Oraz ma "przejąć na siebie miesięczny koszt utrzymania jednego dziecka w ochronce przy Jurowieckiej". I na koniec sąd zażądał od obydwóch panów "nawiązania tych samych stosunków koleżeńskich i zupełnego zapomnienia tej przykrej sprawy". To i po przeczytaniu też proszę o niej zapomnieć!
Andrzej Lechowski