Gdzież to miasto tętniące życiem Dzień - noc przez rok cały O barwnej i ciekawej mozaice ludności? Miasto w którym mniejszości Większością się stały, A wszyscy żyli zgodnie w braterskiej jedności?...
Gdzie gęsto się piętrzyły fabryczne kominy, A wycie ich syren za zegar wystarczał?... Miasto - może nie piękne, ale sercu miłe…
Kamienice czynszowe, domy i chałupki, Przytulone do siebie, gęsto rzędem stały... Sklepy i sklepiki, kramiki i budki Nawet w samym centrum licznie wyrastały.
Wokół starego ratusza wieczny gwar panował. Kupcy głośnym wołaniem zachwalali towar, Wabili klientów, do sklepu wciągali, Targowali zawzięcie… Gestykulowali...
Dziś Rynek Kościuszki tak jakoś się skurczył... I ratusz też przysiadł cichy i milczący... Już nie ma wielkich parad, tańczących rumaków, Ni ułanów zadziornych, oczy panien rwących.
Nieco w lewo Fara - gotyk nadwiślański... Następnie rząd kamienic zasobnych, mieszczańskich... A na zakręcie „Savoy” tę ulicę zwieńczał. Tuż obok „Ritz” dumnie mury swe wypiętrzał...
A parę kroków w prawo otwierały wrota Brama pałacowa i Wersal Podlaski. To perła w koronie, chluba tego miasta.
Obok Ogród Miejski. Kiedyś szczęśliwy, radosny, Pełen dziatwy i ptaków, starych drzew, zieleni... Koncerty, spotkania, loterie... Od wiosny Po jesień złocistą kolorów i cieni...
Naprzeciw gmach biały, duży, zamaszysty, Seminarium kształcące świetnych pedagogów. Mur biały go okalał, zawsze świeży, czysty. I dzikie pięło się wino. I zwieszało kiście.
I teren zamknięty tam się rozpościerał. W nim stawy, sadzawki i prastare drzewa, Łąki, ogród, boiska, tenisowe korty – po Świętojańską z lewa, A wprost - do Wersalskiej, co Akademicką się teraz nazywa. Wkrótce wszystko oddano miastu na użytek. To są Planty właśnie. I dobrze się stało... Ale gdy myślą wracam, ogarnia mnie smutek, Że z tych prastarych dębów, lip, grabów i buków Prawie nic nie zostało...
A za Miejskim Ogrodem „buda” nasza stała, Jabłonowskiej „klasztorem” przez złośliwców zwana. Ale bo był w niej rygor – ostry nie do wiary... A jednak ceniona. Co więcej – kochana...
Dużo można by prawić, jak „ongiś” bywało…
Tamto szczęśliwe miasto – zabiła je wojna. Znikł uliczek, zaułków labirynt splątany... Tylko pamięć została. Wiecznie niespokojna Sprawdza i odtwarza to, co zapomniane...
* 8 lipca 1993 (data powstania tekstu pierwotnego; powyższa skrócona wersja powstała później). Z tomu „Wiersze wybrane”
Cały artykuł
Kurier Poranny 22.02.2019 r.