piątek, 19 stycznia 2018
Złodziej pogryzł policjanta
W okresie międzywojennym w Białymstoku pojawiało się i często szybko znikało wiele gazet. Niezmiennie trwał tylko Dziennik Białostocki. Na początku lat 30. wychodziło również Nowe Echo Białostockie, gdzie pracował dozorca Gierdo.
Redakcja Nowego Echa Białostockiego mieściła się przy ul. Piłsudskiego, na rogu Kupieckiej. Dozorcą domu i jednocześnie strażnikiem lokalu był Stanisław Gierdo. Odznaczał się on szczególną obowiązkowością. Nie poszedł spać zanim nie posprawdzał wszystkich drzwi i okien wiodących do redakcyjnych pomieszczeń. Parokrotnie przepłoszył nawet jakichś podejrzanych typków.
Był majowy wieczór 1933 roku. Sumienny dozorca siedział w swojej stróżówce i odpoczywał po całodziennej krzątaninie. Wtem usłyszał za ścianą jakieś podejrzane szmery i stąpanie. W lokalu nie powinno być nikogo. Redaktor Faranowski wyszedł już dawno. Dozorca posiadanym kluczem otworzył drzwi do przedpokoju.
Nie było nikogo, ale przez oszklone drzwi do następnej izby dostrzegł jakąś postać. Złodziej - pomyślał. Może mieć też wspólników. Nie namyślając się długo zatrzasnął za sobą drzwi, wybiegł na ulicę i zaczął wzywać pomocy.
W pobliżu pełnił swój dyżur przodownik Krzych z IV komisariatu. Usłyszał krzyki i pośpieszył sprawdzić ich przyczynę. Kiedy roztrzęsiony dozorca powiedział, że w lokalu Nowego Echa ktoś myszkuje, zaczął dziać. Kazał strażnikowi otworzyć drzwi i z pistoletem w ręku wszedł do środka.
Tymczasem złodziej, który rzeczywiście zakradł się do redakcji jednej z białostockich gazet, usłyszał alarm dozorcy i chciał pośpiesznie zbiec. Kiedy tylko otworzyły się drzwi ruszył do drzwi. Tutaj natknął się na lufę policyjnego rewolweru. Cofnął się więc i na wezwanie: Stać spokojnie! Ręce do góry! - wykonał z ociąganiem polecenie pana władzy.
Przodownik w pierwszej kolejności polecił dozorcy zrewidować zatrzymanego osobnika, czy aby nie ma przy sobie jakiejś broni. W kieszeniach złodziejaszka były tylko dwa wytrychy, którymi posłużył się, otwierając drzwi redakcji oraz sporych rozmiarów majcher.
Po tej operacji Stanisław Gierdo poszedł do siebie, ażeby ubrać się do końca, wybiegł bowiem na ulicę tylko w spodniach. Policjant natomiast zaczął zadawać włamywaczowi prozaiczne pytania w rodzaju: co robi w nieswoim mieszkaniu!
Opryszek udawał, że zastanawia się nad odpowiedzią, lecz przede wszystkim myślał jakby tu czmychnąć. W pewnym momencie nie zważając na pistolet policjanta, którego ten nie schował, rzucił się na niego. Jedną ręką uderzył przodownika Krzycha w skroń, a drugą próbował wyrwać mu rewolwer. Ponieważ nie udało się mu odebrać broni, to ugryzł policjanta w rękę. W tym momencie jednak przybyły posiłki w postaci dwóch posterunkowych z IV komisariatu. Zawiadomił ich czujny dozorca Gierdo. Rzezimieszek desperat został obezwładniony.
Zakutego w kajdanki przestępcę doprowadzono w końcu na posterunek, a później do biura Wydziału Śledczego. Tam, po konfrontacji wyglądu złodzieja z podobiznami w albumie przestępców okazało się, że schwytano 26-letniego Jana Szeszoka, zawodowego włamywacza, wielokrotnie karanego, którego ostatnio poszukiwano za kradzież biżuterii i gotówki z mieszkania Izaaka Zająca, zamieszkałego przy tejże samej ul. Kupieckiej.
Wkrótce przed Sądem Okręgowym w Białymstoku odbyła się jedna z wielu, podobnych do siebie rozpraw. Ponieważ Szeszok był zatwardziałym recydywistą, Wysoki Sąd wlepił mu dwa lata bezwarunkowego pobytu za kratkami.
Nie wszyscy dozorcy byli tak czujni jak Stanisław Gierdo. Złodzieje wymyślali na nich rozmaite sposoby. Oryginalnie na przykład do stróży nocnych podchodził niejaki Edmund Kuśnierski, zawodowy oszust i włamywacz. Podawał się on za wywiadowcę policyjnego, legitymował dozorcę, który kręcił się koło upatrzonego przez złodziejaszka obiektu i, dopatrzywszy się jakichś wymyślonych uchybień polecał zgłosić się niezwłocznie na najbliższy komisariat.
Kiedy wystraszony dozorca szedł na policję, Kuśnierski robił swoje. Włamywał się do sklepu czy mieszkania. Takie numery można było robić tylko co jakiś czas i to w różnych dzielnicach miasta. Złodziej ten nie powinien był tylko zbliżać się do lokalu Nowego Echa Białostockiego. Tam czujność dozorcy była wzmożona.
Włodzimierz Jarmolik