Pierwszą kobietą za kierownicą po wojnie w Białymstoku była Helena Klemensowicz, zamieszkała przy ul. Angielskiej 20.
"Marzeniem mojej mamy było zdobyć prawo jazdy - wspomina Janusz Klememsowicz - ale na to nie zgadzała się babcia. Mama musiała więc wyjechać aż do Nowej Huty.
Wróciła po dwóch latach z prawem jazdy pierwszej kategorii i nakazem pracy. Podjęła ją w "przemysłówce" przy ul. Ogrodowej, jeździła zisem. Woziła cegłę, nawet ciągnęła za sobą trzy przyczepy z pod białostockich Koplan na budowę obiektu wojskowego w Czarnej Białostockiej. Gdy miałem pięć lat zabrała mnie ze sobą. Musiałem ukryć się na spodzie kabiny, bo wjeżdżające samochody kontrolował żołnierz.
W połowie lat 50. ubiegłego wieku mama przeszła do pracy w przedsiębiorstwie budowy kolei z siedzibą przy ul. Kolejowej. Budowano wtedy linię kolejową z Sokółki do Sidry. Na początku lat 60. przeniosła się do MPK, ale po kilku miesiącach musiała zrezygnować, bo nowe przepisy zakazywały kobietom kierować pojazdami powyżej 3,5 tony.
Ówczesne autobusy miały kabinę oddzieloną od części pasażerskiej. Mama jeździła więc żukiem w Przedsiębiorstwie Transportu Handlu Wewnętrznego, a potem, aż do emerytury, czyli do końca lat 80. na taksówce.
Wybrała numer boczny "13", którego nikt z taksówkarzy nie chciał. Początkowo prowadziła szarą warszawę M20, potem już warszawę górnozaworową 203. W latach 70. mama dostała przydział na białego fiata 125p. Taksówkarze mamę nazywali Halinką, choć miała na imię Helena. Była bardzo stanowcza, niegrzecznego klienta potrafiła wysadzić nawet na środku skrzyżowania."
Helena Klemensiewicz miała tylko jeden wypadek, który na trasie Białystok - Kruszewo spowodował przebiegający przez drogę dzik.
Marek Jankowski