wtorek, 28 listopada 2017
Alfonsi na ulicach miasta
W okresie międzywojennym ta plaga była bardzo widoczna. Mężczyźni, wykorzystując swą dominację i siłę, zmuszali kobiety do nierządu. Ówczesny Białystok także nie był wolny od tych praktyk.
Oczywiście sutenerstwo było zabronione i karalne. Wystarczyło jednak zajrzeć do żydowskich Chanajek, żeby odkryć tam kilkanaście domów publicznych, prowadzonych potajemnie. Działały one zwłaszcza przy ulicach: Krakowska, Orlańska, Marmurowa, Brukowa czy Piesza. Dorabiali się na nich tacy potentaci podziemnego, białostockiego światka jak: Jankiel Rozengarten, Szmul Gorfinkiel czy Sztokfic.
Innym sposobem wykorzystywania upadłych kobiet było ich napastowanie na ulicach miasta. Krążące tam prostytutki musiały opłacać się takim bezwzględnym sutenerom, jak Jojne Winograd, Szmul Torbiel czy Hersz Juchnicki.
Jednak najgorszą kategorią opryszków wymuszających od zabiedzonych dziewczyn ich skromne, uliczne zarobki stanowili alfonsiaki. Utrzymywała ich zwykle tylko jedna prostytutka. Stręczyciele ci poniżali, bili i zastraszali swoje ofiary. Ich szczególna aktywność przypadała na kryzysowe lata 30.
Zacznijmy od dwóch sióstr, Luby i Marii Nesterowian z ulicy Brukowej. Każda z nich miała swojego "opiekuna". Lubą zajmował się niejaki Alfons (nomen omen) Niewodziński. Podawał się za jej narzeczonego. Zmuszał do chodzenia na uliczny zarobek, zabierał wszystkie pieniądze, bił. W styczniu 1935 roku Są Okręgowy skazał go za trzy lata pozbawienia wolności i pięć lat pozbawienia praw obywatelskich. Wyrok był tak wysoki, ponieważ Luba Nester miała niewielkie upośledzenie.
Z kolei Marią Nesterówną zajmował się Wiktor Morawski. Też nie krępował się korzystać z jej złotówek. Zastraszona i posiniaczona prostytutka złożyła w końcu skargę na policji, za co została mocno poturbowana. Wyrok dla alfonsiaka - osiem miesięcy więzienia.
Swoje przyjaciółki bili i poniewierali też m. in. takie wredne typy jak Lejzer Markus, Mendel Gelber czy Abram Azja z ulicy Krakowskiej. Ten ostatni nie tylko korzystał z pieniędzy swojej kuchenki, uzyskanych z nierządu, ale również zmuszał ją do kradzieży w białostockich lokalach rozrywkowych, w których dorabiała sobie jako fordanserka.
Jednak szczególnie wstrętnie wyglądała sprawa 22-letnie Sary Robotnik. Trafiła ona w 1938 roku do prokuratora białostockiego. Młoda mężatka prowadziła przy ulicy Brukowej zakamuflowany lokalik (takich było wiele w Chanajkach), gdzie chętnie dostawali mocniejsze trunki wraz z zakąską, plus towarzystwo wesołych panienek. W prowadzeniu tego interesiku brał także udział mąż Sary, Bera Robotnik i teściowa Ruchla. Wszystko byłoby git, gdyby nie jeden pijany kolejarz, który zapragnął poznać dokładniej wdzięki miłej gospodyni. Sara odmówiła. Teściowa, widząc w tym dodatkowy zysk, poskarżyła się synowi. Ten polecił żonie spełnić zachciankę klienta. Po zdecydowanej odmowie mocno j pobił. później były kolejne, podobne sytuacje i dalsze rękoczyny. Nic dziwnego, że zrozpaczona Sara uciekła do rodziców i za ich namową złożyła skargę do władz sądowych.
Nie tylko alfonsiaków, lecz i rajfurek podobnych do Ruchli Robotnik było w Chanajkach co niemiara. Oto, na przykład w 1927 roku Szaja Postrzygacz z ulicy Marmurowej zmuszała do nierządu Wiktorię Krupińską, którą ponoć z litości przyjęła na mieszkanie. Z kolei dziesięć lat później w kronice kryminalnej "Dziennika Białostockiego" można było znaleźć notatkę o "ciotce" (tak zwykle określano wówczas rajfurki) Łuszczykowskiej, dla której, "dziewczynka" z Marmurowej, Julia Stankiewicz, musiała oddawać swoje pieniądze, zarobione dla ulicznej miłości.
Nic zatem dziwnego, że zastraszane i bite przez alfonsiaków dziewczyny sięgały w chwili rozpaczy po czyn ostateczny - samobójstwo. Piły w dużych ilościach jodynę, esencję octową i inne sublimenty. Mimo wysiłków lekarzy ze szpitala żydowskiego, nie wszystkie udało się uratować.
Włodzimierz Jarmolik