wtorek, 19 września 2017
Zdrajców przed sąd
Kilkadziesiąt lat temu groza wojny nie była żadną polityką, tylko codziennym życiem i taka historia mająca swój początek w 1920 r. ,a której epilog nastąpił dopiero w grudniu 1925 r. na sali sądowej.
Nacierający bolszewicy zajęli Białystok 28 lipca 1920 r. Już 30 lipca miasto stało się siedzibą Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski. Był to komunistyczny rząd, który w perspektywie miał rezydować w Warszawie. Ale póki co dobrze zainstalował się w Białymstoku.
Jednym z jego sympatyków był mieszkający przy Sosnowej 36 Icko Kapłan. Najeźdźcy przydzielili mu "ważne stanowisko kontroli oraz dyspozycji robotnikami na młynach w Białymstoku". Kapłan, gdy tylko poczuł siłę władzy, stał się postrachem okolicy.
Zdarzyło się, że na pobliskim cmentarzu, w gęstych zaroślach ukryło się czterech polskich żołnierzy. Zauważył ich niejaki Czubiński. Powiedział o tym sąsiadowi Rozengartenowi. Ustalili, że żołnierze nie mogą tam się ukrywać.
Rozengarten podjął decyzję, schowa ich u siebie w domu. Obaj poszli więc na cmentarz, znaleźli kryjówkę żołnierzy i gdy nastał wieczór, ukradkiem przemknęli wszyscy na Sosnową. Minęły trzy dni i wydawać by się mogło, że akcja powiodła się.
Traf chciał, że gdy jeden z żołnierzy musiał wyjść za potrzebą, zauważyła go Chaja Przedrzecka. "Przerażona widokiem polskiego żołnierza narobiła krzyku". Wieść o zajściu szybko dotarła do Kapłana. On już wiedział jak ma postąpić. Wkrótce do Rezengartena "przybyła patrol bolszewicka i zabrała ukrytych. Dokąd? Nikt dotychczas o tym nie wie". Bolszewicy prawdopodobnie rozstrzelali Polaków. 22 sierpnia 1920 r. przepędzono bolszewików z Białegostoku. Icek Kapłan wystraszony zszedł ludziom z oczu. Wydawało mu się, że zapomniano o nim. Ale się przeliczył.
3 grudnia 1925 r. przed sądem rozpoczął się niecodzienny proces. Sądzono oskarżonego o zdradę stanu Icka Kapłana. Oskarżał jeden z najwybitniejszych białostockich prokuratorów, Klank. Mówił, że jest on "komunistą, względnie komunizującym bolszewikiem, który musiał posiadać pełne zaufanie bolszewików, jeżeli powierzyli mu tak ważne funkcje". Wydanie czterech żołnierzy prokurator zakwalifikował jako zbrodnię i zażądał dla Kapłana kary śmierci przez rozstrzelanie. Obrony oskarżonego podjął się adwokat Wacław Sławiński. Wspomagał go przybyły z Warszawy mecenas Perzyński. "Obydwaj obrońcy, po obszernych, rzeczowych i pełnych treści prawnej wywodach, zbili ciężkie oskarżenie prokuratora". Sąd skazał Kapłana na 8 lat ciężkiego więzienia.
Grudzień, 1925 r. był obfity w echa wydarzeń z sierpnia 1920 r. Bohaterem kolejnego z nich był zastępca Juliana Marchlewskiego, niejaki Kulikowski vel Stefański. Ten prymitywny psychopata, w imieniu swego mocodawcy w Białymstoku wydawał masowe wyroki śmierci. Skazanych przetrzymywano w starym więzieniu na rogu Sienkiewicza i Ogrodowej i w nowym wiezieniu na Kopernika.
Pewnego sierpniowego dnia przed oblicze Kulikowskiego doprowadzono rannego oficera. Wyrok był - razstrielat. Ale nadszedł dzień 22 sierpnia. Bolszewicy sami musieli ratować swoją skórę i tak szczęśliwie oficer uszedł z życiem. W wolnym Białymstoku wstąpił do policji. W grudniowy dzień 1925 r. miał służbę na dworcu PKP. Właśnie przyjechał pociąg z Warszawy, który za kilka minut miał ruszyć dalej, do Wilna. Pasażerowie korzystając z postoju chętnie wychodzili na peron lub do dworcowego bufetu.
Wśród nich policjant rozpoznał Kulikowskiego. Podszedł do bolszewika i głośno, tak aby słychać go było na peronie krzyknął: "Aresztuję pana, to pan wydałeś na mnie wyrok śmierci!" Kulikowski oniemiał. Próbował zaprzeczać. Na próżno.
Osadzonego w areszcie okazano kilku osobom. Wszyscy byli pewni. Przed nimi stał Kulikowski, zastępca Juliana Marchlewskiego.
Andrzej Lechowski