sobota, 30 września 2017

Śmierć przy Sienkiewicza

 

   Złodzieje, którzy podczas kradzieży mordują swoje ofiary, byli w międzywojennym Białymstoku, wśród tamtejszych, zawodowych przestępców, w dużej pogardzie. Ukraść, oszukać - to tak, ale popełnić taką zbrodnię - nigdy!
  Był rok 1925. Przy ulicy Sienkiewicza, róg Brudnej, obok magazynu kapeluszniczego Proppa stał jednopiętrowy dom z nr 17. Na piętrze mieszkała Józefina Knoefel, 70-letnia wdowa po współwłaścicielu sklepu z akcesoriami pogrzebowymi przy Rynku Kościuszki 2. Zajmował się nim jej syn Otton, ale kobieta codziennie odwiedzała dawny interes męża. 19 marca, w swoje imieniny nie zamierzała też zrezygnować z tego zwyczaju. Rano przyjęła życzenia od synowej i zapowiedziała swoją wizytę w sklepie. O trzeciej po popołudniu syn z żoną zaczęli się niepokoić nieobecnością matki. Otto postanowił odwiedzić rodzicielkę. Drzwi otworzył bez trudu, nie były zamknięte na klucz. Matka leżała na podłodze, miała zakneblowane usta i cała była ubroczona krwią. Wypadł na zewnątrz i zaczął przeraźliwie krzyczeć: matkę zabili! Lekarz stwierdził śmierć Józefiny. Została uduszona. Krew pochodziła z ran zadanych przez zabójcę na oślep nożem kuchennym. Ofiara musiała się wszystkimi siłami bronić.
  Morderstwo zostało dokonane dla zysku. Pani Józefina dostawała ostatnio z Niemiec całkiem spore sumy marek. Było to odszkodowanie za sklep zniszczony w czasie wojny. Wiedzieli o tym nieliczni, przede wszystkim najbliżsi krewni. Informacje te musiał posiąść też złodziej - morderca. Śledztwo prowadzone z dużą energią przez agentów policyjnych nie dało rezultatów. Morderstwo Józefiny Knoefel pozostało nie rozwiązane.
  Dziesięć lat później, również przy ul. Sienkiewicza, doszło znowu do zabójstwa starszej pani. Pod nr 38 mieściła się trafika, czyli niewielki sklep z tytoniem i papierosami. Jego właścicielką była 60-letnia Rachela Mojzel, również wdowa. Mieszkała w tym samym budynku razem z córką i zięciem. 7 lipca, późnym wieczorem, gdy powracali oni do domu z pracy, nie potrafili otworzyć drzwi od podwórza. Zawsze były w nich klucze. Zauważyli, że w mieszkaniu pali się światło. Długo pukali, ale nikt nie odpowiadał. W końcu z pomocą obudzonego stróża przy użyciu wytrycha weszli do środka. Mojzelowa leżała na podłodze. Na szyi miała zaciśnięty sznur. Podejrzenie o samobójstwo szybko upadło. Na ciele kobiety odkryto bowiem ślady uderzeń tępym narzędziem. Pobita była zwłaszcza głowa. Prowadzący śledztwo policjanci doszli do wniosku, że powróz na szyi został zaciśnięty tylko dla pozoru.
  Agenci z Wydziału Śledczego starali się zrekonstruować ostatnie godziny życia ofiary. Mojzelową widziano w mieście jeszcze o dziesiątej wieczorem. Morderca musiał czekać na nią w pobliżu mieszkania. Pobił ją śmiertelnie, a dla odwrócenia uwagi policji i zasugerowania samobójstwa zawiązał jej na szyi sznurek. Potem zaczął plądrować sklepik z papierosami. Pozostawił po sobie duży bałagan. Łup nie był jednak duży. Utarg trafiki Mojzelowej mógł przynosić co najwyżej 40 zł dziennie. Opuszczając miejsce zbrodni zabójca zamknął drzwi na klucz, który później wyrzucił. Policja podejrzewała o zbrodniczy czyn teścia ofiary, Hirsza Halpera. Nie udało się mu jednak niczego udowodnić. Zabójca pozostał nieznany.

Włodzimierz Jarmolik