wtorek, 18 grudnia 2018
Stanisław Litwinowicz Stachurka uciekł z obozu na Uralu
Wracamy do dziejów rodziny Litwinowiczów. Dziś fascynująca, ale tragiczna historia o Stachurce, spisana przez Stanisława Litwinowicza. Chociaż brzmi jak scenariusz sensacyjnego filmu, to jest prawdziwa – mówi pan Stanisław.
– Był bratem stryjecznym mego ojca. Nazywany w rodzinie Stachurką, Stanisław Marian Litwinowicz urodził się w 1923 r. w Białymstoku. Skończył gimnazjum im. Króla Zygmunta. Po zdaniu tzw. małej matury kontynuował naukę w Augustowie, gdzie w 1937 r. przenieśli się jego rodzice.
Kiedy wybuchła wojna wrócili do Białegostoku. I tu w październiku 1939 r. zaczyna się tragiczny dla Stachurki związek z konspiracją. Po przyjeździe do miasta spotyka kolegów, z którymi postanawia założyć grupę dywersyjno-sabotażow ą i sprzeciwić się Sowietom w przeprowadzeniu wyborów do zgromadzenia narodowego, które miało wystąpić o włączenie wschodnich ziem Polski do Białoruskiej i Ukraińskiej Republiki Sowieckiej.
Wybory zaplanowano na 22 października. Trwała zjadliwa propaganda połączona z wyłapywaniem niepożądanych przez Sowietów osób. Stachurka z kolegami postawili sobie za cel zrywanie afiszy rozlepianych przez sowieckie władze.
Niestety ktoś z grupy doniósł o tym do NKWD. W dniu wyborów zostali wszyscy aresztowani. Postawiono ich przed sądem wojennym i skazano na obóz karny leżący za Uralem. Łagier, gdzie trafił Stachurka to był tygiel, przebywali tam kryminaliści jak i dawni arystokraci sprzed rewolucji, inteligencja oraz zwykły szary proletariat – opisuje pan Stanisław. – Polacy, Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy, Tatarzy krymscy.
Więźniowie zajmowali się wyrębem lasu i budową linii kolejowej. Stachurka był najmłodszym więźniem. Miał zaledwie 17 lat. – Dziadek zawsze wspominał go jako inteligentnego i bystrego młodzieńca, który umiał się zakręcić wokół swoich spraw – wtrąca pan Stanisław. – Mimo tak młodego wieku i sytuacji, w jakiej się znalazł, również za Uralem potrafił zjednać sobie ludzi. Dzięki pomocy licznie zgromadzonej w obozie inteligencji rosyjskiej, w ciągu roku opanował płynnie język rosyjski.
Od braci przestępczej nauczył się z kolei praktycznych rzeczy, jak poruszać się po Związku Sowieckim. Ze wspomnień Stacha wiemy, że przebywał przez parę tygodni w obozowym szpitalu, co uratowało go od śmierci. Drugi raz uratowała go praca w obozowej kuchni, gdzie był w stanie cichcem na surowo zjeść główkę kapusty. Trzeci raz to historia dłuższa.
W okolicach Święta Kobiet organizowano w budynkach przyobozowych coś w rodzaju akademii z potańcówką dla kobiet z okolicznych osiedli. Wiedząc wcześniej, że cała załoga się upije i będzie mniej czujna, zawczasu z pewnym, równie młodym recydywistą, przygotowali się do ucieczki. Zgromadzili trochę suszonego chleba oraz przygotowali chusty, by w odpowiednim czasie przebrać się za kobiety.
To wystarczyło, gdyż wszyscy nosili watowane kurtki i spodnie. Wmieszali się w grupę kobiet spoza obozu i w ten sposób po zabawie wydostali się z niego. Wiedząc do jakiej stacji muszą dotrzeć, wędrowali przez trzy dni i noce w śniegu sięgającym czasem do ramion. W jaki sposób dostali się do pociągu, Stach nie opowiadał. Prawdopodobnie udało się im to dzięki współpracy z półświatkiem przestępczym, który pomagał swoim. Po pewnym czasie uciekinierzy rozstali się i każdy poszedł w swoją stronę. Nieletni, bezdomni podróżujący po przestrzeniach państwa sowieckiego nie byli czymś niezwykłym i to pomogło Stachurce zmierzać w kierunku Polski. Kradzież, oszustwo, symulacja były na porządku dziennym takich podróżników.
Opowiadał, jak przejechał kilka stacji podczepiony pod wagonem, albo jak walonki przymarzły mu do buforu wagonu. Po ponad miesiącu podróży dotarł do Kijowa. Był bardzo wycieńczony, zemdlał i trafił do szpitala na blisko miesiąc. Nikt się nim specjalnie nie interesował, bo takich jak on było wielu. Był wielokrotnie przesłuchiwany przez milicję.
Przy okazji jednego z takich przesłuchań, korzystając z nieuwagi śledczego, ukradł z szuflady czysty blankiet stwierdzający tożsamość. Później zapewne dzięki znajomościom z półświatkiem udało mu się załatwić uzupełnienie danych w tym blankiecie. To ułatwiło dalszą podróż aż do dawnej granicy Polski, ale granicę udało mu się przekroczyć dopiero po kilku próbach. Dotarł do swojej cioci ze strony matki. Helena Klekot mieszkała w Przemyślu i tam Stachurka przeczekał kurując się aż do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej.
Do Białegostoku dotarł na początku lipca 1941 r. Zdumienie dziadków i całej rodziny nie miało granic, bo nikt się nie spodziewał jego powrotu. Niestety od swojego stryja otrzymał hiobowe wieści. Za jego działalność z 1939 r. ojciec, matka i młodszy brat Zbyszek zostali zesłani do Kazachstanu. Stachurka rozpaczał, obwiniał siebie. Musiał jednak dalej żyć. Postanowił włączyć się w działalność konspiracyjną, wstępuje do Armii Krajowej.
– Dom dziadka przy ul. Kaniowskiej 10 był jednym z punktów kontaktowych AK w Białymstoku– mówi Stanisław Litwin ow icz. – Jako podchorąży Stac hurka był dowódcą oddziału, który zajmował się wykonywaniem wyroków na kolaborantach. Byli to zarówno Polacy jak i Białorusini czy Ukraińcy. W 1942 r. został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami.
17 lipca 1943 r. w okolicach wsi Solniki pod Białymstokiem grupa dowodzona przez Stachurkę miała do wykonania kolejny wyrok na konfidenta. Zainstalowali się w stodole , ale ktoś ich zdekonspirował. Przyjechali Niemcy.
Oddział Stachurki złożony z pięciu młodych mężczyzn został wybity. Po wojnie ich zwłoki ekshumowano i pochowano na cmentarzu farnym. – Po 1989 r. miasto upamiętniło należycie bohaterski odział.
Była piękna uroczystość, msza święta, poczty sztandarowe 42 i 10 pułku piechoty – opowiada pan Stanisław. Matka Stachurki, Maria Litwinowicz zmarła w Kazachstanie, ojciec Stanisław i brat Zbigniew wstąpili do Armii Andersa i przemierzyli cały szlak wojenny. Stanisław walczył pod Mon te Cassino, Zbigniew brał udział w wyzwalaniu Belgii i Holandii. Nie wrócili do kraju, bali się represji stalinowskich.
Alicja Zielińska