czwartek, 5 lipca 2018

Wielka obława na Chanajkach

 

   Urząd Śledczy mieszczący się przed wojną na ul. Warszawskiej 6 nie tylko tropił sprawców rozmaitych przestępstw dokonywanych na terenie całego miasta, ale też starał się im zapobiegać. W obu przypadkach były to regularne obławy i rewizje przeprowadzane z udziałem policji mundurowej w złodziejskich melinach i kryjówkach.
   Zaułki Chanajek były oczywiście zawsze na pierwszym miejscu. Na początku niepodległej Polski szczególną plagą był pospolity bandytyzm. W Białymstoku i okolicy grasowały liczne szajki uzbrojone w karabiny i pistolety. Przeciwko nim właśnie ówczesny komendant policji Józej Kamala organizował regularne obławy, w których brali udział nie tylko posterunkowi i wywiadowcy policyjni, ale również grupy żandarmów i żołnierzy. W 1921 r. rozbita została m.in. groźna banda Antoniego Łukaszyńskiego – postrach podbiałostockich osad. Kres jej położyła obława dokonana na ul. Sosnowej.
   W latach 20, a i później, łapanki w mieście przeprowadzały zazwyczaj białostockie komisariaty. Szczególnie III i IV. Pierwszy z nich odpowiadał przede wszystkim za to, co się działo wokół Rybnego Rynku, drugiemu podlegały Chanajki. Podczas takich akcji pod klucz trafiało często po pół setki osobników podejrzanych o niecne zamiary. Większość z nich szybko wypuszczano. W sieci pozostawały tylko grubsze ryby. Swoją działkę w łapaniu, zwłaszcza przyjezdnych obwiesiów, miał V komisariat na dworcu kolejowym. Wiele sił wkładał w to jego komendant Franciszek Pierso. Dzięki zorganizowanym patrolom wyłapywał on większość przybywających na gościnne występy złodziei, pociągowych rejzerów, a także kurierów z komunistyczną bibułą, zanim zdołali się schronić w mrocznych zakamarkach Chanajek. 
   Policja miała kilka stałych terminów, w których przeprowadzała profilaktyczne czyszczenie miasta. Były to dni przed świętami wielkanocnymi i bożonarodzeniowymi oraz przed czerwcowym popularnym jarmarkiem na św. Jana. Wówczas to przybywało do Białegostoku szczególnie dużo opryszków, zwłaszcza ze stolicy, ale i chanajkowcy z utęsknieniem czekali na to wieloludne wydarzenie. Zwłaszcza doliniarze, tombakowi oszuści czy karciani i loteryjni naciągacze. Obławy odbywały się w dzień, ale nocna pora dawała lepsze rezultaty. Kiedy informacje o wzmożonej działalności przestępców były szczególnie niepokojące, do akcji mobilizowano nawet 90 funkcjonariuszy policji.
   Tak było przed Wielkanocą 1935 r. W mieście zauważono nadmierną gorliwość złodziejaszków sklepowych i hal targowych. Był to dla wielu kanciarzy ważny punkt w ich sezonowej robocie. Szeroką obławę rozpoczęto o godz. 21, a skończono grubo po północy. W ręce władz wpadło wówczas 33 podejrzanych indywiduów, wygarniętych z chanajkowskich melin i brudnych spelunek w innych dzielnicach miasta.  Było wśród m.in. małżeństwo Olgi i Eugeniusza Auerów. Policja poszukiwała ich już od dawna za różne, brzydkie sprawki. Policyjne obławy przeprowadzano również po wyjątkowo zuchwałych rabunkach w mieście a także w pościgu za groźnym kryminalistą czy zbiegiem z więzienia.
   Ilustracją niech będzie wydarzenie z 1937 r., kiedy to obrabowany został sklep jubilerski Mejłacha Zyskowicza przy ul. Sienkiewicza 3. Zginęło wiele cennych precjozów . Wydział Śledczy zarządził natychmiastowe przeszukanie wszystkich znanych, złodziejskich adresów. Do aresztu trafili tak poważani na bruku białostockim włamywacze, jak Hochim Abelewicz z ul. Malimowskiego, Abram Duczyński z ul. Brukowej czy Icek Goldsztein z ul. Krakowskiej. Mieli jednak mocne alibi. Jak się wkrótce okazało jubilera „zrobili” ich koledzy po fachu, ale z miasta Wilna. Chanajkowscy złodzieje, przewidując obławy policyjne starali się przetrwać je na prowincji. Tam oczywiście robili swoje.

Włodzimierz Jarmolik