czwartek, 26 lipca 2018

O kilku niecnych wyskokach kasiarza

 

   Pisałem już niegdyś w tej rubryce o Chaimie Garberze, który na przełomie lat 20 i 30 ub. wieku królował wśród białostockich kasiarzy, czyli szczególnie doświadczonych włamywaczy okradających sejfy bankowe. Swoich skoków dokonywał zarówno w mieście, jak i na prowincji. W kasiarskim fachu nieodzowni są pomocnicy. Prucie kasy za pomocą raku i boru, a do tego jeszcze machając szabrem czy sztamajzą wymagało sporego wysiłku. Garber upatrzył sobie na pomagiera zdolnego młodzieńca z Chanajek, Mejera Krynickiego, wśród ferajny znanego jako Krynica. Kiedy mistrz zaliczał kolejną odsiadkę, poduczony już nieźle Krynica zaczął działać na własny szczot.

  W nocy z 23 na 24 stycznia 1931 r. miało miejsce włamanie do Banku Ludowego w Wołpie (powiat grodzieński przedwojennego województwa białostockiego). Złodzieje za pomocą łomu ukręcili potężną kłódkę przy drzwiach wejściowych i zabrali się do kasy. Łupem nocnych klientów bankowych padło kilkaset dolarów i pewną ilość obligacji pożyczki budowlanej. Choć przestępcom udało się niepostrzeżenie zbiec, to sposób dokonania kradzieży był dziwnie znajomy. Widać było szkołę białostockiego kasoera Chaima Garbera. Ponieważ jednak ten siedział w więzieniu, policja kryminalna z ul. Warszawskiej zainteresowała się jego znanym uczniem Mejerem Krynickim. Krynica został niezwłocznie zatrzymany, o czym z entuzjazmem doniosły miejscowe gazety, zaś Dziennik Białostocki podsumował swoją notatkę wcale trafną uwagą: „Tak to przeważnie bywa, że kto otwiera, tego później zamykają”.

  Pomimo uzasadnionych podejrzeń kasiarz Krynica po kilku dniach znowu spacerował na wolności. Przedstawił po prostu alibi, które wykluczało jego udział na bank w Wołpie. Udał się od razu na Rynek Kościuszki 1, do lokalu, w którym mieściła się redakcja Dziennika Białostockiego. Tam zażądał widzenia się z naczelnym i wyraził swoje oburzenie za nieprawdziwe słowa. Powołał się przy tym na swoje źródlanie czyste nazwisko. Może by redakcja i napisała jakieś sprostowanie, gdyby nie jeden fakt. Oto kilka dni później Krynica został przyłapany w Brześciu nad Bugiem w momencie gdy zabierał się do otwierania kasy pancernej stojącej spokojnie w składzie meblowym Chaima Olickiego. Trafił do pudła.

  A teraz mamy lato 1933 r. Posterunkowy patrolujący uliczki sennego Supraśla zatrzymał do wylegitymowania dwóch podejrzanie wyglądających osobników. I co się okazało! Trafił na Mejera Krynickiego i jego mentora Chaima Garbera, którzy będąc na warunkowym zwolnieniu przymierzali się właśnie do nowego skoku. Podczas rewizji znaleziono przy nich komplet precyzyjnych narzędzi do otwierania zamków i kas.

  Wpadka w Supraślu nie spowodowała jednak dla Krynicy większych nieprzyjemności. Już kilka miesięcy później rozpoczął on całą serię występów na terenie miasta Białegostoku. Najpierw pozbawił Szlomę Orlańskiego (Polna 6) garści biżuterii o niebagatelnej wartości 3435 złotych. Następnie, 24 listopada, razem z Garberem, włamali się do biura rzeźni miejskiej i po rozpruciu rakiem kasy ogniotrwałej, zainkasowali 2 tysiące złotych i 10 dolarów. Łup mógł być pięciokrotnie większy, gdyby tego właśnie dnia Magistrat nie zażyczył sobie ok. 7 tys. złotych na wypłatę dla swoich urzędników.

  Z kolei w marcu następnego roku uparty Majer Krynicki postanowił prawdopodobnie podciągnąć się nieco w literaturze, odwiedził bowiem nocną porą Księgarnię Nauczycielską przy ul. Kilińskiego. Jednak najpierw zajął się oczywiście kasetką z pieniędzmi.

  Jesienią 1934 r. dokonał Krynica jeszcze jednego, mocno spektakularnego skoku - na młyn elektryczny przy ul. Mazowieckiej, będący własnością Jana Karnego. Ale ta historia zasługuje na osobne potraktowanie. Nieco później.

Włodzimierz Jarmolik