wtorek, 16 stycznia 2018

Narkotyczny Białystok

 

   W grudniu 1920 roku ukazała sie  notka prasowa -"W jednym z miejscowych gimnazjów powstało między innymi kółko kokainistek, które używają tyle trucizny, że w ostatnich czasach trzeba było uczennicy klasy IV-ej uciekać się aż do pomocy lekarskiej".
  Ewidentnie wiadomość ta dotyczy szkoły dla dziewcząt. Czyżby więc chodziło tu o Żeńskie Gimnazjum im. Księżnej Anny Jabłonowskiej. To dopiero byłaby rysa na nieskazitelnej legendzie tej szkoły.
  Narkomania w tamtych latach, nie tylko w Białymstoku, ale w całej Polsce rozpowszechniła się tak bardzo, tak że w 1929 roku Sejm musiał uchwalić ustawę o zwalczaniu narkomanii.
  W tym czasie w Białymstoku, nękanym przez patologie społeczne aktywnie działało Towarzystwo Eugeniczne. Powstało w jeszcze w 1922 roku z inicjatywy doktora Jana Walewskiego. Nazywało się wówczas Polskie Towarzystwo Walki ze Zwyrodnieniem Rasy. Jego działanie skierowane było głównie na przeciwdziałanie prostytucji i alkoholizmowi.
  Ambicją doktora Walewskiego było też otoczenie opieką dzieci z biednych dotkniętych patologią rodzin. Organizował pan doktor i miejsca pracy dla młodych kobiet, które deklarowały chęć zerwania z prostytucją. Dla tych, które trwały w tym procederze świadczone było bezpłatne leczenie wenerologiczne.
Zajmowało się też Towarzystwo, choć w mniejszym zakresie, zwalczaniem narkomanii. Nie było to łatwe zadanie. Panowała wówczas bowiem moda na zażywanie opium, kokainy czy morfiny. Uznawano, że bycie kokainistką czy morfinistą jest w dobrym tonie. Oznaczało przynależność do elity intelektualnej i artystycznej.
  Walewski w swoje działania angażował świat lekarski. Organizował akcje odczytowe i uświadamiające. Odnosił na tym polu zauważalne sukcesy. Tym większym był skandal, który wydarzył się w połowie 1936 roku.
  Oto przed białostockim sądem okręgowym rozpoczął się proces lekarzy i farmaceutów handlujących morfiną. Oskarżonymi byli dr Władysław Gogolewski, który prowadził gabinet chorób wewnętrznych przy Warszawskiej 2 oraz bardzo znany dr Józef Mazo, który wraz ze swą małżonką Zofią, stomatologiem, miał gabinet pediatryczny przy Rynku Kościuszki 11. Oprócz nich przed sądem stanęli farmaceuci. Był wśród nich Rubin Ozer, brat znanego białostockiego felczera Judela Ozera. Wraz z nim oskarżeni byli Józef Zwierełło, Zygmunt Niemyski i Morduch Chazan.
  Lekarzy oskarżono o to, że w latach 1934 - 35 "wypisywali recepty na morfinę w dawkach wyższych niż na to zezwalają przepisy". Farmaceutom zarzucono zaś, że "wydawali morfinę i kokainę na recepty tych lekarzy w ilościach przekraczających dziesięciokrotną dawkę lekarską".
 
Zachodziło podejrzenie, że oskarżeni czerpali z tego procederu zyski. Wina ich była ewidentna. Wszyscy bowiem złamali rozporządzenie ministra zdrowia z 1934 roku o maksymalnych dawkach narkotyków. Działali też niezgodnie z ustawą o zwalczaniu narkomanii. Pomimo niezbitych dowodów linia ich obrony była zwarta. Medycy zgodnie twierdzili, że nie zważając na obowiązujące przepisy dawkowali narkotyki jedynie w wyjątkowych przypadkach. Tu kierowali się swoją wiedzą medyczną i chęcią ulżenia chorym w ich cierpieniach. Podnosili, że zobowiązywała ich do tego przysięga lekarska oraz czysto ludzka wrażliwość.
  Farmaceuci bronili się w sposób jeszcze bardziej prosty. Oświadczyli sądowi, "że lekarstwa wydawali jedynie na autentyczne recepty lekarzy, wobec czego nie poczuwają się do żadnej winy".
  Kluczowe w tej sprawie okazać się miały wyjaśnienia biegłych. Ze strony lekarskiej przed sądem stanął dr Adam Zabłocki. Był ogólnie szanowanym medykiem. Prowadził przy ul. Pałacowej gabinet rentgenowski. W sprawach farmaceutycznych sąd na biegłego powołał inspektora farmaceutycznego Gawęckiego. Obaj biegli stwierdzili, że owszem przepisy naruszono, ale jednocześnie podkreślili fakt nienagannej dotychczasowej praktyki swoich kolegów. Mało tego, skłonili się do reprezentowania ich linii obrony.
   W tej sytuacji sąd odstąpił od wymierzania kary. Podjął przy tym iście salomonowy wyrok. Umywając ręce skierował sprawę do rozpatrzenia przez starostwo grodzkie. Uznał bowiem, że oskarżeni odpowiadać mają jedynie na drodze administracyjnej. Łatwo się domyślić jaki był finał tej sprawy. Starostwo cały narkotyczny wątek rozmyło w urzędniczych interpretacjach. Pozostał po tej sprawie pewien niesmak. Szczególnie ucierpiała na tym reputacja doktora Mazo. Białostoczanie byli oburzeni tym, że pediatra uczestniczył w tak podejrzanym procederze.

Andrzej Lechowski