piątek, 6 października 2017

Pyskówka, nóż i połamane krzesła

 

   Powodów, żeby pokłócić się, było w międzywojennym Białymstoku bardzo dużo. Szczególnie kłótliwi okazywali się tragarze, dorożkarze i furmani, wstawieni żołnierze na przepustce, no i uliczni miłośnicy wszelkiej rozróby.Często takie awantury rozgrywały się wewnątrz małych sklepików, restauracyjek bądź piwiarni.
  Był marzec roku 1923. W buzie macedońskiej przy ul. Sienkiewicza pewien obywatel o inicjałach S. K. poprosił o szklankę wody. Gdy przyszło do płacenia, właściciel pijalnego przybytku zażyczył sobie 500 marek. Dla spragnionego mieszczucha cena ta wydała się zbyt wygórowana. Gospodarz obrzucił go wyzwiskami, ten nie był dłużny. Sprawa trafiła do sądu grodzkiego.
  Dziewięć lat później, również w buzie, ale tym razem przy ul. Piłsudskiego 16, której właścicielem był Temel Stajonowicz, odbyła się bardziej poważna awantura. Otóż, jak zeznał on później na policji, w jego interesie pojawiło się pewnego wieczoru sześciu nieznanych mu osobników. Rozsiedli się przy stole i zamówili chłodny napój i chałwę. Zachowywali się hałaśliwie i nieakuratnie. Wkrótce cały stół był mokry od buzy. Właściciel zwrócił więc im delikatnie uwagę. Wtedy owi chuligani rozbili mu gablotkę z ciastkami, rozpadła się również na kawałki szyba wystawowa. O zapłaceniu rachunku nie było mowy. Sprawcy szybko się ulotnili. Przechodnie będący w pobliżu buzy zatrzymali jednego z nich. Był to Icek Meller, jak się później okazało w sądzie, ordynarny tragarz z dworca kolejowego, mający już na swoim koncie podobne wybryki.
  Jeszcze groźniej miała się sprawa w lutym 1933 r. w piwiarni Józefa Pleskacza przy Sienkiewicza 80. Czterej podpici mężczyźni, którzy doń wstąpili, zażądali kwasu i przekąsek. Kiedy przyszło do płacenia okazało się, że żaden z nich nie ma pieniędzy. Rozpoczęła się więc najpierw pyskówka, a później całkiem poważna awantura. Niewypłacalni klienci zabrali się do tłuczenia zastawy i łamania krzeseł. Nawet sprowadzony migiem policjant nie potrafił opanować sytuacji. Wezwał posiłki i dopiero wtedy obezwładniono krewkich młodzieńców. Okazali się nimi bracia Zalewscy oraz Z. Gęślicki i A. Sokołowski. Zwłaszcza ten ostatni był znanym na bruku białostockim zabijaką i notorycznym bywalcem komisariatów i aresztu miejskiego.
  Szczególnie groźne były jednak awantury, w których za główny argument służył sprężynowiec lub nóż fiński. Odbywały się one w miejscach publicznych, jak i mieszkaniach prywatnych. Kiedy dochodziło do porachunków pomiędzy mieszkańcami białostockich przedmieść, były one szczególnie krwawe.
  W 1925 r. walczyły ze sobą Marczuk z Wysokim Stoczkiem. Były to zarówno porachunki osobiste, jak też dbanie o honor własnej dzielnicy. Ot choćby 11 czerwca, Stanisław Sawicki i Wacław Kuźniel natknęli się przypadkowo na Adolfa Rypsemona. Od słów doszło do czynów. Dwóch na jednego. Pokłuty nożami Rypsemon trafił do szpitala św. Rocha, jego prześladowców zatrzymała wkrótce policja.
  Z kolei w 1926 r. przed sądem okręgowym stanął Antoni Chańko, który już wcześniej trzykrotnie dostąpił tego wątpliwego zaszczytu. Powód: na zabawie w domu przy ul. Mickiewicza 12 zranił ciężko nożem Zygmunta Ozorowskiego. Tłumaczył się niepoczytalnością alkoholową. Sąd ocenił jego wyczyn na miesiąc aresztu.
  W lutym 1932 r. na Rynku Kościuszki, tuż obok ratusza, doszło do bójki dwóch grupek furmanów. W ruch poszły noże. W czasie kryzysu ekonomicznego walka z konkurencją szła na ostre. Na ziemi został jeden z wozaków, Szmul Szmierkie. Przywieziony do szpitala żydowskiego, zmarł, nie odzyskawszy przytomności.

Włodzimierz Jarmolik