środa, 23 sierpnia 2017

Nocna apteka

 

  Była piękna majowa noc 1927 roku. Ulice Białegostoku już dawno opustoszały. Wszędzie panowała cisza i spokój.
Ale, jak to w życiu bywa, gdzieś tam byli ludzie chorzy, dla których jedyną nadzieją mogła okazać się kamfora, tlen oraz inne doraźne środki podtrzymania życia. Niestety mało kto posiadał takie rzeczy w domu. Całe szczęście, że w nocy dyżur pełniła apteka Moskalewskiego przy Rynku Kościuszki.
  Około godziny 1.30 pod składem lekarstw spotkało się przypadkowo kilka osób. Byli to krewni i znajomi białostoczan, którym tej nocy nagle pogorszył się stan zdrowia. Wśród nich znajdowali się Bronsztejn z Siennego Rynku 3, Waldman z Legionowej 13, Szor z Mickiewicza 9, Bejrachowicz z Kupieckiej 26. Wszyscy rzucili się do drzwi apteki, aby czym prędzej nabyć lekarstwa. Zaczęli nerwowo pukać, ale nie było żadnej reakcji.
 Po półgodzinnym dobijaniu się poprosili o pomoc przechodzącego właśnie policjanta. Reszta oczekujących sprowadziła drugiego funkcjonariusza. Dwaj stróże prawa na początku interwencji zabłysnęli nie lada inteligencją. Ustalili bowiem, że aptekarz jest wewnątrz. Świadczyło o tym widoczne przez szybę światło lampki oraz klucz siedzący w drzwiach od środka. Policjanci polecili, aby ktoś z zebranych obudził stróża domu. W końcu nie wiadomo było, czy aptekarz przypadkiem nie zasłabł.
  Ponownie rozpoczęło się dobijanie. Stróż z małżonką walili w drzwi od podwórza, zgromadzeni białostoczanie wraz z policjantem dobijali się do drzwi i okien od ulicy. Drugi funkcjonariusz udał się natomiast do restauracji Mandelbauma i stamtąd dzwonił do apteki przez telefon. Niestety nadal nie było odzewu.
  Zebrani pod składem leków Moskalewskiego ludzie powoli się wykruszali. Nie mogli dłużej czekać. Bali się o znajomych i krewnych pozostawionych w domu. Poszli szukać pomocy gdzie indziej. Kilka osób jednak pozostało na miejscu. Postanowili, że dostaną się do środka za wszelką cenę.
  Dobijanie się trwało do wpół do czwartej rano. W końcu dyżurny apteki Moskalewskiego otworzył drzwi. Jak się okazało był cały i zdrowy. Po prostu spał tak twardym snem, że nic nie słyszał.


Kamil Śleszyński