środa, 13 lutego 2019

Sienkiewicza 5. Od Markusów do Boćkowskich

 
   Po raz kolejny cofniemy się do 1897 r. i przyjrzymy dziejom domu widocznego na jednym ze zdjęć Józefa Sołowiejczyka, na których uwiecznił zachodnią, nieparzystą stronę ówczesnej ul. Mikołajewskiej, a dzisiejszej ul. Sienkiewicza. Przypomnę, że ostatnim razem mieliśmy okazję poznać historię posesji przyporządkowanej przed II wojną światową do ul. Sienkiewicza 5.
  W 2 poł. XVIII i na pocz. XIX w. stał tu drewniany parterowy dom należący najpierw do Jankiela Mosesa, następnie Jankiela Solnickiego, wreszcie małżonków Penzuchów i od 1873 r. Abrama Bera Markusa.   Abram Ber Markus zapewne już w latach 70. XIX w. zbudował w miejsce stojących na tej posesji drewnianych budynków nowy, piętrowy dom o typowej dla tego okresu neorenesansowej fasadzie.
  Pochodził z Gródka (w poprzednim tekście wkradł się błąd, gdyż podałem, że był mieszczaninem z Sokółki), gdzie ożenił się z Chają Sorą Kremer, córką Lejby i doczekał się kilkanaściorga dzieci, z których wieku dorosłego dożyli Lejzer, Lejb, Jankiel oraz Mosze. Abram Ber do śmierci w 1897 r. mieszkał w swoim domu przy ul. Mikołajewskiej, gdzie prowadził własny nieduży zakład  tkacki.
  Według księgi adresowej z 1897 r. w domu Markusa przy ul. Mikołajewskiej mieszkał młodszy felczer Antoni Anisiewicz, on też w parterze od frontu prowadził zakład fryzjerski. Działał tu także kantor bankierski „Perlis i Ginzburg” oraz sklep sprzedaży wyrobów białostockiej manufaktury należący do agenta I. Feldsztejna.
  Lokatorem u Markusa był też od początku lat 90. XIX w. księgarz Abel Kaufman, który otworzył pod tym adresem w 1893 r. księgarnię wraz z biblioteką (czytelnią i wypożyczalnią). Pochodził z Grodna, ale przeprowadził się do Białegostoku, gdzie zamieszkał na kolejne dekady, ożenił się i doczekał potomstwa (wykupił nawet własną nieruchomość przy ul. Ogrodowej, ale po 1919 r. mieszkał przy ul. Fabrycznej 35.
  W 1913 r. reklamował posiadane najlepsze podręczniki do nauki buchalterii i adwokatury, a także szeroki wybór podręczników do nauki języków polskiego, łacińskiego, niemieckiego, francuskiego, angielskiego i innych. Oferował również słownik na 25 000 słów za jedyne 10 kopiejek.
  Księgarnia Kaufmana przetrwała okres I wojny światowej i w 1921 r. została zarejestrowana w Sądzie Okręgowym w Białymstoku. Funkcjonowała nieprzerwanie do 1939 r.  Co ciekawe, szyldy Anisiewicza, Kaufmana oraz „Perlisa i Ginzburga” możemy zobaczyć na fotografii domu wykonanej przez Sołowiejczyka, które stanowi ilustrację do dzisiejszego tekstu.
  Abram Ber Markus zmarł w 1897 r., po czym jeszcze w tym samym roku Sąd Okręgowy w Grodnie przyznał prawa spadkowe do nieruchomości przy ul. Mikołajewskiej synom Markusa, z których Mosze Markus ostatecznie skupił w swych rękach wszystkie udziały braci. On też pozostawał właścicielem do 1915 r.   Tuż przed I wojną światową mieszkał tu Izrael Halpern, pracownik miejscowego notariatu, przysiężny pełnomocnik (adwokat) i jeden z najbogatszych mieszkańców Białegostoku. Współpracował on z notariuszem Piotrem Matwiejewem, który miał swój kantor pod omawianym adresem.
  W 1913 r. mieściła się tu siedziba Towarzystwa Kredytowego Stolarzy, sklep naczyń kuchennych Lusternika, wytwórnia pieczątek „Progress” oraz magazyn apteczny Zelmana Włoskiego. Właściciel, Mosze Markus, w międzyczasie zajął miejsce Salomona Ginzburga i w 1913 r. był współwłaścicielem wciąż działającego tu kantoru bankowego, ale pod szyldem „Markus i Perlis”.
  Mosze Markus zmarł w czasie I wojny światowej i przed  1919 r. od jego spadkobierców omawianą nieruchomość kupili Mowsza i Chasia Boćkow- scy (Boczkowscy). Działające tu kantory notarialne i przywiązanie mieszkańców miasta do  tego adresu spowodowały, że w 1925 r. Sąd Okręgowy w Białymstoku zdecydował o wydzierżawieniu kilku lokali w parterze domu przy ul. Sienkiewicza 5 na siedzibę tutejszych notariuszy: Stefana Bednarskiego, Stanisława Jankowskiego i Bolesława Urbanowicza, którzy prowadzili swoje kantory do 1931 r., gdy zostali umiejscowieni w nowym gmachu sądowym przy ul. Mickiewicza 5.
  Boćkowscy byli właścicielami nieruchomości przy ul. Sienkiewicza 5 do maja 1939 r., gdy sprzedali ją Chackowi i Róży Edelom, którzy z kolei odsprzedali Boćkowskim swój majątek przy Rynku Kościuszki 19. Dalsze życie i pracę obu rodzin przerwała II wojna światowa, której nie przetrwała zabudowa posesji przy ul. Sienkiewicza 5.
  Po 1944 r. dom Markusa zastąpiono nowym blokiem, który stoi w tym miejscu do dziś.  W okresie międzywojennym pod omawianym adresem działały m.in. Dom KomisowoHandlowy Abrama Boćkowskiego (w latach 1920-1927), księgarnia Lwa Kagana (która wcześniej działała przy ul. Sienkiewicza 4), skład sukna Mozesa Margolisa, skład apteczny Zelmana Włoskiego (jego oferta została rozszerzona o usługi fotograficzne, w 1929 r. firmę przejęła Cywa Włoska), sklep „Anglopol” handlujący manufakturą produkowaną w Anglii, firma budowlana „Rozbudowa” Szmula Graniewicza i spółki, kilka sklepów z futrem, drobną manufakturą, a nawet tłuczonym kamieniem polnym.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku

Przydworcowe

 

    Ten niewielki kwartał ograniczony z jednej strony gęstym rzędem zwrotnic i torów kolejowych rozpoczynających swój bieg na Zachód, z kolejnej – długim rzędem blaszanych, rdzewiejących garaży, za którymi jest już Kaufland i dworzec autobusowy, potem ulica Bohaterów Monte Cassino przechodząca płynnie w Łomżyńską, dochodzącej do ulicy Kopernika, gdzie wszystko się zamyka.
  To ostatnie takie miejsce w Białymstoku. W mieście, które nigdy nie było Wiedniem, choć z uporem próbuje się z niego robić kolejne niemieckie duchem i wyglądem miasto. Niby polskie, ale tak naprawdę obrzydliwie czyste, straszliwie bezpieczne, przerażająco wygodne i do obrzydzenia, do wyrzygania nudne. Nie znoszę takich miejsc. Każdego dnia w Białymstoku realizuje się koszmar przemiany miasta z krwi, kości, potu i spermy, w miasto sterylności, porządku, nudy, czystości, bezpieczeństwa i rugowania z ludzi wszelkiej spontaniczności i wolności.
 
Znajomy, który jest drobnym złodziejaszkiem, mówi mi zawsze, żebym nie łaził tam z aparatem na wierzchu, bo mogę wrócić do domu lżejszy o aparat, komórkę i pieniądze w portfelu.
  „Można stracić dyszkę, można i jedynkę” – mówi, a ja właśnie dlatego tam chodzę. Wszystkie domy w tym kwartale pamiętają pewnie co najmniej lata 60-te, a całe to miejsce jest prawie dokładnie tym Białymstokiem, w jakim wychował się mój dziadek i ojciec.
  Dziadek dorastał się w drewnianym domu przy ulicy Południowej na Nowym Mieście. Ten dom już nie istnieje, a dookoła stoją już bardzo nowoczesne wille. Dzieciństwo mojego ojca przypadło na lata 60-te XX wieku. Mieszkał z rodzicami w powojskowych barakach na dzisiejszych Piaskach, gdzieś między ulicami Plutonową a Wojskową. Jest tam teraz wielki szpital i bloki.
  Kiedy mimo ostrzeżeń kolegi-złodzieja łażę między tymi na wpół opustoszałymi domami, przy których rosną sady, a przy płotach stoją drewniane kible, kiedy mijam szwendających się w te i we wte bezdomnych z pobliskiej noclegowni, kiedy co chwila wpadam po kostki w zabłocone muldy, kiedy czekam, aż ktoś mnie w końcu zaczepi i zapyta, co tu robię, myślę, że to ostatnie miejsce przypominające miasto mojego dziadka i ojca. Czegoś tu tylko brakuje.
 
Brakuje mi tych wyrostków stojących na rogu, żądających papierosa za wstęp na dzielnicę. Brakuje mi sąsiadów stojących przy płocie, opowiadających dowcipy o Żydach. Brakuje mi Cyganów chodzących od domu do domu z akordeonem. Brakuje mi rozpijania wódki pod słoninę na okoliczność urodzin jakiegoś Henryka albo Mirosława. Brakuje mi młodocianych podrostków próbujących wyciągnąć portfel z kieszeni przypadkowego przechodnia. Brakuje mi, przyrzekam, że nie kłamię, nawet tych typów z Przydworcowego, przed którymi ostrzega mnie zawsze kolega złodziej, że mnie na pewno skroją.
  To życie można już sobie tylko wyobrażać. Została sceneria, ostatnia ocalała scenografia prawdziwego miasta środkowo-wschodniej Europy. Takiego, w którym mieszkali ludzie różnych religii, narodowości i poglądów politycznych. Czasami się kochali, ale częściej nienawidzili. Kłócili się między sobą, czasami nawet jeden drugiego ciapnął nożem, szydzili z siebie, separowali się i podkreślali różnice między sobą. Kiedy trzeba było załatwić jakiś interes, załatwiali interes. A jak zdarzyła się niefortunnie miłość między Polakiem a Żydówką, próbowali do tego nie dopuścić, a potem, mimo wszystko, odpuszczali.
 
Przy Stołecznej, Grunwaldzkiej i Stołecznej żyją jeszcze jacyś ludzie. Z kominów pyka od czasu do czasu jakiś dym. Sikorki przylatują po zawieszoną na sznurkach słoninę. W oknach niektóre szyby stają się chwilami niebieskie od telewizora. Zastanawiam się, jak oni potrafią żyć w tym mieście, które zmienia się w ponury koszmar zgodny ze standardami Unii Europejskiej. Za każdym razem, kiedy tam jestem, myślę o takiej starej kobiecie, która wyglądała zza okna, gdy robiłem jedno z tych zdjęć. Myślę o tym, jak po rozpaleniu w piecu kaflowym, wychodzi każdego ranka na wyprawę po bułki i salceson do Kauflandu, którego parking graniczy z jej ogrodem obrośniętym agrestami, papierówkami, mirabelkami i węgierkami.

RADEK ORYSZCZYSZYN
www.radeko.wordpress.com