niedziela, 11 marca 2018

Szczury w mieście

   

   Jeśli czegoś w przedwojennym Białymstoku było za dużo, to na pewno myszy i szczurów. Zwłaszcza te ostatnie stanowiły koszmarną plagę. Żywiciele równie uciążliwych pcheł. Źródło chorób zakaźnych. Jakże miały się nie plenić, kiedy rynsztokami Chanajek, Piasków, Skorup i innych śródmiejskich i przedmiejskich rejonów płynęły życiodajne pomyje. Na każdym białostockim podwórku przy drewniakach i kamienicach znajdowały się niedbale zamknięte śmietniki, pełne odpadków. A i pobliskie komórki oraz chlewiki też miały czym pokarmić zachłanne gryzonie. Był to zresztą problem ogólnopolski. Walczono z nim wykładaniem trutek w newralgicznych miejscach. Jesienią 1936 r. po raz kolejny podjęto totalne odszczurzanie Białegostoku.
  25 października na słupach pojawiły się obwieszczenia w sprawie walki ze szczurami. Magistrat domagał się, aby w ciągu dwóch tygodni właściciele domów, sklepów i innych obiektów użytkowych dokonali gruntownych porządków na swoich posesjach. Posprzątali je, usunęli i nieczystości. Przygotowali teren na wyłożenie trucizny. Koncesję trutki o nazwie „Ratopax” otrzymał uprzywilejowany w takich przypadkach Związek Inwalidów Wojennych. Wyznaczonych zostało 5 punktów dystrybucji. M.in. w halach targowych na Rybnym i Starym Rynku, a także w biurze Funduszu Pracy przy ul. Piłsudskiego. Zgodnie z obwieszczeniem „trutki miały być wyłożone jednocześnie 12 listopada i pozostawać przez 3 dni. Zużyte zastępować świeżymi”. Tym, którzy nie zastosowaliby się do tych rygorów grożono karami administracyjnymi.
  Mieszkańcy Białegostoku na akcję władz miasta patrzyli raczej sceptycznie. W gazetach pojawiły się listy od czytelników. Przypominano skutki odszczurzania z poprzednich lat. Były one minimalne, zaś koszty kupowanego preparatu całkiem spore. Np. w 1930 r. białostoczanie zapłacili łącznie 17 tys. złotych, natomiast oficjalne meldunki mówiły o otruciu się tylko 110 szczurów i 9 (!) myszy na 6 tys. posesjach. Efekt zaiste warty zachodu.
 
Rozległy się głosy krytykujące moc sprawczą „Ratopaxu”, kosztującego 25 zł za 1 kg. Podsuwano inne firmy -„Mortidor” czy pastę Zakrzewskiego. Może nie specjalnie lepsze, ale przynajmniej tańsze. Wicewojewoda Piotrowski nadzorujący odszczurzanie w całym województwie przyjął w tej sprawie delegację właścicieli domów. Protestowali oni przeciwko monopolowi Związku Inwalidów. Dopatrywali się kumoterstwa. Ostatecznie wydane zostało zezwolenie na kupowanie innych trutek. „Ratopax” zaczęto zwracać i odbierać pieniądze.
  Sprawą odszczurzania bardzo poważnie interesowała się Rada Miejska. Pojawiały się coraz oryginalniejsze pomysły. Ponieważ trucizna zawodziła, a i koty nie zdawały egzaminu, padła propozycja podatku od leniwych kotów. Jeden z wybitnych ojców miasta (prasa przemilczała jednak litościwie jego nazwisko) zaproponował polowanie na szczury bezrobotnym. Za dostarczenie jednego egzemplarza wynagrodzenie wynosiłoby 20 gr. Mogło to dać według szacunków pomysłodawcy 50 tys. usuniętych gryzoni rocznie. Koszt zaś wyniósłby tylko 10 tys. złotych. Poza tym magistrat mógł zatrudnić dodatkowo kilku bezrobotnych umysłowych przy przyjmowaniu i księgowaniu trofeów bezrobotnych kolegów fizycznych. Ponoć sam pan prezydent Seweryn Nowakowski żywo zainteresował się tym pomysłem.
  Chociaż akcja odszczurzania odbyła się w przewidzianym terminie, magistracki dozór sanitarny skrupulatnie kontrolował jej przebieg, sukcesu znowu nie odniosła. Pojawiły się za to nowe złośliwości, że zabrakło szczurołapa z Hameln, zaś od „Ratopaxu zginęły tylko te szczury, które... pękły ze śmiechu.

Włodzimierz Jarmolik