czwartek, 28 czerwca 2018

Jagiellonja




                                                                              1933 r. Dziennik Białostocki

Dom Ludowy im.Marszałka Piłsudskiego






                                                                                              1933 r Dziennik Bialostocki

środa, 27 czerwca 2018

Białystok pełen białoruskich śladów

 

     Kamienica przy ul. Kijowskiej 1, VI LO przy Warszawskiej 8 czy budynek przy Sienkiewicza 3. Wszyscy znamy te obiekty. Ale czy z perspektywy białostockich Białorusinów?

W 1941 roku, niedługo po wejściu do miasta Niemców, w tym budynku powołany został białoruski komitet. Do końca okupacji był centrum życia kulturalnego, wydawano tu gazetą „Nowa Droga” - mówił o kamienicy przy ul. Kijowskiej 1 Aliaksiej Trubkin, dziennikarz białoruskiego Radio Racja.

W weekend wcielił się w rolę przewodnika po Białymstoku, jakiego nie znamy. Można było obejrzeć miejsca ważne dla mieszkających tu od pokoleń Białorusinów.

- Polityka Niemców była taka, by skłócić społeczności. Wiadomo, jak II RP traktowała mniejszości narodowe. W okresie międzywojennym Białorusini bezskutecznie domagali się powołania w Białymstoku białoruskiej szkoły. Powstała dopiero za niemieckiej okupacji. Zlokalizowana była gdzieś w okolicach Rynku Siennego - wyjaśniał Trubkin.

Kolejnym punktem spaceru była ulica Konstantego Kalinowskiego, czyli komisarza Rządu Narodowego na województwo grodzieńskie w powstaniu styczniowym. Na Białorusi uważany jest za bohatera narodowego. Ulicę, która dawniej stanowiła cześć Sosnowej, nazwano jego imieniem w 1958 roku na wniosek powstałego dwa lata wcześniej Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Organizacja działa do dziś w kamienicy przy ul. Warszawskiej 11. Natomiast jego pierwszą siedzibą była dzisiejsza kamienica Frankowskiego, czyli wyremontowany niedawno budynek przy ul. Sienkiewicza 3. Mieściło się tu Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.

- Władze pozwoliły na powstanie BTS-K na fali odwilży po śmierci Józefa Stalina. Mniejszości narodowe dostały odrobinę swobody. Towarzystwo zaczęło organizować koncerty i inne imprezy kulturalne - opowiadał dziennikarz.

W 1958 roku powstała zaś Niwa - również istniejąca do dziś białoruska gazeta. Jej pierwszą siedzibą był budynek przy ul. Kilińskiego 7, gdzie mieści się obecnie Muzeum Wojska. Natomiast w latach 70. gazeta miała swoją redakcję w dzisiejszej siedzibie Solidarności przy ul. Suraskiej 1.

Uczestnicy spaceru odwiedzili też kościół farny. Na jednym z witraży po prawej stronie od wejścia widzimy postać św. Jozefata Kuncewicza, żyjącego na przełomie XVI i XVII w. unickiego arcybiskupa połockiego. W 1623 został zamordowany przez tłum prawosławnych mieszczan. Kościół katolicki uznaje go za świętego. Co ciekawe, na witrażach w farze można też zobaczyć szereg białoruskich świątyń, na czele z kościołem w Grodnie.

Podczas spaceru Trubkin pokazywał też zdjęcia budynków, które nie przetrwały do naszych czasów. Najbardziej okazałym był Teatr Palace, który 1912-1939 mieścił się za Pałacykiem Gościnnym przy ul. Kilińskiego 6. - W 1937 roku odbył się tu pierwszy białostocki występ słynnego białoruskiego śpiewaka operowego Michała Zabejdy-Sumickiego. Polskie władze początkowo próbowały wymóc na nim, by nie śpiewał po białorusku. W końcu jednak na to pozwolono. Na występ przyszły tłumy - opowiadał przewodnik.

Niedaleko nieistniejącego Palace stoi Teatr Dramatyczny, czyli przedwojenny Dom Ludowy im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Tutaj w dniach 28-30 października 1939 roku odbył się zjazd, który „zadecydował” o przyłączeniu do Sowietów tzw. Zachodniej Białorusi z Białymstokiem.

- Oczywiście o żadnym wolnym głosowaniu nie mogło być mowy. Decyzje zapadały na Kremlu. Myli się ten, kto myśli, że po przyłączeniu Zachodniej Białorusi jej mieszkańcy mogli swobodnie przekraczać niedawną polsko-sowiecką granicę. Bolszewicy musieli najpierw wprowadzić tu swoje porządki. Paradoksalnie, granice można było przekraczać dopiero za okupacji niemieckiej - wyjaśniał Trubkin.

Z czasami tzw. pierwszego Sowieta wiąże się też historia białoruskiego zespołu pieśni i tańca pod dyrekcją dyrygenta Ryhora Szyrmy. - Sowieci chcieli pokazać, że za ich rządów życie kulturalne kwitnie. Zespół występował we wspomnianym Teatrze Palace - opowiadał dziennikarz.

Następny przystanek to Wydział Ekonomii i Zarządzania UwB przy ul. Warszawskiej 63, czyli wzniesiony w XIX wieku dom Trębickiego. W 1923 roku odbył się tu głośny w całej Polsce proces 45. Sądzono lokalnych Białorusinów, którzy opowiadali się za utworzeniem m.in. na terenie Białostocczyzny wolnej Białorusi. Podsądni otrzymali wyroki po kilka lat więzienia. Na ławie oskarżonych zasiadała znana białoruska działaczka Wiera Masłowska Matejczyk . Do historii przeszedł fakt, że podczas procesu - dumna ze swoich korzeni - mówiła wyłącznie po białorusku, choć oczywiście doskonale znała polski. Sędziowie musieli prosić o pomoc tłumacza.

Zatrzymujemy się też obok VI LO przy ul. Warszawskiej 8. W czasach, gdy działało tu carskie gimnazjum jednym z uczniów był Ignacy Hryniewicki. Jak mówi Trubkin - pierwszy białoruski terrorysta. Należał do białoruskiej organizacji Narodnaja Wola. Zasłynął udanym zamachem na cara Aleksandra II. 13 marca 1881 r. w Sankt Petersburgu na Newskim Prospekcie rzucił bombę w carski powóz. Zginął i on, i car. Jak głosi jedna z wersji Hryniewicki urodził się w pobliskich Hryniewiczach. Czyli miejscowości, która swą nazwę wzięła od nazwiska rodziny zamachowca.

Zbliżając się ku końcowi naszej wędrówki przystajemy obok skrzyżowania ul. Malmeda i al. Piłsudskiego. Przed wojną stał tu budynek o adresie Kupiecka 44, gdzie w latach 1927-35 działało Towarzystwo Szkoły Białoruskiej. - Towarzystwo istniało, tylko szkoły nie było. Jak wspominałem, Polacy się na nią nie zgadzali - podkreślał przewodnik.

Ostatni punkt spaceru to ul. Lipowa 4. W latach 1932-35 stał tu budynek, w którym działała Spółdzielnia Wydawniczo-Oświatowa drukująca białoruską literaturę.

Na spacer śladami białoruskiej obecności w naszym mieście zaprosiły Szczyty, czyli Związek na Rzecz Edukacji i Promocji Białoruskiej Kultury. We wrześniu ma powstać internetowa mapa „Białoruski Białystok” z zaznaczonymi ważnymi miejscami. Wtedy też związek zaprosi na kolejny spacer po naszym mieście.

Tomasz Mikulicz

Napad w Sidrze-złapani na Piasta






                                                                                          1933 Dziennik Białostocki

wtorek, 26 czerwca 2018

Białostocka Czarna Ręka

 

   Na początek trzeba odwołać się do znakomitej encyklopedii  Carla Sifakisa pt. „Mafia amerykańska”, w której autor pod hasłem Czarna Ręka pisał m.in. : „Proceder Czarnej Ręki polegał na wymuszaniu haraczy pod groźbą śmierci i był praktykowany niemal we wszystkich włoskich społecznościach na terenie USA”. Działo się tak w pierwszych dziesięcioleciach XX w., kiedy z Sycylii emigrowali na potęgę tamtejsi mafiosi, przyzwyczajeni już bardzo do życia na koszt swoich rodaków.
    W okresie międzywojennym zawołanie „Czarna Ręka” stało się niebywale modne w miastach i miasteczkach II Rzeczypospolitej. Posługiwały się nim rozmaite szajki opryszków, którym zachciało się zdobyć łatwe pieniądze. Ówczesny Białystok nie mógł być  oczywiście gorszy.         
 

  Wszystko zaczęło się w 1930 r. Najpierw doświadczyli tego zapóźnieni przechodnie w centrum miasta, którzy tracili portfele i obrywali guzy. Wkrótce niebezpiecznie zrobiło się w okolicznych restauracjach, barach i salach bilardowych. Niosły się słuchy, że wszystko to jest dziełem bandy o groźnej nazwie „Czarna Ręka”. Policja nie mogła przez dłuższy czas nikogo aresztować. Poszkodowani nie chcieli składać zeznań w obawie przed zemstą.
  Tymczasem białostocka „Czarna Ręka”, składająca się z kilkunastu chanajkowskich oprychów w wieku od 15 do 27 lat stawała się coraz bardziej bezczelna. Po pewnym czasie nie tylko wymuszano pieniądze i poczęstunek od właścicieli i gości sal bilardowych i potajemek, ale pięściami i nożami załatwiano prywatne porachunki. Uszkadzano opony w autobusach zamiejscowych i wykonywano tzw. dintojry. Strach  przed bandą był tak wielki, że człowiek pokrojony nożem w jednej z restauracji nawet na łożu śmierci nie chciał ujawnić policji swoich oprawców. 
 

   Terror „Czarnej Ręki” trwał w Białymstoku około dwóch lat. Pewnego lutowego wieczoru 1932 r. do sali bilardowej Polonia przy Rynku Kościuszki wkroczyło dwóch członków osławionej  szajki: Lejba Kagan i Zorach Tyszlerman. Zaczęli zaczepiać gości. Jednemu zrzucili z głowy kapelusz, drugiego poczęstowali kułakiem w pierś. W końcu podeszli do niejakiego Szlomy Fina, też nielichego rozrabiaki i zażądali od niego 100 złotych. Ten jednak wcale nie poczuł „mojry”, kazał się odczepić i spokojnie wrócił do przerwanej gry w bilard. Kagan, herszt bandy, widząc to lekceważenie, wyrwał Finowi z ręki kij bilardowych i zaczął go nim okładać. Potem sięgnął jeszcze po sprężynowca. Fin podniósł krzyk.
Hałasy z sali bilardowej  sprowadziły do środka policjanta patrolującego właśnie ulicę. Zatrzymał Tyszlermana, który nie zdążył uciec.  To pierwsze aresztowanie w sali Polonii sprawiło, że zastraszeni dotąd kupcy i przedsiębiorcy białostoccy zaczęli zeznawać. Za kratki trafili następni członkowie „Czarnej Ręki”, noszący przeważnie bardzo egzotyczne przezwiska: Karaban, Szames, Snajteta i inne.
 
 
   Jesienią 1932 r. sprawa białostockiej mafii była już zakończona. 14 października odbył się proces. Tego dania sala Sądu Okręgowego przy ul. Mickiewicza przedstawiała niezwykły widok. Zapełniali ją złodzieje kieszonkowi, włamywacze na zwolnieniu warunkowym, no i oczywiście panienki lekkich obyczajów. Na ławie oskarżonych zasiedli zaś ich bliscy kompani: Lejba i Josel Kaga- nowie, Abram i Zorach Tyszlermanowie, Israel Fiszer, Szepsel Chiński i jeszcze kilku innych.
  Przed obliczem sądowego trybunału przewinęło się kilkudziesięciu świadków. Choć przejęci lękiem opowiadali o swoich krzywdach, doznanych od rozwydrzonych wyrostków. Na koniec prokurator Bartoszewicz w mocnej przemowie zażądał surowych kar dla wszystkich oskarżonych. Następnego dnia Sąd wydał wyrok. Najbardziej  krewcy wymuszacze dostali po trzy lata kratek. Białystok odetchnął. Ale czy na długo?

Włodzimierz Jarmolik

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Krwawe porachunki na ul.Orlańskiej





                                                                            1933 r. Dziennik Białostocki

piątek, 22 czerwca 2018

Z uroczystości św.Rocha






                                                                                                     1933 r. Dziennik Białostocki

czwartek, 21 czerwca 2018

Białystok zwolniony od wyzysku




                                                                                                   1933 r. Dziennik Białostocki

wtorek, 19 czerwca 2018

Niefortunna kradzież na ul.Marmurowej 3




                                                                    1932 Dziennik Białostocki

Chleb z piekarni przy ul. Grunwaldzkiej




                                                                                  1932 r. Dziennik Białostocki

poniedziałek, 18 czerwca 2018

niedziela, 17 czerwca 2018

Domy Pełczyńskiego, Halpern i marszałka szlachty

 

   Budynek mający dziś adres ul. Lipowa 30 powstał na przełomie XIX i XX w., prawdopodobnie poprzez rozbudowę stojącego tu wcześniej i widocznego na zdjęciu  Sołowiejczyka z 1897 r. domu zbudowanego przez pruskiego urzędnika Jacoba von Braesicke. Był to budynek murowany, piętrowy i nakryty dachem naczółkowym, podobnie jak sąsiedni dom Jana Hollanda, stojący do dziś na posesji przy ul. Lipowej 24. Posesja przy ul. Lipowej 30 (przed 1939 r. mająca nr 50), w ciągu XIX stulecia dość często zmieniała właściciela – po rodzinie Braesicke posiadał ją białostocki mieszczanin Jan Olfart, następnie Michał Kośmierski, po którego śmierci przeszła ona w spadku na pięć jego córek: Łucję, Antoninę, Zofię, Konstancję i Teofilę.
  W 1896 r. wszystkie prawa własności wykupił mąż Konstancji Kośmierskiej, Bronisław Pełc zyński, wiceprezydent Białegostoku. Jednak we wrześniu 1897 r. wyzbył się majątku, wraz z domem pamiętającym czasy pruskie, pochodzącemu z Wilna Szmulowi Tanchelowi Rejzenbergowi. 
  Nowy właściciel postanowił znacznie powiększyć dom rodziny Braesicke poprzez jego rozszerzenie i nadbudowę o dodatkową kondygnację do rozmiarów i wyglądu zachowanego do dzisiaj.
  Około 1899 r. Rejzenberg wzniósł także na wolnej części posesji nowy, zachowany do dziś dom przy ul. Lipowej 28.  Sąsiedni dom przy ul. Lipowej 24 (dawniej posesja ta miała numer 46) także powstał przed  1807 r., a jego budowniczym był Johann Holland, kasjer Kamery Wojny i Domen. Dzisiejszy wygląd budynku w znacznej mierze odpowiada temu, jaki miał on w pierwszych latach XIX w., wynikający z ogólnie przyjętych wzorców architektonicznych w Prusach.
  Po śmierci Johanna nieruchomość przejął jego syn Maurycy, ale w 1829 r. odsprzedał ją Antoniemu Szczuce, marszałkowi szlachty Obwodu Białostockiego, który po dokonaniu remontu i adaptacji budynku przeznaczył go na siedzibę Rady Szlacheckiej oraz instytucji samorządu szlacheckiego. Do 1863 r. marszałkowie byli wybierani przez szlachtę, natomiast po powstaniu styczniowym ich naznaczanie leżało w gestii cara.
  W 1897 r. górne piętro dawnego domu Hollanda zajmowało mieszkanie marszałka, którym w tym czasie był Anatol Jeryn. Dom przy ul. Lipowej 24 spełniał swoją funkcję do 1915 r., w międzyczasie otrzymując nowy, neoklasycystyczny wystrój elewacji frontowej z elementami dekoracyjnymi, nawiązującymi do instytucji mieszczących się w jego murach. Po I wojnie światowej dom przy ul. Lipowej 24 przez jakiś czas użytkowany był przez dyrekcję Polskich Kolei Państwowych, a tuż przed 1930 r. magistrat ulokował w nim siedzibę Szkoły Powszechnej nr 15. Za siedzibą marszałka szlachty do II wojny światowej stał parterowy dom, który na zdjęciu z 1897 r. ukryty jest gdzieś za gęstymi lipami. Dziś w tym miejscu znajduje się nowy blok, natomiast do 1939 r. była tu posesja przy ul. Lipowej 44. Ona także została ukształtowana w okresie pruskim.
  W 1806 r. określono ją jako „plac budowlany” kontrolera kasy Jerzego Kadgien, wcześniej pracującego w urzędzie domenalnym w Małym Płocku. Kadgien zbudował tu przed 1807 r. parterowy, szerokofrontowy dom nakryty naczółkowym dachem. Jako właściciela odnotowuje go jeszcze spis posesjonatów z 1810 r., ale przed 1825 r. nieruchomość przes zła w ręce Stefana Terpiło- wskiego, aby następnie trafić do jego zięcia, konsyliarza drugiego departamentu Sądu Głównego, Jakuba Janiewicza Janiewskiego, żonatego ze Scholastyką Terpiłowską. W 1843 r. w domu przy ul. Lipowej mieszkała Scholastyka z synem Kazimierzem i córką Zofią, a „radca Janiewicz” występował jeszcze w 1853 r. jako właściciel nieruchomości. W latach 60. XIX w. dom i posesja przy ul. Lipowej 44 przeszły w posiadanie Chany (Anny) Sory Halpern, żony zamożnego kupca Dawida Halperna, właściciela banku w Kownie i domu handlowego w Kownie i Kłajpedzie.
  Chana Sora zmarła w 1900 r. w Kownie, a należące do niej nieruchomości w Białymstoku, w tym przy ul. Lipowej, przeszły w posiadanie jej spadkobierców. W 1939 r. dawny dom Kadgiena należał do Szabtaja Halperna i Rochli Szapiro. II wojnę światową przetrwał w stanie ruiny, i na początku lat 50. XX w. został rozebrany i zastąpiony nową zabudową blokową.


Wiesław Wróbel

"Klub Tajnej Ręki" przed sądem






                                                                1932 r. Dziennik Białostocki

sobota, 16 czerwca 2018

Napaść pijaków na policjnta





                                                                          1932 r .Dziennik Białostocki

Czem "truje" się gości w "Ritzu"




                                                                                                 1932 r.  Dziennik Białostocki

piątek, 15 czerwca 2018

Bejla Jewrejska i jej koleżanki

 

   Wśród kilkuset dam lekkich obyczajów stale rezydujących w zaułkach przedwojennych Chanajek i promenujących nocami po pryncypialnychh ulicach miasta, była garstka takich, które wyróżniały się z tłumu. Im  gazetowe   kroniki kryminalne poświęcały zwykle więcej miejsca i uwagi. Za cóż były te fawory? Ot choćby za popularność wśród miejscowej klienteli, awanturniczy charakter, albo też niepokojącą tajemniczość.  Do tych pierwszych należała niewątpliwie Bejla Jewrejska.   
   Już w wieku 16 lat popadła ona w konflikt z prawem. W 1927 r. przyjęta została na posadę służącej w domu M. Henclera przy Nowym Świecie. Nie zabawiła tam długo. Pod nieobecność gospodarza „zaopiekowała się“ jego gotówką i garderobą (około 580 zł) i „udała się w nieznanym kierunku”. Powrót do uczciwego życia został zamknięty. W połowie lat 30. spotykamy już Bejlę Jewrejską na chanajkowskim „targu próżności”.
   Mieszkała na ul. Marmurowej pod 8, a jej słodka buzia, ognisty temperament dobrze były znane wśród miejscowych amatorów zabaw i hulanek. Niektórzy kawalerowie (i żonaci) przez słabość do niej doznawali nawet poważnego uszczerbku na kieszeni i zdrowiu. Pewnego razu urzędnik pocztowy zapragnął przekonać o zaletach Bejli swojego kolegę. Udali się więc w nocy dorożką na Marmurową. 
   Poczciarz najpierw sam odwiedził prostytutkę, po czym wysłał tam towarzysza. Czekając na niego w dorożce usnął. Zobaczyli to dwaj, powracający do domu tragarze. Napadli gościa, zabrali zegarek, portfel i palto, a na dodatek jeszcze zafundowali mu kilka bolesnych szturc hańców.
   W 1935 r. urodziwa Bejla stała się bohaterką głośnej w Białymstoku afery fotosowej. Od pewnego czasu z gablot kina Modern, rozmieszczonych w różnych punktach miasta, ginęły fotosy reklamujące  filmy. Wolf Kajmers, współwłaściciel kina sądził, że robi to wredna konkurencja. Kiedy sprawą zajęli się agenci śledczy z ul. Warszawskiej, okazało się, że kradzieży zdjęć dokonywała grupka wyrostków pracujących na zlecenie krasawicy z Marmurowej.
  Otóż Bejla chętnie oklejała fotosami swój pokoik, żeby na tle polskich i zagranicznych artystek jeszcze bardziej doceniano jej urodę.  Z zupełnie innego powodu do kroniki kryminalnej trafiły siostry Maria i Luba Nesterówny z ul. Brukowej. Ta pierwsza nie grzeszyła raczej wdziękami, za to piła jak szewc, a klęła jak dorożkarz. Przez swój ordynarny sposób bycia nie mogła liczyć na zbyt wyszukaną klientelę, za to interesowali się nią co i rusz posterunkowi wzywani na miejsce urządzanych przez krewką Manię awantur. Obie siostry sprawiały także kłopoty swoim „opiekunom”, którzy je bili i poniewierali.
    W 1934 r. Alfons (nomen omen) Niewodziński stanął przed sądem. Za znęcanie się nad Lubą Nester („narzeczoną”, jak ją określał) skazany został na 3 lata ) i utratę praw obywatelskich na lat 5.  Wiosną 1924 r. sensacją wieczornego Białegostoku stała się „Czarna dama”, którą można było spotkać na ul. Sienkiewicza, w pobliżu kina  Apollo, gdzie polowała na młodych amatorów seansów filmowych. Późniejsze opowieści przypisywały jej tajemnicze spojrzenie, subtelne maniery i niebanalną urodę. Po mieście krążyły także plotki o śmiertelnych ofiarach wśród jej adoratorów. Prawda okazała się prozaiczną, kiedy posterunkowy strzegący moralności białostoczan zatrzymał na ulicy kobietę w czerni zaczepiającą przechodniów i dostarczył ją na komisariat.
    W ową Czarną damę wcieliła się niejaka Aleksandra Janina Sacońs ka rodem z Kresowej Woli w powiecie Wysokie Mazowieckie. Była blisko 40-letnia prostytutka, przebywająca w Białymstoku na „gościnnych występach”. W młodości kursowała po ulicach  Warszawy i Wilna. Dziś uwiodła białostockich filmowców, którzy „Czarną Damę” rzucili na ekran.

Włodzimierz Jarmolik

Afrykańskie upały w Białymstoku

 
   

   W 1928 r. spragnieni ochłody białostoczanie ciągnęli tłumnie na plaże. Najbliższa była na Skorupach, nad Dolistówką. Amatorzy większej wody szli do Jurowiec lub do Ignatek. Elegancki Białystok spotykał się w Supraślu. Szczególnie rojno robiło się w tym miasteczku w niedziele.
  O tych białostockich kąpielach rozpisywała się ówczesna prasa, bo i było o czym. Sensacją obyczajową na supraskiej plaży, stał się pewien znany kupiec z ulicy Kilińskiego, niejaki B. Otóż przedsiębiorca ów, w obecności przebywających na plaży kobiet, „pod wpływem upałów, dostawał bzika. Rozbierał się do naga i w stroju adamowym, bez listku figowego, latał po plaży, rżał jak źrebak i urządzał rozmaite kawały”. Część plażowiczów obserwowała te wyczyny z rozbawieniem, lecz większość była oburzona. Szczególnie ostro protestowały matki, które musiały zakrywać oczy swoich latorośli.
  W kolejną upalną niedzielę, 15 lipca, B., rozochocony zainteresowaniem z poprzedniego tygodnia, już od rana pląsał po plaży wydając z siebie przedziwne kwiki. Tego już było za wiele. Towarzystwo plażowiczów miało dość tych ekstrawagancji. „Młodzież urzędnicza” postanowiła zatem ręcznie wytłumaczyć nagusowi niestosowność jego zachowania.
   Nie mniejszą sensację w równie upalne lato 1931 r.  wzbudziły „trzy syreny” przebywające na letnisku w Krasnem. Do urokliwego leśnego jeziorka Komosa prowadziła malownicza droga przez las. W pewien sierpniowy poranek 1931 r. wspomniane „trzy niewiasty, znane w tutejszych (tzn. białostockich) sferach towarzyskich”, chcąc zażyć kąpieli udały się w kierunku jeziora.
 
Jak na „syreny” przystało panie wybrały się kompletnie nagie. Traf chciał, że w przeciwnym kierunku, do Supraśla, do pracy jechał posterunkowy. Zdumiał się,  gdy niespodziewanie ujrzał przed sobą tak powabne widoki. Szybko jednak otrząsnął się z estetycznych doznań. Z  groźną, marsową miną zwrócił się do trzech gracji: –„ Fe, wstyd! Że też panie tak bez garderoby. Czy tu kraj Papuasów?” Na to one, kokieteryjnie udając zażenowanie, odparły „nie spodziewałyśmy się, że spotkamy kogoś”. Policjant nieczuły na niewieście wdzięki przystąpił do spisania notatki służbowej. Gdy już opisał całe zjawisko, zafrasował się. Co robić dalej? Przecież nie będzie wędrował przez las z trzema nagimi kobietami. Było to niemożliwe ze względu na powagę munduru. Kazał więc im pozostać na miejscu, a sam pojechał do Krasnego, skąd niebawem przywiózł im ubrania. Niestety incydent ten miał swój finał w sądzie, gdzie amatorki porannej kąpieli odpowiadać musiały za „obrazę moralności publicznej”.
  Nie wszystkich białostoczan stać było na letnie wyjazdy. A tu, na domiar złego, rok w rok fale upałów nawiedzały Białystok. Tak też było i w 1936 r.  W mieście wobec tego rozpowszechnił się obyczaj opalania się na balkonach. Obrońcy moralności grzmieli. „Tam i sam daje się zauważyć na balkonach korzystające z promieni słonecznych, piękności białostockie w szatach jak najbardziej przypominających strój prababki Ewy. A na ulicy Jurowieckiej przechodnie oglądają istną nimfę plażującą na balkonie wcale bez szat, jak mamcia ją przed 30 laty urodziła”. Znawcy tematu opalonych niewieścich ciał zauważyli, że „pięknym nimfom prażącym swe kształty w gorących promieniach słońca sprzykrzyła się monotonia opalenizny”.
  Do Białegostoku z Ameryki dotarła w 1936 r. moda opalania się w desenie. Na plażach pojawili się sprzedawcy papierowych wycinanek. W tekturowych pudłach nosili istny „ogród zoologiczny – małpki, ptaszki, owady et cetera”.   Popularne były też kwiaty i afrykańskie palmy. Amatorki nowej mody rozchwytywały tę menażerię, przyklejając ją sobie na ramionach i plecach. Co bardziej odważne plażowiczki naklejały owe wycinanki od swego frontu, marząc zapewne o tym ileż to pożądliwych spojrzeń przyciągną ich dekolty opalone w kwiaty i motyle. 
  Upalne lata były też normą powojenną. Ot choćby w 1959 r. Przełom maja i czerwca był jeszcze w normie. Ale w lipcu rozpoczęły się w całej Polsce afrykańskie upały.
 
W połowie miesiąca w Białymstoku temperatura w cieniu dochodziła do 36 stopni. Nasilały się wszystkie tragiczne następstwa takiej pogody – zasłabnięcia, utonięcia i pożary lasów. Mnóstwo pracy mieli drogowcy. Informowano, że „na skutek upałów topią się asfaltowe, a jeszcze bardziej smołowe szosy. Najgorzej jest na trasie Żednia – Michałowo, do Zabłudowa i do Moniek”.
  Żeby zapobiec rozpuszczeniu szos „samochody Rejonu Eksploatacji Dróg Publicznych, tak jak w zimie jeżdżą tu i posypują drogi dużą ilością piasku”.  Relacje z Białegostoku opanowanego tropikalnym upałem przypominały komunikaty z klęsk żywiołowych. Gazeta Białostocka 13 lipca informowała: „W sobotę zanotowano u nas temperaturę 36 stopni w cieniu, w niedzielę do godziny 15 – 35 stopni w cieniu. W słońcu temperatura sięgała 52 stopnie. Białostoczanie, którzy z ciekawości chcieli zobaczyć ile mamy ciepła, z niemałym zdumieniem skonstatowali, że kończą się termometry”. Wykupywali ze sklepów wszystkie zapasy napojów tak, że wkrótce do picia została tylko woda z kranu. Miasto sprawiało wrażenie wyludnionego. Kto mógł wyjeżdżał do popularnych podmiejskich miejscowości nad wodę. Ci co pozostali w mieście po prostu nie wychodzili z domów. Już wówczas pojawiały się opinie o ocieplaniu klimatu, a ekstremalne temperatury podobnie jak i obecnie były tematem numer jeden.


Andrzej Lechowski
Dyrektor Muzeum Podlaskiego 

czwartek, 14 czerwca 2018

Spółka z ulicy Cygańskiej






                                                                            1932 Dziennik Białostocki             

środa, 13 czerwca 2018

Historia o pięknej Helenie







                                                                                                     1931 Dziennik Białostocki

wtorek, 12 czerwca 2018

Macierzyństwo na ul.Św.Rocha 3







                                                                                                               1932 rok

Proces o 10.000 dolarów






                                                                                       
                                                                                 1931 Dziennik Białostocki

Szajka fałszerzy paszportów




                                                                                 
                                                                                       Dziennik Białostocki

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Ulica Lipowa za cara Mikołaja II

 

   Kolejne zdjęcie w albumie ukazujące ul. Lipową. Główna arteria, łącząca dworzec kolejowy oraz wjazd do Białegostoku od strony Warszawy ze śródmieściem, a przede wszystkim ówczesnym Placem Bazarnym (Rynkiem Kościuszki), ukazana została przez Soło- wiejczyka jako ruchliwa ulica, po której na odbywający się właśnie targ zmierzają dziesiątki wozów, wymijających nowoczesne tramwaje konne. 
  Wiemy już, że kolejność zdjęć w albumie nie jest przypadkowa i odzwierciedla trasę przejazdu monarchy z dworca kolejowego, gdzie przybył wraz z rodziną i świtą pociągiem jadącym z Warszawy, przez śródmieście w kierunku Dojlid. Jechał więc przez ul. Nowoszosową, mijając nowy most i koszary miejskie, po czym wjechał na ul. Lipową  – taką, jaką możemy oglądać na zdjęciu z albumu „Widoki miasta Białegostoku” – której początek wyznaczał ozdobny „łuk triumfalny”. Sołowiejczyk wykonując zdjęcie ustawił się na balkonie jednej z nowych kamienic (prawdopodobnie przy dzisiejszej ul. Lipowej 31), kierując swój obiektyw w stronę północnej pierzei ul. Lipowej na odcinku między rozwidleniem przed cmentarzem wokół kaplicy św. Rocha (drzewa porastające nekropolię są widoczne po lewej stronie zdjęcia), a zabudowaniami w pobliżu skrzyżowania ze współczesną ul. Częstochowską.
   Dzisiaj ta strona ul. Lipowej ma zupełnie inne oblicze, będące konsekwencją zniszczeń z okresu II wojny światowej i późniejszej odbudowy. Miejsce domów i kamienic, stojących na posesjach ukształtowanych jeszcze na przełomie XVIII i XIX w., zajęła nowoczesna zabudowa blokowa.
  Do 1939 r. strona parzysta ul. Lipowej liczyła 54 nieruchomości, współcześnie zaś kończy się na numerze 32. Z pierwotnej zabudowy pozostało zaledwie kilka budynków, a w części widocznej na fotografii Sołowiejczyka zaledwie jeden obiekt – tzw. dom szla- chty pod nr 24. Na zdjęciu widoczna jest ul. Lipowa po blisko 150 latach swego istnienia i rozwoju, w której odzwierciedlają się oraz przenikają różne epoki z historii Białegostoku. Sama ulica Lipowa powstała w połowie XVIII w. jako droga łącząca miasteczko z pobliskim wzgórzem, na którym Jan Klemens Branicki z małżonką Izabelą ufundowali kaplicę pw. św. Rocha.
  Drogę obsadzono czterema szpalerami lip. Now o- lipie, jak wówczas ją nazywano, zaczęła pełnić jednocześnie rolę osi nowego Przedmieścia Choroskiego, na którym w latach 50. XVIII w. zaczęły powstawać pierwsze działki, nadawane przez właściciela miasta różnym oficjalistom dworskim. W 1771/1772 r. było tu już kilkadziesiąt posesji, część jednak, zwłaszcza po stronie północnej, pozostawała niezabudowana, w większości zaś przedmieście tworzyły małe, drewniane domki. Dopiero władze pruskie po wyk upieniu Białegostoku od spadkobierców Jana Klemensa Branickiego w 1802 r. rozpoczęły szeroko zakrojoną akcję porządkowania i zagospodarowywania niektórych dzielnic miasta, w tym ul. Bojarskiej (Warszawskiej) i ul. Lipowej. Przed 1807 r. dokonano scalenia niektórych posesji i korekty ich granic, na części zaś powstały nowe murowane, piętrowe i parterowe domy pruskich urzędników.
  Miały one charakterystyczną, zunifikowaną architekturę, odznaczającą się m.in. naczółkowymi dachami. Kilka takich budynków powstało przy ul. Lipowej w pobliżu kaplicy św. Rocha. Przetrwały one w zasadzie do II wojny światowej i przed 1939 r. przyporządkowane były m.in. do numerów 44, 46, 50, 52 i 54. I właśnie trzy z nich, ustawione kalenicowo do ulicy, z charakterystycznie ściętymi narożnikami dachów, widzimy w oddali na zdjęciu Sołowiejczyka.
  Dwa piętrowe domy pod nr 52 i 54 należały przed 1810 r. do nieznanego z imienia Hu- fnagela, II Dyrektora Kamery Wojny i Domen w latach 18001804 oraz Karola Gottliba Matyasa, nadleśniczego, żonatego z Karoliną Willmann. Ale już przed 1825 r. obie nieruchomości należały do skarbu. Prawdopodobnie w czasie epidemii cholery w 1831 r. przeznaczono je na potrzeby szpitala wojskowego (notabene po przeciwnej stronie ul. Lipowej, pod nr 47, był wówczas szpital cywilny, tzw. obwodowy).   Nie wiadomo, jak długo szpital wojskowy działał w tym miejscu, ale po 1864 r. cała nieruchomość, pozostająca wciąż własnością państwową, została oddana w użyt kowanie tzw. powiatowego komitetu zarządzającego, zajmującego się ogółem powinności ziemskich, związanych z wprowadzeniem samorządu gminnego. Komitet zarządzający zajmował dwa murowane piętrowe domy z czasów pruskich do sierpnia 1915 r. Przy czym, po utworzeniu w 1897 r. Białostockiego Towarzystwa Straży Pożarnej, przemianowanego w 1919 r. na Białostocką Ochotniczą Straż Ogniową, na potrzeby tej organizacji władze państwowe oddały w użytkowanie dom przy ul. Lipowej 52. Tam też BOSO miała swoją siedzibę do II wojny światowej.   Natomiast budynek frontowy przy ul. Lipowej 54 od 1922 r. przeznaczony został na siedzibę Powiatowej Komendy Uzupełnień.  Oba budynki przy ul. Lipowej 52 i 54 zostały zniszczone w czasie II wojny światowej, a w ich miejsce powstały zupełnie nowe obiekty mieszkalno-usługowe. O pozostałych domach przy ul. Lipowej, widocznych na zdjęciu Józefa Sołowiejczyka z 1897 r., opowiem za tydzień.

Wiesław Wróbel

niedziela, 10 czerwca 2018

Kapłanki płatnej miłości


 
   Dziennikarze białostoccy piszący przed wojną na temat prostytutek, których widok i zachowanie na ulicach miasta skłaniało co i rusz do tego, wymyślali dla nich przeróżne określenia. Chętnie sięgali zwłaszcza  do czasów starożytnych, kiedy to ówczesna Grecja i Rzym miały mocno rozwinięte usługi  w materii płatnej miłości. Dodawało to z pewnością kolorytu tej profesji, uważanej za najstarszą na świecie.  Prostytutki z Chanajek bywały więc służbą Afrodyty, córami Koryntu, Amazonkami, Messelinami czy też heterami.
   Poniżej kilka obrazków na ich temat, zaczerpniętych z przedwojennej prasy: „W samym centrum miasta na chodnikach po stronie kina Pan między ulicą Częstochowską a Giełdową włóczą się nocną porą córy Koryntu i swoim hałaśliwym zachowaniem budzą zgorszenie oraz spędzają sen z powiek znużonym pracą dzienną spokojnym mieszkańcom Białegostoku.
   Koryntianki zaczepiają bezceremonialnie przechodniów, rzucając pod ich adresem sprośne często dowcipy. Dzieje się to przeważnie w porze, gdy do miasta przybywają dalekobieżne pociągi. Przyjezdni pozostają więc od razu pod pierwszym, „dobrym” wrażeniem. Gdzie jest policja?”
      A teraz o innych miejscach białostockiej mapy miłosnych usług: „W ostatnich czasach daje się zauważyć ukazywanie się na głównych ulicach miasta w godzinach wieczornych młodocianych prostytutek w wieku 13 – 14 lat. Miejscem  swoich „targów” smarkate hetery obrały róg ul. Pierackiego (Warszawska) i Sienkiewicza (koło cukierni LUX) oraz róg ul. Kilińskiego i Żwirki i Wigury, obok hotelu Ritz. Przewodzi tym ulicznym podfruwajkom dziewczyna złodziejka w wieku 14 lat, ponoć córka szewca–izraelity”.
 
Teraz zajrzyjmy gdzie indziej: „Wśród ludności przyległych do ul. Św. Rocha okolic naszego miasta dużo się mówi o hucznej zabawie alkohol i czno-erotycznej jakiejś wielebnej osoby. Ten wesołek w sukni kapłańskiej bawił się tak głośno na ul. Krakowskiej w otoczeniu kapłanek wolnej miłości i pewnego fryzjera, że wywołał zgorszenie wielu mies zkańców. Podajemy do wiadomości przełożonych władz duchownych”. 
   A tak w połowie lat 30. rozpoczął swój artykuł o prostytucji dwutygodnik Tempo: „ Gdy na niebie wieczornym Białegostoku dopalą się za chmurami zorze i zabłyśnie rój świateł elektrycznych w mieście – na ulice wypełzają ze swych nor i krokodylówek (knajpek) „ślicznotki wieczornego wydania”, „ćmy nocne”, „damy spod latarni”, „florydy”, notowane i nienotowane przez policję obyczajową. Słowem białostocka „służba Afrodyty”. Zarejestrowany nierząd białostocki paraduje po nocach na Rynku Kościuszki, na ul. Piłsudskiego (Lipowa) i przyległych uliczkach Chanajek; niezarejestrowany zaś uprawia swój haniebny proceder potajemnie w suterenach i ciemnych komórkach chałupek na prawie wszystkich drugorzędnych uliczkach miasta.
  A oto kolejny obrazek: „Całe Chanajki, ta białostocka dzielnica rozkoszy, mają kolejną sensację. Do pewnej wesołej damy, Rosjanki, przychodził codziennie młody żydowski furman, niejaki Abram. Młodzieniec tak zakochał się w swojej bogdance, że chciał się natychmiast z nią żenić. Dowiedzieli się o tym rodzice kochliwego furmana, którzy teraz przychodzą pod dom nadobnej krasawicy, przeszkadzają jej w zarobkowaniu i grożą konsekwencjami, w razie zamachu na ich niewinnego synka”. 
  Na koniec jeszcze akcent japoński w ulicznej terminologii: „Ulice Krakowska, Brukowa, Orlańska, Cicha, Piesza i przyległe do nich zaułki stanowią prawdziwą „Yoshiwarę” białostocką. Cała dzielnica  jest przytułkiem prostytucji. Niemal w każdym domku znajdują się lupanary i spelunki nierządu. Brudu i zaraz w nich po uszy.
  Większość „gejsz” choruje na gruźlicę połączoną z chorobami wenerycznymi”. Nie tylko kochliwi młodzieńcy, ale i lekarze mieli co robić.

Włodzimierz Jarmoli