poniedziałek, 4 lutego 2019

Wachmistrz Józef Łopianecki, bohater września 1939

 

   Po 30 latach poszukiwań dowiedziałem się jak zginął mój ojciec i doprowadziłem do tego, że jego nazwisko znalazło się na tablicy pamięci wraz z innymi żołnierzami, którzy polegli bohatersko walcząc z Niemcami w czasie II wojny światowej. A sam wróciłem na swoje miejsce rodzinne. Historia szczęśliwie dla mnie zatoczyła koło - mówi Zbigniew Łopianecki.
  Wracamy do historii poszukiwań Zbigniewa Łopianeckiego informacji o swoim ojcu. Kiedy wybuchła wojna wachmistrz Józef Łopianecki z 42 pułku piechoty w Białymstoku pojechał ze swoim zwiadem konnym na front. Nie wrócił do domu. Odtąd jego losy przez wiele lat były nieznane. - Mama dostawała różne informacje, że zginął w Katyniu, został zesłany na Syberię czy wreszcie, że wstąpił do armii Andersa - opowiada pan Zbigniew.
  Po wojnie trudno było prowadzić poszukiwania ze strachu przed UB. Komuniści traktowali żołnierzy z II RP jak wrogów Polski Ludowej. Maria Łopianecka ukrywała, że jej mąż był zawodowym wojskowym.
- W dokumentach podawaliśmy z bratem, że ojciec zginął na wojnie, ale był stolarzem - dodaje pan Zbigniew. - Byliśmy w bardzo trudnej sytuacji. Zostaliśmy wywłaszczeni z domu dziadka przy ul. Pokornej. Przyjechali jednego dnia, kazali się pakować. Dano nam pokój z kuchnią przy ul. Wesołej. O tym, żeby tam zabrać jakieś meble, nie było mowy, mama wzięła tylko stary kuferek, jeszcze carski, po swoim ojcu. Zapakowała w nim dokumenty i fotografie i schowała głęboko. Odkryłem to wszystko po jej śmierci. Dzięki temu miałem podstawy, by później dochodzić prawa do domu rodziców na Bojarach.
- Mama była bardzo dzielna. Podejmowała się różnych zajęć, aby utrzymać rodzinę i nas wykształcić. Sprzedawała odzież w hali targowej, pracowała w barze mlecznym przy ul. Kilińskiego, była bufetową na dworcu kolejowym, a na koniec w restauracji Białostockich Zakładów Gastronomicznych - wylicza pan Zbigniew. - Chodziliśmy na tajne komplety, więc mój brat Ryszard po wojnie od razu trafił do czwartej klasy, ja do drugiej klasy. Brat po podstawówce skończył Technikum Budowlane i rozpoczął studia w Politechnice Wrocławskiej.
  Ja w 1956 r. skończyłem I LO przy ul. Kościelnej i podjąłem studia na Politechnice Szczecińskiej. W Szczecinie mieszkałem dziesięć lat. Bardzo dobrze wspominam ten okres. Podczas studiów razem z kolegami organizowałem Studencką Spółdzielnię Pracy „Bratniak”, byłem wiceprzewodniczącym rady mieszkańców osiedla studenckiego przy ul. Bohaterów Warszawy. No i w Szczecinie podjąłem pracę w porcie i stoczni. Pływałem po całym świecie. Dobrze zarabiałem, pomagałem finansowo mamie.
  W Szczecinie poznałem też swoją przyszłą żonę Danutę, studentkę Pomorskiej Akademii Medycznej. W 1963 r. wzięliśmy ślub. Żona jednak nie chciała, abym pływał na statkach i w 1966 r. przyjechaliśmy do Białegostoku. Zresztą z Białegostoku miałem stypendium fundowane, musiałem je odrobić. Skończyłem Wydział Inżynieryjno-Ekonomicznyo Transportu Drogowego, od razu znalazłem pracę. Pracowałem w Urzędzie Wojewódzkim, potem wiele lat byłem zastępcą dyrektora do spraw technicznych PKS, budowałem dworzec.
  Działałem w różnych organizacjach, udzielałem się społecznie. Byłem radnym. Przez pamięć o ojcu związałem się z Kołem Byłych Żołnierzy 42 Pułku Piechoty im. gen. Henryka Dąbrowskiego i ich rodzinami. W 1993 r. wraz innymi członkami Koła wystąpiliśmy do władz miasta z inicjatywą odbudowy pomnika żołnierzy 42 pułku piechoty, który Sowieci zburzyli w 1940 r. 3 maja 1997 r. pomnik został odsłonięty na swoim dawnym miejscu w parku Konstytucji 3 maja w Zwierzyńcu. Z rąk ówczesnego prezydenta Krzysztofa Jurgiela otrzymałem dyplom uznania za patriotyczną postawę i działalność dla dobra ojczyzny. Bardzo cenię sobie to wyróżnienie.
  Cały czas myślałem o ojcu, jak zginął, gdzie spoczywa. Pod koniec lat 70. mama przekazała do Muzeum Wojska pamiątki po ojcu: mundur, pas i buty. Wraz z rodziną usiłowałem dojść prawdy o swoim ojcu. Pisałem do różnych instytucji, pytałem co się stało z Józefem Łopianeckim, starszym wachmistrzem 10 Pułku Ułanów Litewskich, który w sierpniu 1939 r. jako dowódca zwiadu konnego wraz z oddziałem opuścił Białystok i już nie powrócił. Przez wiele lat nie dostawałem żadnej odpowiedzi.
 
Dopiero w marcu 1995 r. otrzymałem pismo z Biura Informacji i Poszukiwań Zarządu Głównego Polskiego Czerwonego Krzyża, że w ewidencji strat wojennych znajduje się wachmistrz Łopianecki Józef. Otóż we wrześniu 1939 r. ułani w ramach 42 Pułku Piechoty wspierali i osłaniali mobilizację Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Narew”. Mój ojciec podczas walk w rejonie Ostrołęki został śmiertelnie postrzelony przez Niemców. Odnalazł go miejscowy rolnik Józef Pietras i pochował na swoim polu we wsi Jawory-Podmaście. 28 sierpnia 1958 r. ciała poległych żołnierzy w tym rejonie ekshumowano i złożono w mogile zbiorowej na cmentarzu wojskowym w Łomży.
  Mimo że ojciec miał przy sobie identyfikator żołnierski, o ekshumacji nie powiadomiono nikogo z rodziny. Sytuacja powtórzyła się w 1980 r., kiedy likwidowano cmentarz wojskowy. Ponadto z nieznanych nam powodów, pominięto nazwisko ojca na tablicy memoratywnej w Łomżyńskiej Dolinie Pamięci. Mieliśmy o to ogromny żal do władz Łomży - mówi pan Zbigniew. - Dopiero moje starania doprowadziły do tego, że mój ojciec Józef Łopianecki, bohater września 39 został należycie uhonorowany i znalazł godne miejsce wraz z innymi poległymi w czasie wojny żołnierzami.
 
Udało mi się też odzyskać dom na Bojarach przy ul. Poprzecznej 3, który kupił ojciec w 1936 r., a skąd uciekliśmy w 1940 r. w obawie przed wywózką na Syberię. Nigdy tam nie wróciliśmy. Po wojnie nie mogliśmy tam zamieszkać, dom znajdował się w zasobach Zarządu Mienia Komunalnego, kwaterowano tam różnych obcych ludzi, był zdewastowany, nie nadawał się do remontu. Pod koniec lat 90. rozebrałem go i postawiłem w tym miejscu nowy dom. I tak historia zatoczyła koło, szczęśliwie dla mnie - mówi pan Zbigniew.
- Mieszkam w swoim miejscu rodzinnym, a z zachowanych przez mamę zdjęć i pamiątek postanowiłem urządzić rodzinne muzeum.

Alicja Zielińska