sobota, 23 marca 2019

Sienkiewcza 40-44. Kościelne grunty i pruscy urzędnicy

 

    Dziś ponownie zagłębimy się w historię ul. Mikołajewskiej, ale tym razem naszym „wehikułem czasu” będzie zdjęcie Józefa Sołowiejczyka, znajdujące się na kolejnej karcie albumu „Widoki miasta Białegostoku”, który od dłuższego czasu stanowi punkt wyjścia wędrówki po mieście w chwili przygotowań do wizyty cara Mikołaja II latem 1897 r. 
  Fotografia ta jest dobrze znana, przedrukowywano ją chociażby wielokrotnie na pocztówkach z okresu zaboru rosyjskiego, pojawia się też ona w licznych publikacjach poświęconych przeszłości miasta jako bardzo ciekawy obrazek wyglądu i życia w mieście pod koniec XIX w. Widzimy tu bowiem nową zabudowę z żółtej i czerwonej cegły, starsze budownictwo pamiętające  czasy zaboru pruskiego, bulwary po których przechadzają się białostoczanie, konkę wspinającą się w kierunku dworca poleskiego, wreszcie rynsztoki ze spływającymi do rzeki nieczystościami.
  Z pewnością niejeden oglądający to zdjęcie zadawał sobie pytanie – gdzie znajduje się ów fragment ul. Mikołajewskiej? Spieszę z odpowiedzią: Sołowiejczyk uwiecznił fragment wschodniej pierzei ulicy, na jej odcinku od ul. Aleksandrowskiej (czyli Warszawskiej) do ul. Policyjnej (czyli Ogrodowej).
  Dziś w tym miejscu sa budynki o adresach ul. Sienkiewicza 40-46. Dzieje tego wycinka miasta możemy śledzić od początku XVIII w. Część tego terenu, położona w narożniku dzisiejszych ul. Sienkiewicza i Warszawskiej, należała wówczas do białostockiej parafii rzymskokatolickiej pw. Wniebowzięcia NMP.
  Znajdowały się tu ogrody gospodarzy, posiadających swoje domostwa po przeciwnej stronie ul. Warszawskiej (od strony rzeki), którzy byli poddanymi probostwa i wchodzili w skład tzw. jurydyki. Trudno powiedzieć, kiedy dokładnie nastąpiło nadanie tychże gruntów. Natomiast wiadomo, że pozostały grunt, ciągnący się od granicy tychże ogrodów w kierunku północnym (w stronę dzisiejszej ul. Ogrodowej), został w 1708 r. przekazany przez właściciela Białegostoku, Stefana Mikołaja Branickiego, na rzecz tutejszej parafii jako rekompensata za inne ziemie, zabrane w czasie rozbudowy młodego miasteczka.
  W rezultacie w XVIII w. obszar widoczny na zdjęciu, jeszcze oczywiście w tym czasie pozbawiony zabudowy, należał do białostockiej parafii.  Sytuacja uległa zmianie w okresie zaboru pruskiego (od 1795 r.). Gdy w 1802 r. spadkobiercy Jana Klemensa Branickiego ostatecznie sprzedali dobra białostockie królowi pruskiemu, rozpoczął się okres ożywionej działalności inwestycyjno-budowlanej nowych władz Białegostoku. Szczególne natężenie prac miało miejsce właśnie przy ówczesnej ul. Bojarskiej (czyli Warszawskiej), gdzie duża część gruntów miała nadal formę ogrodów.
  Posesje po północnowschodniej stronie ulicy scalono i rozmierzono na nowo, wyprzedając je następnie pruskim urzędnikom, którzy w ciągu kilku lat zbudowali tu kilkanaście nowych, murowanych, często dwupiętrowych domów, z których wiele zachowało się do dziś. Interesujący nas narożnik ul. Sienkiewicza i Warszawskiej pozostał jednak wciąż własnością parafii. W tym przypadku sprawę rozwiązano inaczej, gdyż grunty kościele przy ul. Bojarskiej podzielono na cztery odrębne części i oddano w dzierżawę pruskim urzędnikom. 
  Wydzierżawiona została także posesja na rogu ul. Warszawskiej i Sienkiewicza, gdzie dziś stoi znany wszystkim gmach banku (ul. Sienkiewicza 40). Najpierw 3 października 1803 r. kontrakt z białostocką parafią zawarł inspektor budowlany nazwiskiem Kirchoff, a niedługo później, 4 kwietnia 1804 r., grunt wydzierżawił Jan Szolle. To on od strony ul. Bojarskiej w latach 1804-1807 zbudował parterowy murowany dom z poddaszem, nakryty typowym dla czasów pruskich dachem naczółkowym, który – jeśli dobrze przyjrzymy się zdjęciu Sołowiejczyka – stał jeszcze w  1897 r.
  Spis właścicieli nieruchomości na terenie Białegostoku z 1810 r. notuje Jana Szolle wciąż jako posiadacza omawianej działki, oznaczałoby to, że pozostał on w mieście jeszcze jakiś czas po zawarciu traktatu pokojowego w Tylży i przejściu Białostocczyzny pod panowanie carskie.
  Przed 1807 r. ul. Bojarska stała się pewnego rodzaju prestiżową dzielnicą, gdzie mieszkali z rodzinami i często także pracowali urzędnicy pruskiej administracji państwowej. Natomiast po 1807 r. ich miejsce zajęła zupełnie nowa społeczność – wysoko sytuowani, zamożni przedstawiciele lokalnej szlachty, która w zmienionej sytuacji prawno-ustrojowej i ustanowieniu w Białymstoku stolicy Obwodu Białostockie- go, zaczęła odgrywać istotną rolę  w strukturach administracyjnych i sądowych miasta.
  W rezultacie w wielu przypadkach doszło do zmiany dotychczasowych właścicieli domów przy ul. Bojarskiej, w tym narożnika tej ulicy z ul. Wasilkowską (czyli Sienkiewicza). Gdzieś między 1810 a 1825 r. dzierżawcami   gruntu zostali Józef Bonawentura de Sempi- gni z małżonką, Anielą z Sierakowskich.   O dalszych losach nieruchomości opowiem za tydzień.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku
 

czwartek, 21 marca 2019

Sienkiewicza 17. Biblioteka Fryderyka Wachtlera

 
   Jak zapowiedziałem w zes złym tygodniu, chciałbym poświęcić część dzisiejszego artykułu posesji przy ul. Sienkiewicza 17, która do 1898 r. składała się z dwóch odrębnych działek i przechodziła odrębne koleje losów, zanim została połączona w rękach rodziny Libermanów.
  Ostatnio poznaliśmy historię działki, która w 1897 r. należała do  Chaima Elbauma, teraz przyjrzyjmy się dziejom sąsiedniego majątku. W chwili, gdy Józef Sołowiejczyk zdecydował się uwiecznić tę stronę ul. Mikołajewskiej (Sienkiewicza), stał tu duży, piętrowy dom z poddaszem i okazałą facjatą od frontu.
  Początki posesji nikną w pomroce dziejów, a jej istnienie po raz pierwszy potwierdzone jest w 1771 Stał tu wówczas drewniany budynek „po ojcu pozostały, jeszcze nie skończony, dachówką przez połowę kryty, z kominem jednym na dach wywiedzionym”, należący do Jankiela Pasammonnika i jego żony Cymy. Mieszkali tu wspólnie z córkami: Sarą, Dworką i Rejzlą, a także z Marcinem Czerwińskim żonatym z Katarzyną, który miał syna Józefa i córki Zuzannę oraz Mariannę. Przy budynku mieszkalnym stały stary browar i stajnia.
  W 1799 r. pod tym adresem odnotowano szynkarza Lejba Esrę oraz handlarza solą Abla Mosesa. Siedem lat później mieszkały tu nadal te same osoby, przy czym Abel Moses został określony jako nauczyciel. Doszedł natomiast nowy lokator – Marcus Isaac, także pracujący jako nauczyciel.             Okazuje się, że ten niepozorny na pierwszy rzut oka adres odegrał ważną rolę przede wszystkim w dziejach miejscowego bibliotekarstwa. Jak wiadomo, pierwsza biblioteka publicznie udostępniająca swoje zbiory powstała w Białymstoku w 1804 r., w okresie zaboru pruskiego.
  Po 1795 r., a zwłaszcza po 1802 r., miasto mocno skorzystało na ulokowaniu w nim władz administracyjnych i sądowniczych departamentu białostockiego prowincji Prusy Nowowschodnie. Rozwijał się handel i rzemiosło, nastąpiło znaczne ożywienie w budownictwie, prowadzono liczne prace urban istycznoregulacyjne, w mieście pojawiły się nowe grupy społeczne, w tym przede wszystkim ponad 200 urzędników pruskiego pochodzenia. 
  Zapewne to właśnie na ich potrzeby profesor Gimnazjum Białostockiego, Fryderyk Wachtler, uruchomił w 1804 r. „Bibliotekę i Czytelnię Publi- czną”, w której książki w dużym wyborze wypożyczane były odpłatnie codziennie.
  Jeszcze tego samego roku Wachtler sprzedał bibliotekę spółce dwóch urzędników Kamery Wojny i Domen, Gebhardta i Ehrhardta. W lipcu 1804 r. uruchomili ją ponownie w domu przy ul. Wasilkowskiej nr miejski 23, należącym do Lejby Esry (zapewne tam też bibliotekę założył już Wachtler). 
  Biblioteka działała codziennie w godzinach 10 –15 i 18 – 20, a w niedziele i święta w godzinach 13 – 15. Nie mamy żadnych danych o jej księgozbiorze i sposobach działania, ani też o losach po 1807 r.  Wydaje się, że firma Gebhardta i Ehrhardta miała raczej postać firmy handlującej książkami i czerpiącej równolegle zyski z ich wypożyczeń, tym niemniej Wachtlerowi i jego następcom wypadnie przyznać pierwszeństwo w miejscowym bibliotekarstwie publicznym, chociaż na właściwą bibliotekę publiczną należało poczekać aż do początków XX w.
  W 1810 r. właścicielką była „wdowa Ezerowa”, wdowa po zmarłym przed tym rokiem Lejbie. Odnotowuje ją również inwentarz miasta z 1825 r., ale doprecyzowuje, że „tradycyjnym posesorem” nieruchomości był Josel Moszkowicz Ayzensztal i „dziedzic” Beniamin Peysachowicz, a na posesji stał już wówczas murowany dom, w którym mieszkała praczka wdowa Frydrykowa i stróż imieniem Izaak. Na zapleczu posesji w tym czasie znowu działał browar. Przed 1853 r. nieruchomość przeszła na własność Icka Wysockiego, a tego roku właścicielką była już wdowa po nim. Najprawdopodobniej jeszcze w latach 60. XIX w. doszło do kolejnej zmiany posiadacza.
  W nieznanych bliżej okolicznościach prawa własności nabyli pochodzący z Choroszczy mieszczanie Lejb i Chajcza Libermanowie. Niewiele możemy jednak powiedzieć na temat ich życia i działalności. W każdym razie po ich śmierci nieruchomość w 1892 r. przejęły dzieci. Tego roku odnotowano istniejący na posesji murowany piętrowy dom posiadający drewnianą zewnętrzną klatkę schodową, prowadzącą na poddasze.
  W kwietniu 1898 r. doszło do układu między rodzeństwem, mocą którego wszystkie prawa przeszły na synów Lejba i Chajczy –Chaimowi Ickowiczowi, Joselowi i Dawidowi Herszowi Libermanom. Według aktu notarialnego, na placu stał już nowy frontowy murowany piętrowy dom z poddaszem (ten sam, który uwiecznił na zdjęciu Józef Sołowiejczyk) oraz murowany piętrowy dom z piwnicą, murowany parterowy dom z poddaszem, drewniana przbydówka mieszcząca lokal handlowy oraz murowana chłodnia.   
   Jeszcze tego samego roku Libermanowie odkupili od  Chaim  a Elbauma sąsiednią nieruchomość, która była przedmiotem już mojej opowieści w zeszłym tygodniu, tym samym skupiając w swych rękach spory kwartał w narożniku ul. Mikołajewskiej i Sofijskiej. Na początku XX w. majątek ten przejęli małżonkowie Gryc owie, a po 1919 r. obie nieruchomości przyporządkowano do ul. Sienkiewicza 17.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku
 

niedziela, 17 marca 2019

Cwaniak w potyczkach z fiskusem

 

    Na początku lata 1936 r. w Dzienniku Białostockim pojawiła się krótka notatka o aresztowaniu buchaltera Pinchusa Szterna, świadczącego swoje usługi różnym miejscowym firmom. Miał on ponoć stosować naganne metody i zabiegi służące interesom swoich pracodawców. Sztern został osadzony w więzieniu, zaś agenci policyjni z Wydziału Śledczego przy ul. Warszawskiej pilnie przygotowywali obciążające materiały dla prokuratury.
  Sprawa trafiła szybko do Sądu Okręgowego. 7 lipca rozpoczął się proces umoczonego w podejrzane machlojki księgowego. Cóż takiego zawierał akt oskarżenia?  Otóż Pinchus Sztern od lat był zawodowym księgowym. Swoim klientom prowadził nie tylko księgi rachunkowe, ale też w ich imieniu załatwiał różne formalności w Izbie Skarbowej i Urzędzie Podatkowym.
  Reprezentował m.in. manufakturzystę R. Kapłana, który miał skład z suknem przy ul. Giełdowej w Białymstoku. Z rozliczeniami tego ostatniego z miejscowym fiskusem było nietęgo. Sztern zaczął więc działać. 
  W połowie kwietnia 1936 r. niby przypadkowo natknął się na Rybnym Rynku na Bronisława Dzięgielewskiego, referenta w biurze informacyjnym Izby Skarbowej. Od słowa do słowa zaproponował mu 100 złotych „w zamian za pewną przysługę”. Płatnikiem miała być firma „R. Kapłan”. Dzięgielewski z oburzeniem odmówił przyjęcia łapówki.  Niezrażony buchalter wziął na celownik innego urzędnika skarbówki – Zenona Gintera.
  Natknął się na niego na ul. Świętojańskiej, wszczął rozmowę na temat problemów podatkowych swojego mocodawcy i zaprosił na dłuższą pogawędkę do swojego mieszkania. 8 kwietnia Ginter pojawił się u Szterna. Tutaj, przy obowiązkowym poczęstunku, gospodarz wyłuszczył całą sprawę. Chodziło o kilka kartek z informacjami o obrotach firmy R. Kapłana, które znajdowały się w posiadaniu Izby Skarbowej.   Gratyfikacja miała wynosić 50 zł. Ginter nie odpowiedział nie, ale o rozmowie i propozycji miał poinformować swojego szefa, naczelnika Majkowskiego.  5 maja Ginter zgłosił się do urzędu prokuratorskiego z doniesieniem, że tego dnia ma odwiedzić go Pinchus Sztern po zamówione materiały i wręczyć kopertę z gotówką. Powiadomieni o wszystkim policjanci ze Wydziału Śledczego przyłapali Szterna na gorącym uczynku.
  Nieborak trafił do aresztu.  Podczas procesu, występując w charakterze świadka, Zenon Ginter opowiedział o ofercie Szterna i próbie przekupstwa. Sąd zauważył szereg sprzeczności z zeznaniami złożonymi w śledztwie. Później zeznawali inni urzędnicy skarbowi oraz funkcjonariusze policyjni, którzy dokonali aresztowania oskarżonego. Na koniec przesłuchany został także naczelnik Izby Skarbowej, Majkowski. Odpowiadał on na pytania dotyczące swoich podwładnych – Dzięgiele- wskiego i Gintera. Oświadczył stanowczo, że był to pierwszy przypadek ofiarowania łapówki jego pracownikom. W tym miejscu prokurator Kunicki mocno się zdziwił. Z łapówkami zetknął się bowiem w badanej właśnie sprawie kupca Arona Kamieńca.
  Kiedy przyszła jego kolej „wskazał na karygodny zwyczaj wpływania przez różne osoby na urzędników i wniósł o przykładne ukaranie winowajcy”. 
   Obrońcy Szterna – adwokaci Klementynowski i Łazuk, w swoich mowach dowodzili, że ich klient nie dawał żadnej łapówki, lecz tylko służył bezinteresowną pożyczką. Z kolei materiały, które miał otrzymać, stanowiły „grzecznościową przysługę“ ze strony znajomego urzędnika. Po krótkiej naradzie z wotantami sędzia Gielniowski ogłosił wyrok.
  Księgowy Pinchus Sztern skazany został na rok więzienia w zawieszeniu i 30 zł grzywny. Okolicznością łagodzącą było to, że Skarb Państwa nie poniósł żadnych strat wskutek jego działalności. Usłużny buchalter opuścił gmach Sądu Okręgowego przy ul. Mickiewicza 5 jako wolny człowiek.

Włodzimierz Jarmolik

środa, 13 marca 2019

Sienkiewicza 17. Instrumenty medyczne i części samochodowe

 
   Przez ostatnie tygodnie przyglądaliśmy się historii posesji przy ul. Sienkiewicza 15, którą uwiecznił na zdjęciu w 1897 r. Józef Sołowiejczyk.
  Fotografia przedstawia zachodnią pierzeję ulicy wówczas noszącej nazwę Mikołajewska. Pierwszy dom, licząc od lewej, już znamy – stanowił w tym czasie własność Lejzora Kaca, a jego początki związane były z Janem Rumpellim.
  Po 1913 r. parterowy dom został zastąpiony piętrowym budynkiem wzniesionym przez Wilhelma Ostrowskiego. W przypadku kolejnej posesji widocznej na zdjęciu, która miała przed 1939 r. adres ul. Sienkiewicza 17, proces zastępowania dawnej zabudowy już nastąpił.
  Na fotografii widzimy już piętrowy dom wzniesiony z żółtoczerwonej cegły, który od majątku Kaca oddzielał Zaułek Sofijski. Dziś przyjrzymy się historii tej nieruchomości. Jej początki sięgają roku 1770, gdy Gerszon i Chana Leybowiczowie otrzymali od Jana Klemensa Branickiego konfirmację praw do zbudowanego przez siebie drewnianego domu.
 Leybowiczowie mieli synów Kielmana (żonatego z Mariaszą ojca czworga dzieci) oraz Michela i Abrahama. Zapewne Kielmana Leybowicza odnotowuje spis podatników z 1799 r. (jako Kalm).
  Prowadził on w omawianym domu wyszynk alkoholi. Wówczas mieszkali tu bracia Lewin i Rubin
Kalmanowie, handlarze solą. Kalman pozostawał właścicielem domu i szynku nadal w 1806 r., ale wkrótce zmarł, gdyż w 1810 r. majątek znajdował się w posiadaniu „wdowy Kałmanowej”. Piętnaście lat później nieruchomość była już własnością Herszki Noskowicza, który „ma szynk ordynaryinych trunkow, sam mieszka”.
  Kolejne 25 lat w dziejach posesji przy ul. Sienkiewicza 17 jest nieznanych, po czym w 1853 r. dowiadujemy się, że jej ówczesnym posiadaczem był Hersz Janowski, znany m.in. z faktu pełnienia funkcji deputowanego od Żydów do rady miejskiej.
  Po tej dacie ponownie nieruchomość znika z dostępnych źródeł historycznych, aby pojawić się w 1878 r. w chwili, gdy po śmierci właścicielki, Peszy Szejnman, prawa własności przeszły w spadku na jej córkę, Chajkę Szejnman.
  W tym czasie na działce stał wciąż drewniany parterowy dom. Chajka Szejnman w 1883 r. odsprzedała ten majątek małżonkom Zelmanowi i Gołdzie Szackim. Ci zaś niespełna dwa lata później pożyczyli od Nachmana Barakana 1300 rubli pod zastaw nieruchomości.
  Z powodu niemożności spłaty długu własność Szackich została zlicytowana, a nabywcą okazał się ich wierzyciel, Nachman Barakan.
  Stosowny akt nadawczy zawarto 1 listopada 1893 r. Dowiadujemy się z niego, że w tym miejscu wciąż stały dwa drewniane domy (jeden mieszkalny, a drugi w formie oficyny z przeznaczeniem na handel).
  Stan ten utrzymywał się jeszcze w maju 1896 r., gdy Barakan odsprzedał nieruchomość Chaimowi Elbaumowi.
  Jak się zdaje to właśnie Elbaum na przełomie 1896 i 1897 r. zastąpił drewniany dom mieszkalny nowym budynkiem murowanym, wpisując się w szerszy kontekst intensywnego rozwoju zabudowy miasta, o którym wspominałem już przy okazji omawiania poprzednich fotografii Józefa Sołowiejczyka.
  Niewiele da się powiedzieć o Elbaumie poza faktem, że miał dwie córki Idę i Szarlottę, które pracowały jako nauczycielki w Prywatnej Żydowskiej Szkole Żeńskiej, funkcjonującej po przeciwnej stronie ul. Mikołajewskiej.
  Elbaum pozostawał właścicielem dość krótko, gdyż już 17 czerwca 1898 r. odsprzedał nieruchomość rodzinie Liberma- nów, właścicieli sąsiedniej nieruchomości, którzy w ten sposób stali się posiadaczami dużej posesji w narożniku ul. Miko- łajewskiej i Sofijskiej. O
Libermanach i sąsiedniej nieruchomości (stał tam widoczny na  zdjęciu Józefa Sołowiejczyka piętrowy dom z poddaszem i wysoką facjatą) opowiem za tydzień.
  W każdym razie Libermanowie byli posiadaczami  majątku do 1901 r., gdy wystawiono go na licytację. Z powodu braku nabywców przeszedł on w posiadanie PetersburskoTulskiego Banku Ziemskiego.
  Dopiero w 1903 r. nieruchomość wykupili Chaim i Małka Grycowie. Zabudowa posesji składała się z trzech domów: parterowego, piętrowego i trójkondygnacyjnego.
  Z fotografii pocztówkowych z początku XX w. wiemy, że Libermanowie przed 1903 r. zastąpili piętrowy dom Elbauma dużą kamienicą wypełniającą narożnik ul. Mikołajewskiej i Sofijskiej. Obie nieruchomości po 1919 r. nosiły adres ul. Mikołajewska 17. Do 1938 r. właścicielami pozostawali Chaim i Małka Gry- cowie, a następnie ich spadkobiercy: Jakub, Liba, Nechoma i Sara, którzy tego roku odsprzedali majątek Józefowi i Mejerowi Lipnikowi.
  W latach 1919-1939 przy ul. Sienkiewicza 17 białostoczanie mogli skorzystać z usług lub zrobić zakupy u Teodora Szmigielskiego, prowadzącego sprzedaż materiałów dentystycznych i instrumentów medycznych, Henryka Krauze i Michała Zalewskiego sprzedających części zamienne do samochodów pod firmą „Autopol”, Szymona Najdusa, właściciela Laboratorium Chemiczno-Bakteriologicznego czy rodziny Bertholda Proppe i jego pracowni kapeluszy damskich.
  Był też i drobny handel: sklep spożywczy Rywki Muraszko (założony w 1900 r.) czy sprzedaż skór Idy Janowicz. W 1932 r. funkcjonowała tu kawiarnia i herbaciarnia Rozenblumów oraz biuro podań Wacława Daszka.
  W czasie II wojny światowej cała zabudowa posesji została zniszczona i po 1944 r. uległa rozbiórce.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku

piątek, 8 marca 2019

Na porządku dziennym były machlojki podatkowe

 

   Rok 1936 obfitował w borykającym się ciągle ze skutkami ogólnego kryzysu gospodarczego Białymstoku w rozmaite afery skarbowo-podatkowe. Pisałem już w tym miejscu o białostockim przedsiębiorcy Joselu Glikfeldzie, oskarżonym i skazanym za nielegalne transfery dolarów do banków londyńskich.
  Mniej więcej w tym samym czasie policja śledcza z ul. Warszawskiej zajmowała się dwoma innymi delikwentami, którzy znaleźli się na bakier z prawem w kwestiach podatkowych. Byli to żydowscy ludzie interesu – Aron Lejba Kamieniec i Pinchus Stern.
  Dzisiaj o tym pierwszym.  Już w 1935 r. inspektorzy podatkowi z II Urzędu Skarbowego w Białymstoku zwrócili uwagę na niezbyt wiarygodne zeznania kupca Kamieńca.
  Przyjrzeli się uważnie jego dochodom. W styczniu 1936 r. w domu podejrzanego przy ul. Wilczej przeprowadzono skrupulatną rewizję. Zajęto liczną korespondencję, różne kwity i faktury oraz kilka notatników z handlową buchalterią.
  Te ostatnie były dla Arona Lejby Kamieńca szczególnie kompromitujące. Wynikało z nich, że w 1935 r. zarobił ponad 500 tysięcy złotych, zaś podatki odprowadził tylko od jednej trzeciej tej sumy. Szykowała się ewidentna sprawa karna. Zaniepokojony handlarz skórami począł szukać pomocy.  Najpierw Kamieniec zawarł bliższą znajomość z Henrykiem Zebinem, właścicielem biura próśb i podań i Szmulem Gajkowskim, obrotnym handlowcem, którzy mieli mieć rozległe znajomości w sferach finansowych. Zainwestował kilkaset złotych.
  Chciał odzyskać z II Urzędu Skarbowego swoje trefne notesy. Ruszyła machina korupcyjna.  Obaj zaangażowani przez Arona Kamieńca pośrednicy szybko znaleźli interesownych podwykonawców, Jana Sobotkę i Leona Biernackiego, pracowników białostockiej skarbówki. Ci przyjęli łapówkę i szukali dalej pomagierów w swojej firmie. Trafili do Jana Grochowskiego, a ten, oczywiście nie bezinteresownie, wskazał Zenona Gintera, mającego bezpośredni dostęp do groźnych dla Arona Kamieńca papierów. Propozycja była konkretna - 600 złotych za ich podmiankę.
  Była to ponad 3-miesięczna pensja urzędnicza. Płacił oczywiście Kamieniec. Wszystko jednak się rypło, kiedy po korytarzach urzędu zaczęto szeptać o całej sprawie. Ginter odmówił udziału w machlojce. Niebawem do akcji wkroczyli agenci Wydziału Śledczego.  Na początku lipca Aron Kamieniec i jego wspólnicy trafili do aresztu. Dochodzenie trwało kilka miesięcy. 27 października w gmachu Sądu Okręgowego przy ul. Mickiewicza 5 rozpoczęła się mocno interesująca białostoczan rozprawa. Przewodniczył jej sędzia Kieszczyński, oskarżenie wnosił prokurator Frick, zaś obrońcami głównej persony na ławie oskarżonych byli Bronisław Gruszkiewicz i mecenas Goldsztejn z Warszawy.
  Podczas przesłuchań policyjnych wszyscy podejrzani o próbę kantowania skarbówki przyznali się do winy, tylko Kamieniec szedł w zaparte. Twierdził, że chciał pomóc urzędnikom prowadzącym śledztwo. Wycofane po kryjomu notesy, po przełożeniu na język polski, zamierzał zwrócić. Prokurator Frick był jednak innego zdania i domagał się wysokiego wyroku.
  Na nic zdały się błyskotliwe mowy mecenasa Gruszkie- wicza i gwiazdy palestry warszawskiej Goldsztejn a. Aron Lejba Kamieniec zainkasował 2,5 roku więzienia. Wynajęci i opłacani przez niego pomocnicy – Zabin, Chajkowski, Grochowski i Biernacki także nie obeszli się bez kary.
  Otrzymali od roku do dwóch lat.  Wychodząca z sali sądowej publiczność, a były wśród niej rodziny skazanych, znajomi kupcy i zwyczajna w takich razach gawiedź, głośno koment owała wyniki. Zwłaszcza na Kamieńca. Przewidywano, że tak to się nie skończy.
  I rzeczywiście, pod koniec listopada kupiec z ul. Wilczej został zwolniony z więzienia za kaucją 10 tys. złotych.  Jego obrońcy szykowali już pomysły na Sąd Apelacyjny w Warszawie.

Włodzimierz Jarmolik

wtorek, 5 marca 2019

Będzie książka o ul. Św. Rocha

 

    Po II wojnie światowej ulica św. Rocha zmieniła swoje oblicze: ze spokojnej uliczki, przy której zamieszkiwało kilkanaście rodzin, przekształciła się w hałaśliwą, zdominowaną przez handel i usługi - mówi Wiesław Wróbel, białostocki historyk. Tym razem wziął na warsztat ten rejon miasta.
Początki ulicy św. Rocha sięgają drugiej połowy XVIII wieku. Łączyła ona wzgórze, na którym w 1750 roku hetman Branicki ufundował kaplicę pw. św. Rocha, patrona chroniącego przed zarazą, z tzw. kaskadą mającą formę romantycznego ogrodu.
- Obecnie zachowany przebieg ulicy św. Rocha został ukształtowany w 1825 roku, gdy do użytku oddano nową szosę łączącą Białystok z Warszawą - opowiada Wiesław Wróbel. Dlatego na początku XIX wieku ulica była nazywana „szosą warszawską”.
   Ulicę św. Rocha uregulowano, wybrukowano i nadano jej odpowiedni status prawny szosy, który obowiązywał do I wojny światowej i w znacznej mierze wpływał na formowanie się zabudowy przy ulicy - tłumaczy Wiesław Wróbel.
  To oznaczało, że powstające tam budynki musiały być oddalone od pasa drogowego i jego pobocza.
Ważną datą w dziejach ulicy św. Rocha był 1862 rok, kiedy została uruchomiona Kolej Warszawsko-Petersburska. - Ulica została przecięta i przez dłuższy czas była drogą dojazdową do dworca, co nadało jej istotną rangę łącznika z centrum miasta - podkreśla białostocki historyk.
  W drugiej połowie XIX w. przy ul. św. Rocha zaczęła się pojawiać zabudowa mieszkaniowa. Osiedlali się gospodarze ze wsi Białostoczek, Żydzi, Niemcy, Polacy i Rosjanie. - Stały tu i domy mieszkalne i obiekty handlowo-usługowe, nie brakowało także gmachów fabrycznych - wylicza Wiesław Wróbel.
  Drugim punktem zwrotnym w dziejach ulicy św. Rocha mógł być 1893 rok. Planowano poprowadzenie właśnie po tej ulicy torów tramwaju konnego. Ale ostatecznie ułożono je przy ul. Nowowarszawskiej.
Dzisiaj ulica św. Rocha łączy centrum z okolicami dworca kolejowego i autobusowego. Rzadko więc zwracamy uwagę na jej zabudowę.
- Problem też tkwi w tym, że sporą część budynków już utraciliśmy. Więcej na ul. św. Rocha mogli znaleźć mieszkańcy Białegostoku przed 1939 roku - zwraca uwagę historyk. I przypomina, że na początku XX w. znajdowały tu np. zakład kąpielowy Pawła Szumskiego, Drukarnia Udziałowa w Białymstoku, hotel „Metropol”, a także fabryka Niemcowiczów, a później Machajów.
  Przy ulicy św. Rocha w swoim gabinecie przyjmowała także dr Irena Białówna, znana białostocka lekarka pediatra. Ale mieściła się tu też fabryka włókiennicza Rudolfa Commichau, a następnie jego synów. Były tu też szpital św. Łazarza (wcześniej sztab 16. Dywizji Piechoty armii rosyjskiej) czy Szkoła Powszechna nr 2. Jednym z obiektów starej, przedwojennej zabudowy jest też dawne kino „Syrena”.
  Ulica miała zresztą szczęście do znamienitych obywateli miasta. Swoje domy mieli tutaj Wiktor Janowicz i Paweł Szumski, którzy przez dłuższy czas zasiadali w radzie miejskiej.
  Pod numerem 5 mieszkał Franciszek Gliński, bibliofil i społecznik. Był pierwszym dyrektorem Miejskiej Biblioteki Publicznej w Białymstoku, obecnej Książnicy Podlaskiej. Natomiast gmachy przy ul. św. Rocha 3 i Krakowskiej 1 należały do Augusta Moesa, fabrykanta.
  Z rodziny Gąseckich wywodził się twórca znanego na całym świecie środka przeciwbólowego „Nerwo-Migren”
.
  Ale to tylko niektóre przykłady. O tym, kto jeszcze mieszkał przy ul. św. Rocha będzie można przeczytać w monografii tej ulicy przygotowanej przez Wiesława Wróbla, która ma się ukazać pod koniec tego roku.
  Książka powstaje w ramach Stypendium Artystycznego Prezydenta Miasta dla twórców profesjonalnych
- Publikacja będzie zawierała bardzo dużo informacji genealogiczno-historycznych o rodzinach żyjących - często przez kilka pokoleń - przy tej ulicy - zdradza nam badacz.
  Czeka go żmudna praca. Na szczęście, nie brakuje niezbędnych materiałów źródłowych na temat ulicy św. Rocha.
- Zdecydowana większość z nich znajduje się na miejscu, czyli w Archiwum Państwowym w Białymstoku, Archiwum i Muzeum Archidiecezjalnym czy Muzeum Historycznym - wylicza historyk.
  W poszukiwaniu niezbędnych materiałów będzie musiał odwiedzić także archiwa na Litwie i Białorusi.
- Część z nich już zdołałem odnaleźć, ale jeszcze wiele informacji wymaga poszukiwań. Tematów, jakie przy rozpoznawaniu historii ulicy św. Rocha należy poruszyć, jest tak wiele, że kwerendy należałoby prowadzić także w wielu archiwach na terenie Polski, zwłaszcza w odniesieniu do genealogii rodzin żyjących przy tej ulicy - zauważa historyk.
  Monografia ul. św. Rocha nie będzie jedyną w jego naukowej karierze. W 2011 roku Wiesław Wróbel odtworzył dzieje ulicy Kijowskiej, a sześć lat później napisał monografię malowniczej ulicy Kilińskiego. W ubiegłym roku przebadał ulicę Świętojańską.

Julita Januszkiewicz

Sienkiewicza 15. Dom Jana Rumpelliego



   W   tym tygodniu pozostaniemy nadal na ul. Sienkiewicza, ale tym razem przeniesiemy się w przeszłość dzięki innemu zdjęciu Józefa Sołowiejczyka z 1897 r., które prezentuje dalszą część zachodniej pierzei ówczesnej ul. Mikołajewskiej, na odcinku od domu Markusa (Sienkiewicza 5) w stronę rzeki Białej.   Kłopot w tym, że sfotografowane miejsce na pierwszy rzut oka nie posiada jakiegoś charakterystycznego obiektu, który ułatwiłby jego identyfikację. Tym bardziej patrzący na zdjęcie nie ma możliwości precyzyjnego rozpoznania stanu własności albo przypisania widocznych budynków do adresów ustanowionych po 1919 r. 
 Ustalenie tych danych stało się możliwe dzięki dwóm informacjom. Po pierwsze, między pierwszym od lewej domem parterowym, a następnym piętrowym murowanym widzimy typową dla XIX w. parterową oficynę, mieszczącą w sobie bliżej nieokreślony punkt handlowo-usługowy.
  Nie ona jest tu jednak istotna, ale wisząca na jej ścianie tabliczka z nazwą ulicy (według rozporządzeń była to prostokątna metalowa plakietka, pomalowana na niebiesko i zawierająca nazwę wymalowaną białą farbą) wskazująca, że w tym miejscu znajduje się wylot ul. Sofijskiej na ul. Mikołajewską. Po drugie, pomocnym w rozpoznaniu miejsca widocznego na zdjęciu okazał się jeden z szyldów, wiszący na pierwszym od lewej domu i wskazujący, że mieścił się tu sklep towarów kolonialnych Pawła Powierzy. Te informacje stanowią klucz do dziejów widocznych tych budynków. Na pierwszym planie widoczny jest budynek stojący na nieruchomości przyporządkowanej przed 1939 r. do ul. Sienkiewicza 15.  Jego początki sięgają czasów Jana Klemensa Branickiego, który nadał ją 22 stycznia 1768 r. kowalowi Krzysztofowi Szaybie.
  Ze spisanego trzy lata później inwentarza Białegostoku dowiadujemy się, że Krzysztof miał żonę Mariannę oraz sześcioro dzieci: Jana, Adama, Mariana, Klemensa Juliannę i Annę. Mieszkali oni w drewnianym domku stojącym od strony ul. Wasilkowskiej, na zapleczu którego (posesja ciągnęła się aż do ul. Zielonej, tj. Zamenhofa) znajdował „się ogród w linię fruktowymi drzewami zasadzony, wokoło parkan z dylów z gałkami białymi” oraz kilka budynków gospodarczych, w tym kryta dachówką kuźnia.
  Po śmierci Krzysztofa spadkobiercą i właścicielem posesji został Klemens Szayba, odnotowany jeszcze w 1806 r. jako „urzędnik dworski”. W tym samym roku odsprzedał nieruchomość Janowi Rumpelli. Jan Rumpelli, syn Tomasza, przybył do Białymstoku po III rozbiorze Polski, gdy miasto stało się siedzibą władz departamentu białostockiego prowincji Prusy Nowowschodnie. Na miejscu był przed 1799 r., wówczas w pierwszej miejscowej gazecie „Neu-Ostpreu ss i- sches Intelligenz-Blatt zur nutzlichen Bequem lichkeit des Publici” reklamował się: „Uwiadomienie. Świeże kastany dostac można w Handlu Rompelly et Niessel w Białymstoku w Rynku subnro (pod numerem) 72. U tychże kupić lub naiąć można bryczkę dobrze opatrzoną z parą konmi”.
  Swoje przedsiębiorstwo prowadził przy Rynku, tam też mieszkał w 1799 r. Dopiero w 1806 r. nabył interesującą nas dziś nieruchomość, gdzie wzniósł murowany parterowy dom – ten sam, który widoczny jest na zdjęciu wykonanym w 1897 r. Dom Rumpelliego stał na pewno w 1810 r. 
  W 1825 r. on sam nie mieszkał już pod tym adresem, a dom dzierżawił inspektorowi Adolfowi Berendsowi, pracującemu w Zarządzie Lekarskim Obwodu Białostockiego. 
  Rumpelli szybko wrósł  w białostocką społeczność, w latach 1810 i 1818-1821 pełnił funkcję burmistrza. W 1812 r. po utworzeniu departamentu białostockiego pod rządami Napoleona był członkiem municypalności, a w jego domu odbywały się zebrania władz Białegostoku.
  Z  żoną Magdaleną doczekał się trzech synów i córki Anny, później żony Juliusza Hartycha. Magdalena zmarła w 1810 r. w połogu po urodzeniu nieżywego dziecka. Powtórnie w związek małżeński Rumpelli wstąpił w 1826 r. z wdową Barbarą Bajtelsbach z Wochanowskich. Jan Rumpelli zmarł zaledwie dwa lata później.
  Ponownie owdowiała Barbara wyszła wkrótce ponownie za mąż, tym razem za Marcina Skorupkę.  Barbara miała z pierwszego małżeństwa córkę Katarzynę, urodzoną w 1812 r., która po śmierci matki otrzymała w 1842 r. w spadku interesującą nas nieruchomość. Karolina była mężatką dwukrotnie, najpierw z niejakim Habitem, a później z Wiktorem Zatorskim, z którym doczekała się pięciorga dzieci. Wiktor zmarł w 1866 r., zaś Karolina w 1878 r. odsprzedała nieruchomość wraz z domem kupcowi Janowi Pietraszowi, który dekadę później, dokładnie 28 lutego 1888 r. wyzbył się jej za niebagatelną kwotę 18 tysięcy rubli kupcowi Lejzerowi i Chanie Gitli Kacom. 
  Tu historia „zazębia” się ze zdjęciem z 1897 r. – widoczny na nim dom na rogu ul. Mikołajewskiej i Sofijskiej należał w tym czasie do Kaców, co potwierdza wydana tego roku książka adresowa, odnotowująca sklep kolonialny Pawła Powierzy właśnie przy ul. Mikołajewskiej w domu Kaca. typrzy ul. Sienkiewicza 3 mieszkał adwokat Leon Gdański.

Wiesław Wróbel
Biblioteka Uniwersytecka w  Białymstoku

niedziela, 3 marca 2019

W 1970 roku w całej Polsce obchodzono uroczyście 100 rocznicę urodzin Lenina

 

  W  Białymstoku Leninem bardziej zainteresowani byli mężczyźni. W turnieju  wiedzy o wodzu rewolucji wystartowało 4562 panów.  Panie wyraźnie mniej  gustowały w oryginalnej urodzie Ilicza, a i jego głębia intelektu też jakoś nie porażała. Mimo to Lenin znalazł w Białymstoku aż 3708 amatorek.   
  W 1969 roku Białystok mógł obchodzić 50 ro- cznicę wkroczenia do miasta wojsk polskich. Mógł, ale nie obchodził. Nic w tym dziwnego, skoro dzień 11 listopada też nie był żadnym świętem. Za to w listopadzie 1969 roku rozpoczęto ogólnokrajowe przygotowania do uczczenia 100 rocznicy urodzin Włodzimierza Lenina.
  Gazeta Białostocka informowała, że „zbliżająca się 100 rocznica urodzin Włodzimierza Lenina skłania do jeszcze lepszego poznania życia i myśli wodza Rewolucji. Możemy to uczynić sięgając do dzieł Lenina, poświęconych mu biografii, wspomnień jego bliskich i współpracowników, a także do współczesnej literatury społeczno-politycznej, której stronice przenikają idee Lenina”. 
  Temu wszystkiemu służyć miał ogólnopolski „Turniej wiedzy o Leninie”. Ciężar przeprowadzenia wojewódzkich eliminacji spoczął na Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej. Pisano, że jej dyrektor Stefan Asanowicz „z dużym zaangażowaniem [a miał inne wyjście?] przystąpił do popularyzacji turnieju. Biblioteka przygotowała spisy lektur i druki zgłoszeń do konkursu. Warunkiem startu było udokumentowanie przeczytania „przynajmniej trzech książek związanych z życiem i działalnością Lenina”. Zaplanowano, że w 1970 roku najpierw odbędą się w styczniu eliminacje środowiskowe.
  Równocześnie z nimi miały ruszyć powiatowe. W marcu zaplanowano eliminacje wojewódzkie, a wojewódzki finał rozegrany miał być w kwietniu. Dwaj najlepsi uczestnicy reprezentować mieli Białostocczyznę na turnieju centralnym w Warszawie. Ale nie samym czytaniem dzieł Ilicza można było wejść na wyższy poziom leninowskiej wiedzy. Biblioteka „w celu większego przybliżenia postaci Lenina do społeczeństwa Białostocczyzny” proponowała wycieczkę autokarową „Szlakiem Lenina – przez Warszawę, aż do Poronina”.  No i zaczęło się.
  Konsternację białostockiego światka kultury wzbudził aktor Teatru Dramatycznego, Henryk Dłużyński. W rozmowie z Gazetą Białostocką, przeprowadzoną z okazji przyznania mu tytułu Najpopularniejszego Aktora Białostocczyzny za 1969 rok, pojawił się, a jakże, leninowski wątek. Dłużyński rozpoczął go wywnętrzając się na temat sztuki radzieckiego dramaturga Radnowa – „Niespokojna starość”. Chyba nie przymuszony niczym aktor, plótł: „Grając w „Niespokojnej starości”, rozmawiam z nim [Leninem] co wieczór. Prowadzę rozmowę telefoniczną jak z żywym człowiekiem. W scenę tę angażuję się tak mocno, że niemal wierzę, iż naprawdę gdzieś w odległej słuchawce słucha mnie Lenin. Dzięki „Niespokojnej starości” wielki wódz rewolucji staje się dla mnie kimś bliskim, znajomym”.
  No cóż, dogłębne przeżycie białostockiego aktora, potwierdza jedynie prawdziwość dowiedzionego naukowo zjawiska, że Lenin wiecznie żywy. Nie poprzestając na tym Dłużyński brnął dalej. Mówił: „Chciałbym możliwie najbardziej przybliżyć postać Lenina.
  Z tą myślą przygotowałem program << Żyje wśród nas>>”. Zachwycona redakcja pointowała – „Wybierając się na nowy program artystyczny poznamy bliżej Lenina – człowieka”.  Wkrótce ofertę Dłużyń skiego przebili białostoccy harcerze, którzy przygotowali w marcu 1970 roku „piękny montaż słowno-muzyczny”, pod hura optymistycznym tytułem – „Lenin i teraz wśród żywych najżywszy”. Do znudzenia prezentowano różne leninowskie wystawy. Były i w muzeum i w tak zwanej sali łącznikowej związków zawodowych,  czyli w kinie Forum. W marcu odnotowano pierwszy sukces konkursowy. Otóż równolegle z eliminacjami do ogólnodostępnego konkursu trwał konkurs szkolny – „Śladami Lenina”. I oto okazało się, że klasa VII a z białostockiej szkoły podstawowej nr 12 zajęła pierwsze miejsce w kraju.  Leninowski temat nie był też obcy uczniom Technikum Elektrycznego, którzy zorganizowali seminarium „Lenin – polityk, przywódca, człowiek”. Jak odnotowano, „wypowiedzi dyskutantów były przeplatane wierszami i piosenkami o Leninie”. Chyba najdalej w umiłowaniu Lenina posunęło się I Liceum Ogólnokształcące. Urządziło bowiem Szkolne Muzeum Leninowskie. Jak informowano „w ciągu wielu tygodni żmudnej pracy, uczniowie wykonali wiele ciekawych eksponatów obrazujących życie i działalność Lenina”.
   Jako najlepsze wymieniano „wykonanie makiety domu, w którym Lenin mieszkał w Poroninie, szałasu, gdy ukrywał się pod Razliwiem i mauzoleum w Moskwie”. Nauczyciele też nie pozostawali w tyle. ZNP zorganizował stosowną konferencję. Na jej zakończenie zebrani obejrzeli film „Trzy wiosny Lenina”. Brzmiało to całkiem niewiarygodnie, że „po filmie wywiązała się ożywiona dyskusja”.
  Pedagodzy pracowali metodycznie, wobec tego Okręgowy Ośrodek Metodyczny w Białymstoku zorganizował konferencję dla nauczycieli. Miała ona na celu pomóc im w organizowaniu imprez szkolnych poświęconych Leninowi. Jako główny ideolog konferencyjny wystąpił Józef Kowalczyk z Filii UW z prelekcją „O leninowskiej formie kultury i oświaty”.  W duchu tych wytycznych z oryginalną próbą „uczłowieczenie” wodza rewolucji wystartowało Wojewódzkie Przeds  ięb iorstwo Imprez Artystycznych w Białymstoku. W sali widowiskowej Domu Rzemiosła przy ulicy Warszawskiej wystawiono spektakl estradowy „Ballada o Iliczu”. Czegóż w nim nie było – recytowano wiersze o Leninie, czytano wspomnienia, grano ulubioną przez Lenina Appa- sionatę Beethovena i fragmenty koncertu fortepianowego Piotra Czajkowskiego, a nawet śpiewano romanse Aleksandra Wertyńskiego. Wykonawców nie wymienię, aby zaoszczędzić im rumieńców.  Tymczasem ogólnopolski konkurs w połowie marca 1970 roku doszedł do półmetka.
  Jak podawano „w województwie białostockim zgłosiła się do eliminacji największa [w kraju] liczba uczestników. Około czterdziestu tysięcy mieszkańców Białostocczyzny czytało literaturę turniejową”. Podkreślano wysoki poziom wiedzy u startujących w konkursie. W samym Białymstoku przystąpiło do niego 8270 uczestników. Prowadzone były dokładne statystyki. I tak wiemy, że „literaturę turniejową czytało 1294 pracowników umysłowych i 301 robotników z różnych zakładów Białegostoku”. Przeprowadzono 64 eliminacje środowiskowe. W Białymstoku Leninem bardziej zainteresowani byli mężczyźni.
  Wystartowało w konkursie 4562 panów. Panie wyraźnie mniej gustowały w oryginalnej urodzie Ilicza, a i jego głębia intelektu też jakoś nie porażała. Mimo to Lenin znalazł w Białymstoku aż 3708 amatorek.  12 kwietnia 1970 roku w sali kina TPPR przy Rynku Kościuszki odbył się finał wojewódzki „Turnieju Wiedzy Włodzimierz Lenin”. Białostoc zanie wyszli z niego obronną ręką. Na szczęście zwyciężył mieszkaniec Gołdapi, a za nim znalazła się mieszkanka Suchowoli, a trzecie miejsce zajął suwałczanin. A w Białymstoku za przykładem całej Polski, oczywiście wbrew intencjom organizatorów leninowskiej pompy, śpiewano prześmiewcze kuplety: Dziś wszystkie kwiaty, wszystkie ptaki, wszystkie drzewa, Cała przyroda o Leninie dzisiaj śpiewa.
  A ty maszeruj, maszeruj, głośno krzycz: Niech żyje nam Wołodia Ilicz !” Był też kuplet damsko-męski, czyli:  Pewnego razu zapytała mnie dziewczyna, Czemu tak mało przypominasz mi Lenina” Był też i wzruszająco wspomnieniowy: Dziś w Poroninie żyje jeszcze baca, Co Leninowi zsiadłym mlekiem leczył kaca Ot i tyle pozostało z tamtej wielkiej rocznicy. 

Andrzej Lechowski
Dyrektor Muzeum Podlaskiego 


piątek, 1 marca 2019

Trzy wyroki śmierci

 

   W pierwszych latach niepodległości Białystok i okolice nękały stale bandy złożone z dezerterów i byłych, zdemoralizowanych żołnierzy. Rabusie w mundurach, uzbrojeni w wojskowe karabiny, rewolwery i granaty w biały dzień napadali na ulicznych przechodniów, rabowali mieszkania, przeprowadzali „rewizje” w sklepach i fabryczkach. Byli bardzo bezwzględni.
  Policja przez długi czas nie mogła sobie z nimi poradzić.  Dla obywateli nad Białką szczególnie dała się we znaki kilkunastoosobowa szajka, na której czele stał niespełna 20-letni Antoni Łukaszyński.
  Był on synem znanego jeszcze przed I wojną światową opryszka z Wygody, zastrzelonego za różne sprawki przez Niemców.
  W 1920 r. kiedy Białystok dostał się na krótko w ręce bolszewików – siedział akurat w więzieniu przy Szosie Baranowickiej. Dzierżyński wypuścił go na wolność, jako ofiarę „jaśniepańskiego bezprawia”.  Uwolniony bandzior natychmiast powrócił do uprawianego wcześniej procederu. Zorganizował nową bandę, w której wyróżniali się zwłaszcza starsi nieco od herszta –  Stanisław Dąbrowski i Józef Misiewicz.
  Do wiosny 1921 r. bandyci ci dokonali blisko 30 napadów rabunkowych, połączonych niekiedy z morderstwami. 
  Dopiero w kwietniu 1921 r., kiedy na czele policji białostockiej stanął Józef Kamala, dla przestępców nadeszły ciężkie czasy. Nowy komendant wypowiedział im bezpardonową walkę. W dzień i w nocy policja wraz z żandarmerią wojskową organizowała regularne obławy.
  Pod koniec kwietnia bandyci wracając z kolejnej roboty na szosie Białystok - Sokółka wpadli w zasadzkę. Doszło do strzelaniny. Choć sam Łukaszyński nie został schwytany, zginęło trzech  jego ludzi.  Widząc co się dzieje w Białymstoku Antoni Łukaszyński postanowił na jakiś
czas zmienić klimat. Wyjechał do Warszawy, gdzie miał kontakty wśród tamtejszych paserów. Zabrał ze sobą dwóch głównych pomagierów - Misiewicza i Dąbrowskiego. 
  Na początku 1922 r. trzech stołecznych posterunkowych odwiozło białostockich bandziorów do rodzinnego miasta. Mieli być tutaj sądzeni za swoje krwawe sprawki. Udało się im jednak uciec. Nie na długo. Wkrótce patrol złożony z żandarmów i wywiadowców z Ekspozytury Urzędu Śledczego natknął się na ul. Fabrycznej na podejrzanych osobników. Byli to Łukaszyński i Misiewicz. Rozpoczęła się gonitwa i strzelanina. Schwytani bandyci trafili do aresztu. 
  Na początku września 1922 r. przed Sądem Okręgowym przy ul. Warszawskiej 63 odbył się proces Antoniego Łukaszyńskiego i jego kompanów. Prowadzony był w charakterze doraźnym. Trybunałowi przewodniczył sędzia Nowiński, zaś kary śmierci dla głównych oskarżonych domagał się prokurator Zenon Grużewski. Swoje obowiązki z urzędu starali się wypełniać adwokaci – Cellarius i Cymels. 
  Na ławie oskarżonych szczególną uwagę zwracał Józef Misiewicz, sądzony już wcześniej trzykrotnie. Sprawozdawca sądowy pisał o nim w Dzienniku Białostockim: „mężczyzna średniego wzrostu, o twarzy ściągłej, sympatycznej, oczy wpadające w głąb tlą się gorączkowo”.
  Dalej było o Antonim Łukaszyńskim: „nie pociąga wyglądem, jest rosły, barczysty, trzyma głowę przekrzywioną i patrzy spode łba”. Z kolei trzeci, Stanisław Dąbrowski „ma minę człowieka rozżalonego, ma pretensje do całego świata”.  Wszyscy trzej, Antoni Łukaszyński, Józef Misiewicz i Stanisław Dąbrowski skazani zostali z art. 5 przepisów doraźnych do Kodeksu Karnego na karę śmierci. Ich wspólnicy zainkasowali niższe wyroki. Na procesie wyszło na jaw szczególne bestialstwo bandytów wobec swoich ofiar. Gwałcili kobiety, wbijali igły w paznokcie, przypalali zapałkami. 
  Na nic zdał się apel obrońcy Callariusa do Sądu o uczucie chrześcijańskiej litości dla sprawców. Bandyci trafili pod słupek.

Włodzimierz Jarmolik